sobota, 18 czerwca 2016

38. Odpoczynek i nabranie sił

Hej! 
Wielkimi krokami zbliżają się wakacje! Wakacje, czyli czas odpoczynku i nabrania nowych sił na kolejny rok szkolny. Ja także czuję, ze potrzebuję odpoczynku. Odpoczynku od bloga.
Trochę zmęczyłam się pisaniem tylko dlatego, by zdążyć na czas. To coś okropnego. Mimo, iż ostatnio wróciłam do formy, to i tak nie na długo, więc postanowiłam zawiesić "Dawno, dawno temu i... teraz" aż do 1 września. W ten dzień pojawi się tutaj kolejny post. 
Będę mieć dużo czasu na zebranie dalszych pomysłów i napisanie historii do końca. Mam nadzieję, że mi się uda =).
Wszystkich zawiedzionych przepraszam, jednak pamiętajcie, że już za dwa miesiące będziecie mogli przeczytać duuuuuuuuuuuuuuużo bardziej interesujące posty ;). Proszę, zrozumcie mnie.

Życzę Wam udanych i szczęśliwych wakacji, na których zrelaksujecie się równie dobrze, jak ja zamierzam to zrobić.

Do zobaczenia 1 września!!! ;)


sobota, 11 czerwca 2016

37. Momentalnie zaczęło padać

Hej! Mam za sobą dzienne spóźnienie, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, bo oto napisałam dłuższy i ciekawszy post, który być może zachęci Was do czytania następnych! Oby tak było. Miłego czytania ;)


Muzyka grała w najlepsze. Słychać ją było jakiś kilometr od wielkiej sali balowej, w której była organizowana impreza.
Szliśmy z Martinem kamienną ścieżką. Zaczynało zmierzchać. Mijało nas wiele sportowych aut, starych kabrioletów, a nawet kilka karot. Widać każdy ma swój gust. No bo kto bogatym zabroni?
Kiedy doszliśmy do gigantycznej sali zbudowanej według stylu francuskiego z barokowymi dodatkami, zauważyłam, że przed olbrzymimi schodami, liczącymi chyba ze sto stopni, stoją Arlette i Arthur. Czerwonowłosa miała na sobie śliczną turkusową sukienkę z asymetrycznym, postrzępionym dołem, który przypominał fale morza. Wyglądała obłędnie. Natomiast Arthur wyglądał jak z lat sześćdziesiątych. Biała koszula z krótkim rękawem w malutkie szare kropki oraz czarne spodnie były szczegółem, ale marynarka zarzucona przez ramię i dym z papierosa przyciągały uwagę. Tym bardziej, że oprócz niego jeszcze nikogo tutaj nie przyłapałam na papierosie.
- Cześć – rzuciłam. Ucieszyłam się na widok Arthura, ale nadal byłam zła na Arlette. Pewnie dlatego moje powitanie zabrzmiało chłodno i z wymuszeniem.
- Hej – odparł chłopak przydeptując peta i wydmuchując ostatnie kłęby dymu. – Wyglądasz przepięknie! Jak z katalogu.
Zachciało mi się śmiać. Ton jego głosu był jednocześnie odpychający, jak i przyciągający. Mimo to miałam odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy i z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć:
- Zupełnie tak jak ty.
Arthur odwzajemnił mój uśmiech. Delikatnie, bo z ostrożnością, wyciągnął do mnie rękę i ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko temu.
Staliśmy tak przez chwilę patrząc sobie głęboko w oczy i uśmiechając się do siebie. Niestety, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, ta chwila nie trwała wiecznie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, – odchrząknął Martin – ale musimy pójść na obrady.
- Obrady? Jakie obrady? – zdziwiłam się. O czym jeszcze ten chłopak mi nie powiedział?
- W krainie źle się dzieje. Dlatego przed balem zwołano obrady. Trzeba obgadać parę spraw – objaśniła Arlette.
- Ale dlaczego my musimy tam iść?- schowałam swoją złość do kieszeni na rzecz zaskoczenia.
- Piękna, jesteś córką Belli i Bestii. To oni aktualnie rządzą krainą, więc ty po prostu musisz tam być – powiedział Arthur. Jeden, jedyny raz spodobało mi się, kiedy ktoś powiedział do mnie „Piękna”. Mimo wszystko, mam nadzieję, że ostatni.
- Będziemy cię wspierać – dodała Arlette.
Spojrzałam na nią. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko pełna życzliwości. Przez chwilę zapomniałam o moich urazach i mruknęłam:
- Dzięki.

