piątek, 26 lutego 2016

25. Co ja słyszę? Co ja widzę? Czego ja się dowiaduję?

Hej! Dziś króciutko, ale następnym razem będzie dłużej, obiecuję. Miłego czytania ;)


 Ten świr mnie chyba śledzi! I w dodatku nie jest sam. Jest z Czerwonowłosą syreną.
- Czego chcecie? – zapytałam wściekle, kiedy już dobiegli do mojej huśtawki.
- Twoja mama zadzwoniła do nas. Ponoć uciekłaś z domu, więc zaczęliśmy cię szukać. Martwiliśmy się o ciebie – oświadczyła Arlette.
- Niepotrzebnie. Jak widać , jestem pełnoletnia i radzę sobie sama – prychnęłam.
- Trish… - wydukał Martin.
- No co?! – rzuciłam zdenerwowana ich obecnością.
- Twój naszyjnik…
Spojrzałam na wisior z księżycem – jedyną pamiątkę po biologicznej rodzince. Co dziwne… cały się rozjaśnił. Srebrny księżyc oraz granatowy kryształ iskrzyły się oślepiającym blaskiem. W mojej głowie krążyła myśl: „Czy to jest jakiś koszmar?!”.
Ozdoba świeciła coraz mocniej. Nagle, po krótkiej chwili naszyjnik wystrzelił promień światła, który wytworzył wielki, biały kwadrat.
Po chwili w kwadracie pojawił się obraz. Przedstawiał… mnie.
Ja, sześciolatka w różowej sukience i różowej opasce na włosy, spacerowałam dzielnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Co jakiś czas podskakiwałam radośnie, a wraz ze mną mój naszyjnik. Nagle usłyszałam czyjś głos.
- Beaty! Chodź tutaj! – nawoływał mnie głos słodki niczym miód.
Zawróciłam i wesoło pobiegłam w kierunku głosu. Tym głosem była Bella. Bella z baśni „Piękna i Bestia”.
Sama nie wierzyłam w to, co widzę. Przerażona oraz ogromnie zdziwiona podeszłam wolno do kwadratu. Oglądałam dalej.
Bella przytuliła mnie mocno, a następnie podarowała mi gigantyczny, kolorowy lizak.
- Kochanie, musisz już wracać do domu – rzekła Piękna.
- Ale to tutaj jest mój dom… - zaprzeczyłam.
- Nie, skarbie. Niestety nie.
- Ale ja tu lubię być. I chciałabym być tu już zawsze.
- Ja też bym tego chciała, pewnie nawet bardziej niż ty! Jednakże nie mamy na to wpływu. Musisz wracać czy tego chcemy, czy nie – tłumaczyła cierpliwie, ze łzami w oczach.
- Ale wracać gdzie? – nie rozumiałam.
- Do pani Virginii.
Zmroziło mnie. Co tu się dzieje?! Co ja słyszę?! Co ja widzę?! Czego ja się dowiaduję?!
- Ale dlaczego? – dopytywałam.
- Ponieważ ona za tobą tęskni.
- Ale ja też tęsknię. Ale wolę zostać tutaj, bo będę tęsknić za tobą. Ty nie będziesz?
- Będę, złotko, i to jeszcze jak! Lecz, tak jak mówiłam, nie mam na to wpływu. Tak mi przykro!
Kobieta przytuliła mnie jeszcze raz. Uroniła kilka łez, po czym doprowadziła się do porządku i zapytała:
- Pamiętasz, co ci zawsze powtarzałam? Trzy zasady prawdziwej księżniczki?
- Pierwsza – zawsze bądź miła, mądra, schludna i empatyczna. Druga – księżniczki, tak jak ja, są piękne, ale to nie piękno jest najważniejsze. Trzecia – nigdy nie zaczynaj zdania od „ale”. To mi się chyba nie uda, mamusiu.
MAMUSIU?! Co to ma być do cholery jasnej?! Co to za przedstawienie?!
- Pracuj nad tym – odparła Bella. – Kochanie, zaraz tu przyjdzie Virginia. Ja już musze iść. Do zobaczenia!
Kobieta wstała i tyłem odeszła ode mnie. Wołałam ją, krzyczałam i płakałam, lecz nie wróciła, a ja nie ruszyłam się z miejsca.
Wtem kwadrat zaczął się pomniejszać. Nie wiedziałam co się właśnie stało, za to wiedziałam jedno; nie chcę, by to się tak skończyło.
- Nie!!! – wrzasnęłam zapłakana.
Zaczęłam biec z wyciągniętą ręką ciągle płacząc. Czułam, jak ktoś mnie szarpie za ramię, usiłując mnie powstrzymać. Ja jednak się nie dałam.
Wyszarpnęłam się i wskoczyłam w biały kwadrat.
W wir wspomnień.
W podróż do przeszłości.