W mini-sali panował gwar. Wszyscy przekrzykiwali siebie nawzajem. Na środku stał okrągły stół z wyciętym środkiem, wokół którego siedzieli wszyscy bohaterowie znajomych mi bajek. Wszyscy ubrani w przepiękne stroje balowe. Roszpunka, Alladyn, Śpiąca Królewna, Kopciuszek, Mulan, Piotruś Pan i wiele innych postaci.
Odszukałam wzrokiem Piękną i Bestię siedzących na drugim końcu sali. Wyglądali na bezradnych. Bella miała minę chorego szczeniaka, a Bestia palcami masował sobie skronie.
Zdecydowałam się do nich podejść. To wcale nie było takie proste, ponieważ minęło trochę czasu zanim ludzie stojący przede mną usłyszeli, jak krzyczę, żeby się przesunęli, a kiedy już mnie zauważyli, bo nadepnęli na moje żółte trampki, to marszczyli brwi próbując skojarzyć sobie kim jestem. Nikt mnie tu nie znał, choć ja rozpoznawałam wszystkich doskonale.
Prawie każdy miał coś charakterystycznego dla swojej baśniowej opowieści. Królewna Śnieżka miała bladą skórę, czarne włosy, czerwoną opaskę na włosach i naszyjnik z soczyście czerwonym jabłkiem. Pocachontas wyróżniała się indiańskim wyglądem oraz niebieskim naszyjnikiem z szarym kamieniem. Głowę Tarzana zdobiły dredy, ramiona – mięsnie no i chodził jakoś tak po małpiemu. Dzwonnik z Notre Dame był niski, garbaty i posiadał wielki nos.
Gdy dotarłam po wielkich męczarniach do celu, Piękna uśmiechnęła się widocznie zmęczona hałasem.
- Co tu się dzieje? – zapytałam przekrzykując tłum.
- Zwołaliśmy obrady. Niestety, każdy na siłę chce przekonać resztę do swojego zdania – odkrzyknęła. - Jeszcze nigdy w krainie nie działo się tak źle, jak teraz i jeszcze nigdy obrady nie były tak głośne i nieuporządkowane. Skończyły mi się pomysły. No bo co jeszcze mogłabym zrobić żeby ich uciszyć?
Do głowy wpadł mi niesamowity pomysł. Trochę przesadny, ale to przecież cała ja.
Po dłuższej chwili doszłam do przyjaciół. Powiedziałam, że trzeba uciszyć tych krzykaczy. Zdradziłam im swój plan, który wydawał się być dla nim planem doskonałym. Ochoczo wzięli się do roboty.
Poszłam na przeciwną stronę budynku. Stałam teraz między Meridą Waleczną a Alicją z Krainy Czarów. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ja, Martin, Arthur i Arlette staliśmy w czterech różnych stronach świata. Daliśmy sobie znak, po czym synchronicznie weszliśmy na stół i zaczęliśmy głośno gwizdać.
Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Zaczęliśmy więc krzyczeć, żeby wszyscy się uciszyli. Nawet groźne okrzyki Arthura nic nie dały – ludzie jedynie patrzyli na nas jak na bandę debili.
Nie wiedziałam co robić. Pomyślałam sobie, że skoro są to bohaterowie bajek, to najpewniej są kulturalni i zwrócą uwagę na to, iż grupka młodzieży musi ich uciszać. Myliłam się. Wpadłam jeszcze na pomysł, by zacząć biec dookoła stołu, jednak porozrzucane bezładnie papiery i szklanki pełne wody nie dopuściły do realizacji.
Wtem zobaczyłam, jak Arlette zaczyna wrzeszczeć coś w stronę swojego brata. Kiedy Arthur usłyszał już jej słowa, rzucił do niej jakiś mały przedmiot. Dziewczyna bez trudu złapała to coś. Następnie postawiła krzesło na stół, weszła na nie i przyłożyła to coś do małego punktu na suficie. Nagle wszystko pojęłam.
To coś to była zapalniczka, a ten punkt, to spryskiwacz anty-pożarowy.
Momentalnie zaczęło padać. Uruchomił się każdy spryskiwacz, więc nie było mowy o tym, żeby ktoś wyszedł stąd suchy. Zobaczyłam, jak Arthur biegnie w stronę drzwi i zaryglowuje je deską. Następnie wysypuje na niego jakiś pyłek, po którym deska zmieniła swój drewniany kolor na jaskrawozielony.
Tłum postaci z bajek dobiega do drzwi, jednak nikt nie jest w stanie otworzyć drzwi. Nawet sam Tarzan nie daje rady.
Po chwili paniki deszcz ustaje. Podchodzę więc do stołu i staję na nim.
- Ludzie! Nie możemy tak na siebie wrzeszczeć i nie słuchać tego, co mówią inni! – krzyczę. – Jesteście bohaterami baśni o odwadze, sprawiedliwości, uczciwości oraz szanowania drugiego człowieka, ale jakoś nie było tego dzisiaj widać. Nauczmy się słuchać siebie nawzajem! Zwłaszcza teraz, gdy Dreamland przeżywa trudne chwile! Ludzie, ogarnijcie się!
Wszyscy patrzyli na mnie z zamyśleniem. Jasne było, że dogłębnie zastanawiają się nad tym, co właśnie powiedziałam. Jednakże dziwnie się czułam, kiedy każdy na mnie patrzył. Moja pewność siebie bardzo szybka zeszła ze mnie niczym powietrze z przebitej opony.
Wtem Bella przydreptała do mnie w swoich mokrych włosach opadających jej na twarz. Stanęła przede mną i rzekła:

- To jest Beauty. Nasza córka. 


niedziela, 5 czerwca 2016

36. Skąd to się wzięło pod moim łóżkiem?

Hej! Z opóźnieniem, (za które serdecznie przepraszam) ale jestem. Ten wpis już na pewno będzie wstępem do wielkiej akcji! Myślałam, że już teraz będzie się działo, ale trzeba poczekać jeszcze trochę. Potem to już same ciekawe wpisy, obiecuję! Miłego czytania ;)






-Nie.
-Tak.
-Nie!
-Tak!
-NIE!
-Trish, do jasnej cholery wyjdź stamtąd!
Powoli otworzyłam drzwi łazienki. W żółwim tempie stanęłam przed nimi. Martin siedział na łóżku. Na mój widok jego nieco zdenerwowana mina zelżała. Patrzył na mnie bez słowa, co jeszcze bardziej mnie frustrowało.
Miałam na sobie żółtą sukienkę z dwoma falbankami, wstążką w pasie i górą całą w cekinach. Nie było to dla mnie proste. Nie pamiętam kiedy ostatnio nosiłam sukienkę, czy nawet spódniczkę. To chyba było jakieś dziesięć lat temu… Nigdy nie lubiłam typowo dziewczęcych rzeczy. Zawsze czułam się w nich bezbronna i niewinna, a te niechciane przeze mnie uczucia sprawiały, że miałam ochotę wymiotować.
- Powiedz coś! – nakazałam. Moja twarz pewnie przypominała dziecko, które zaraz miało się rozpłakać. Najgorsza chwila w moim życiu…
- Wow… - wydusił Marty.
- Powiedz coś konkretnego! – powiedziałam podchodząc do niego.
- Wyglądasz pięknie. Beauty po prostu – uśmiechnął się.
Mimo zdenerwowania, odwzajemniłam uśmiech i grzmotnęłam go w ramię.
- Mam coś dla ciebie – rzekł chłopak sięgając pod moje łóżko.
Zdziwiłam się. No bo co on takiego może mi dać? I skąd to się wzięło pod moim łóżkiem?
Marty wyciągnął szare pudełko. Takie do przechowywania butów. Otworzył je i pokazał mi zawartość. W środku były niskie, żółte trampki.
- Pomyślałem sobie, że skoro już ubrałaś sukienkę, to na pewno nie będziesz chciała nosić szpilek. Kupiłem ci więc żółte trampki. Będą pasować do sukienki. No, przynajmniej kolorystycznie.
Wzięłam pudełko do ręki. Wyjęłam buty i, opierając się o chłopaka, założyłam je na bose dotychczas nogi. Pasowały idealnie. Jakby ktoś specjalnie stworzył je dla mnie.
Ucieszyłam się. Sukienkę jeszcze bym jakoś przetrzymała, ale szpilki? Przecież ja nawet nie umiem w tym chodzić!
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – krzyczałam przytulając się do chłopaka.
- Jeju, gdybym wiedział, że tak się ucieszysz, to już dawno bym ci kupił te tenisówki.