wtorek, 23 lutego 2016

Liebster Blog Award

Hejka!
Cameleon, jestem niezmiernie wdzięczna za nominację do Liebster Blog Award*! Tak się cieszę!
Nominowałaś mnie i teraz muszę odpowiedzieć na Twoje 11 pytań. Do dzieła!





1. Czy oglądasz serial? Jeśli tak, to jaki?
Tak, oglądam. Jest ich kilka; Once Upon a Time (OUAT), Pretty Little Liars (PLL), Singielka oraz od czasu do czasu Tajemnice jeziora.
2. Ile miałaś lat zakładając pierwszy blog?
Miałam 13 lat. Jak ten czas leci!
3. Jak długo zamierzasz jeszcze blogować?
Hm... Dobre pytanie. Myślę, że skończę z blogami, gdy wydam pierwszą książkę. Nie mam pojęcia kiedy to nastąpi, więc nie umiem dokładnie określić. Zaznaczam jednak, że jeśli książki okażą się nieciekawe, wrócę do bloga.
4. Gdzie zazwyczaj piszesz posty?
Przeważnie na kanapie przed TV w pokoju dziennym. Czasami zdarza mi się pisać w łóżku lub nawet w bibliotece szkolnej.
5. Którego ze swoich bohaterów byś zabiła?
Waham się między Arthurem a CeCe... Raczej CeCe, ponieważ chciałam, by pojawiała się częściej, lecz jakoś mi to nie wyszło. Tak, zabiłabym CeCe.
6. Skąd bierzesz imiona dla bohaterów?
Sama wymyślam :) Staram się, by miały jakiś związek z ich życiem lub cechami charakteru, czy wyglądu, choć nie zawsze tak jest.
7. Jaka jest twoja ulubiona lektura szkolna i dlaczego?
Pamiętam jeszcze z czasów podstawówki lekturę "Chłopcy z placu broni". Już wtedy, a nawet wcześniej zakochałam się w czytaniu, a ta książka wywarła na mnie szczególne wrażenie i pozostawiła trwały ślad w mojej pamięci. Wzruszyła mnie do łez.
8. Gdybyś miała się przydzielić, to byłabyś w osobach z Syndromem Ratowania Świata, czy Ofermą?
Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam pytanie, ale wybieram Syndrom Ratowania Świata :D
9. Który z moich blogów czytałaś/czytasz najchętniej?
Pokochałam Różowe Włosy do granic możliwości. Nadal nie mogę się doczekać, aż ta książka znajdzie się na mojej półce ;)
10. Jaka tematyka bloga by cię skusiła? (Do napisania lub przeczytania).
Coś z pogranicza kryminału, thrillera, komedii i szczypty, dosłownie szczypty, romansu. Mieszanka wybuchowa, tak, wiem, lecz ja takie lubię najbardziej :D
11. Czy mogłabyś pisać bloga o sobie?
Nie, nie dałabym rady. Przyznam się, że próbowałam dwa razy i nic z tego nie wyszło, zarówno z mojej strony, jak i czytelników, a raczej ich brak.

No, to już koniec. Oto moje pytania:
1. Wyobrażasz sobie nagle przestać blogować? Byłabyś w stanie to zrobić?
2. Gdybyś mogła wybrać epokę lub dane lata w których chciałabyś żyć, to które by to były?
3. Wolisz staroświeckość, czy nowoczesność? Uzasadnij.
4. Czy w przyszłości chciałabyś nadal blogować lub pisać powieści?
5. Jakiego autora książek lubisz najbardziej?
6. Czy jakaś książka wzruszyła Cię do łez? Jeśli tak to jaka?
7.  Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
8. Co jest Twoim największym zainteresowaniem i dlaczego?
9. Skąd czerpiesz inspirację?
10. Co robisz najchętniej w deszczowe, smutne dni?
11. Co robisz, by poprawić sobie humor?
To już wszystko :)

Teraz następuje chwila, w której muszę nominować kolejne blogi. A są to:

Niestety, nie znam więcej równie wspaniałych blogów, jak te wymienione wyżej (prócz tego, który mnie nominował ;) ), dlatego nominowałam zaledwie trzy, jednak mam nadzieję, że to da rozgłos tym blogom z potrójną siłą!



* Liebster Blog Award - Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

piątek, 19 lutego 2016

24. Durny głęboki smutek

Miłego czytania ;)



- Dlaczego ją pobiłaś? Jak mogłaś? – pytała rozczarowanym głosem.
Właśnie wróciłam rozwścieczona z pracy, po tym jak zrobiłam Martinowi awanturę. Miałam pecha z zaistniałej sytuacji pomiędzy mną, a tym zidiociałym głupkiem, lecz także szczęście, że zdarzyło się to wieczorem, kiedy mogłam już wrócić do domu. Dobrze, że do niczego tak naprawdę nie doszło, że zdążyłam się cofnąć… Ciągle zadaję sobie pytanie, co tak właściwie zdarzyło się jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Ciągle wodzę językiem po zębach, sprawdzając, czy nadal mam kły, czy to aby nie było złudzenie. Ciągle nie wierzę w to, że zjadłam wiewiórkę.
Może się wydawać, że po takim długim, męczącym dniu pełnym niespodzianek, człowiekowi zostaje tylko paść na łóżko i obudzić się następnego dnia. Dla mnie jednak najwidoczniej to był zaledwie początek tego, co wydarzy się za chwilę.
- Nie wiedziałam co robię. Sprowokowała mnie – zaczęłam wyjaśniać.
- Myślałam, że jesteś silna. Opanowana.
- Jestem silna, lecz nigdy nie byłam opanowana – powiedziałam łamiącym się głosem.
- Trish… Nie tak cię wychowałam.
- Mamo, dobrze wiesz, że mam z nią pod górkę od najmłodszych lat! Zawsze się z nią uporałam rzucając teksty typu „nie obchodzi mnie co myślisz” czy „nie dbam o to” albo „oszczędź sobie zachodu, bo mnie to nie rusza”. Ale wiesz co? Za każdym razem niszczyło mnie to co powiedziała. Za każdym razem. Pamiętam wszystkie jej odzywki, odkąd tylko zaczęła mnie „prześladować”, bo wszystko co mówiła, było prawdą! Nie rozumiem czemu tak to cię zdziwiło, że w końcu nie wytrzymałam?
Ten potok słów wylał się ze mnie niczym rzeka, której właśnie zburzono tamę. Nigdy wcześniej nie przyznawałam się do tego że słowa CeCe mnie bolały, nawet przed samą sobą. Jednak zrozumiałam, że tak było zawsze. Po prostu chowałam to głęboko w sobie. Wiedziałam, że żeby przetrwać, muszę być silna. Kto by pomyślał, że ta siła mnie tak zniszczyła?
- Beatrice, rozumiem, że nie wytrzymałaś. Ale to nie znaczy, że to usprawiedliwienie. Nie można usprawiedliwiać takich rzeczy jak bójka. Tym bardziej, że jesteś dziewczynką!
- Mamo nie jestem dziewczynką! Jestem pełnoletnia do cholery! Poza tym panuje równouprawnienie! I nie wiem o co ci chodzi, bo tej żmii nic się nie stało! Za to ja cierpię do tej pory!
- Jak to nic się jej nie stało? Jej rodzice dzwonili do mnie i mówili, że ma siniaki i zadrapania na całym ciele! Dlaczego kłamiesz mi w żywe oczy?
Dość tego. Jeżeli własna matka nie wierzy tobie, tylko jakiejś zatęchłej, bogatej rodzinie, to znaczy, że już nic więcej nie możesz zrobić. Że to już koniec. Cholerny koniec.
Zarzuciłam więc torbę na ramię, otworzyłam drzwi i wybiegłam z mieszkania.
- Beatrice! Wracaj! Jeszcze nie o wszystkim ci powiedziałam! – krzyczała mama.
Ja jednak nie zwracałam na nią uwagi. Po prostu biegłam. Niestety, nie mam jakiejś super kondycji, więc po ominięciu mniej więcej dziesięciu domów już nie mogłam. Zatrzymałam się na chwilę dysząc i trzymając się za brzuch. Policzki mi płonęły. Na szczęście było ciemno.