***  

Muzyka grała w najlepsze. Słychać ją było jakiś kilometr od wielkiej sali balowej, w której była organizowana impreza.
Szliśmy z Martinem kamienną ścieżką. Zaczynało zmierzchać. Mijało nas wiele sportowych aut, starych kabrioletów, a nawet kilka karot. Widać każdy ma swój gust. No bo kto bogatym zabroni?
Kiedy doszliśmy do gigantycznej sali zbudowanej według stylu francuskiego z barokowymi dodatkami, zauważyłam, że przed olbrzymimi schodami, liczącymi chyba ze sto stopni, stoją Arlette i Arthur. Czerwonowłosa miała na sobie śliczną turkusową sukienkę z asymetrycznym, postrzępionym dołem, który przypominał fale morza. Wyglądała obłędnie. Natomiast Arthur wyglądał jak z lat sześćdziesiątych. Biała koszula z krótkim rękawem w malutkie szare kropki oraz czarne spodnie były szczegółem, ale marynarka zarzucona przez ramię i dym z papierosa przyciągały uwagę. Tym bardziej, że oprócz niego jeszcze nikogo tutaj nie przyłapałam na papierosie.
- Cześć – rzuciłam. Ucieszyłam się na widok Arthura, ale nadal byłam zła na Arlette. Pewnie dlatego moje powitanie zabrzmiało chłodno i z wymuszeniem.
- Hej – odparł chłopak przydeptując peta i wydmuchując ostatnie kłęby dymu. – Wyglądasz przepięknie! Jak z katalogu.
Zachciało mi się śmiać. Ton jego głosu był jednocześnie odpychający, jak i przyciągający. Mimo to miałam odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy i z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć:
- Zupełnie tak jak ty.
Arthur odwzajemnił mój uśmiech. Delikatnie, bo z ostrożnością, wyciągnął do mnie rękę i ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko temu.
Staliśmy tak przez chwilę patrząc sobie głęboko w oczy i uśmiechając się do siebie. Niestety, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, ta chwila nie trwała wiecznie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, – odchrząknął Martin – ale musimy pójść na obrady.
- Obrady? Jakie obrady? – zdziwiłam się. O czym jeszcze ten chłopak mi nie powiedział?
- W krainie źle się dzieje. Dlatego przed balem zwołano obrady. Trzeba obgadać parę spraw – objaśniła Arlette.
- Ale dlaczego my musimy tam iść?- schowałam swoją złość do kieszeni na rzecz zaskoczenia.
- Piękna, jesteś córką Belli i Bestii. To oni aktualnie rządzą krainą, więc ty po prostu musisz tam być – powiedział Arthur. Jeden, jedyny raz spodobało mi się, kiedy ktoś powiedział do mnie „Piękna”. Mimo wszystko, mam nadzieję, że ostatni.
- Będziemy cię wspierać – dodała Arlette.
Spojrzałam na nią. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko pełna życzliwości. Przez chwilę zapomniałam o moich urazach i mruknęłam:

- Dzięki.