Dalej szłam spacerkiem. Powoli, do przodu. Przed siebie.
Po około piętnastu minutach siedziałam na huśtawce w parku. Łagodny wietrzyk rozwiewał moje włosy. Zamknęłam oczy i przysłuchiwałam się odgłosom natury.
- Widzę, że spotykamy się ponownie – to zdecydowanie nie był odgłos natury.
Otwarłam czym prędzej oczy i ujrzałam… no właściwie to nie ujrzałam, bo było straszliwie ciemno.
- Co ty tutaj robisz? – spytałam nie wiedząc, kto stoi przede mną.
- Mógłbym cię zapytać o to samo, wiesz? – powiedział nieznajomy siadając na huśtawce obok.
- Ja zapytałam pierwsza – wytoczyłam argument.
- A ja drugi. Co to zmienia? – odparł.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dlaczego ostatnio wszyscy mają rację?
- Przyszedłem tu, żeby trochę odetchnąć , piękna – odezwał się po chwili wzdychając .
Te jedne słowo. Jedno jedyne słowo. Te jedyne słowo sprawiło, że wiem z kim mam do czynienia. Z kimś, kto najpierw chciał mi zrobić krzywdę, a potem kupił mi babeczkę. Z Czarnookim Arthurem.
- Czym odetchnąć? – dopytałam.
- Życiem. Ostatnio ludzie wokół mają za dużo racji…
Czy on czyta w moich myślach?! Czyżby był tak samo zraniony jak ja? A może jest jakimś psychopatycznym jasnowidzem?
- Teraz twoja kolej – stwierdził.
- Pewnie nie uwierzysz, ale ja mam dokładnie to samo.
- To chyba przeznaczenie, że się tu spotkaliśmy – powiedział śmiejąc się.
Odwzajemniłam jego śmiech, ale stanowczo oznajmiłam:
- Niestety, ja nie wierzę w przeznaczenie.
- Też bym nie wierzył.
Spojrzałam na niego. Ujrzałam tylko zarys jego postaci, ale to wystarczyło, bym dowiedziała się, że patrzy w niebo usiane paroma dużymi gwiazdami. Ja także zaczęłam się w nie wpatrywać.
- Co takiego sprawiło, że wierzysz w przeznaczenie? – spytałam z lekką kpiną w głosie.
- To nie jest tak, że w nie wierzę. Po prostu… po prostu wiem, że ono istnieje – odpowiedział. – Trochę zagmatwane, co? – zwrócił się do mnie.
- Trochę… - przyznałam.
I nagle ogarnął mnie głęboki smutek. Przeznaczenie… A jeśli faktycznie istnieje? Czy przeznaczone mi było stracić rodziców? Tą prawdziwą, biologiczną rodzinę? Czy dane mi było spotkać świra, który twierdzi, że jestem córką postaci z bajek oraz pustą blondi, która codziennie wytyka mi, że nikt mnie nie kocha? Czy nie miałam wpływu na to, że pokłóciłam się z adopcyjną matką, jedyną osobą, która mnie wspiera?
Przez pewien czas wpatrywaliśmy się w gwiazdy. Jedna tu, inna tam, a jeszcze inna tam, dalej. Niby nic takiego. Niby nie ma co podziwiać. Tak myślałam aż do momentu, gdy jedna z nich zaczęła spadać przeplatając niebo jasnym warkoczem. Wytrzeszczyłam oczy, obawiając się, że tylko mi się przywidziało.
- Pomyśl życzenie – nakazał Arthur. Czyli mi się nie przywidziało.
„To irracjonalne”, pomyślałam. Nigdy nie wierzyłam w takie bzdury, jak spełnianie życzeń. Zawsze twierdziłam, że to wszystko kłamstwa. Nadal tak twierdzę, toteż nie rozumiem, dlaczego powiedziałam to co powiedziałam, a mianowicie:
- Chciałabym wreszcie zobaczyć moją prawdziwą rodzinę.
Durny głęboki smutek. Przynosi mi wstyd. Uderzyłam się ręką w czoło. Zabolało. Jestem idiotką. Najpierw się poniżam, a później poniżam się jeszcze bardziej. Czy mogłoby być gorzej?
- Trish!
A jednak mogło.



Dziś jedno życzenie ma okazję się spełnić. A Wy macie jakieś marzenia, pragnienia, życzenia? Jeśli tak, pochwalcie się w komentarzu ;)

piątek, 12 lutego 2016

23. To "coś"

Hej! Zmieniłam wygląd bloga, co o tym myślicie? Wygląda ładniej teraz, czy lepiej wrócić do tego, co było wcześniej? Dajcie znać. No i nareszcie staję się systematyczna! Wpisów można spodziewać się co tydzień w piątek (o zmianach będę informować), można też się spodziewać więcej akcji i dziwnych, nowych wydarzeń. Miłego czytania ;)



Na krótki czas straciłam pamięć, nie wiedziałam co robię. Kiedy już się otrząsnęłam, nie miałam pojęcia, co się właśnie stało.
W jednej chwili popijam wodę w kuchni, a w drugiej stoję na trawniku w ogrodzie.
Dziwne, co nie?
Jednak nie to jest najgorsze.
Najgorsze jest to, że nagle poczułam coś między zębami.
Wyjęłam „to coś”.
To była sierść.
Ruda, kłaczasta sierść.
Najgorsze jest to, że właśnie zjadłam wiewiórkę.
Zjadłam wiewiórkę.
Jasna cholera, ja zjadłam wiewiórkę!!!
Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie, jakby odrętwienie. Jakby czas się zatrzymał. No ale co w tym takiego dziwnego? Dziwne jest to, że zjadłam wiewiórkę.
O rany, to jeszcze do mnie nie dociera.
Wtem poczułam, jak ktoś okrywa mnie kocem i prowadzi szybko do domu, że aż potykam się o własne nogi.
- Spokojnie, zaraz wszystko będzie w porządku – uspokajał mnie Martin ciepłym głosem.
Chłopak zaprowadził mnie do kuchni i posadził na wysokim krześle obrotowym. Poprawił koc, którym byłam owinięta i zaparzył mi herbatę. Przejęłam od niego kubek z wielką wdzięcznością. Kiedy już się napiłam na tyle, by się rozgrzać, Martin zaczął ścierać coś z mojej twarzy zwilżonymi chusteczkami. Gdy zobaczyłam zaczerwienienie, już wiedziałam, że to krew tego nieszczęsnego, rudego stworzenia.
- Co to było? – zapytałam cichutko, a jednak słyszalnie.
- Instynkt – wyszeptał Martin. – Uaktywnia się. To dla nas normalne.
- Dlaczego w tak okropny sposób? – spytałam.
- Zdaje się, że takie rzeczy to dla tygrysów normalne. No wiesz, codzienna czynność.
- Co ty pieprzysz? – powiedziałam sama dziwiąc się z jaką siłą je wypowiadam. – Nie jestem żadnym tygrysem.
- To twoje bajkowe wcielenie – rzekł Martin.
- Bajki nie istnieją, pogódź się z tym w końcu i przestań wkładać mi do głowy te wszystkie kłamstwa!
Znów się przez niego nieźle wściekłam. Odrzuciłam koc, moja złość wystarczyła, by mnie ogrzać. Ten koleś jest po prostu wkurzający!
- Skoro bajki nie istnieją, to dlaczego Arlette ma ogon, kiedy tylko dotknie wody? Dlaczego ja jestem pokryty śluzem, kiedy przez dłuższy nie całuję się z dziewczynami? Dlaczego właśnie zjadłaś wiewiórkę? Dlaczego masz kły?
STOP! Kły?! Jakie kły?! Jakie cholerne kły?!
Wyłupiłam oczy i natychmiast sięgnęłam do moich zębów. Dotykałam palcami każdą małą, białą kostkę, aż dotarłam do… kłów.
Co ja takiego zrobiłam?! Dlaczego to wszystko mnie spotyka?! Dlaczego te wszystkie dziwactwa pojawiły się w moim życiu?! Nie mam już na to siły. Ja już w ogóle nie mam siły.
Ukryłam twarz w dłoniach. Miałam ochotę płakać. Najzwyczajniej w świecie rozbeczeć się. Przez ułamek sekundy, to nawet tego chciałam. Jednak z moich oczu nie popłynęły nawet najmniejsze łzy. Jestem żałosna. Nie umiem płakać. To już dno…
- Hej, spokojnie. Zdaję sobie sprawę, że to trudne, ale obiecuję ci, że wszystko się ułoży – szeptał Martin.
Momentalnie spojrzałam głęboko w jego duże, szarawe oczy. Wpatrywałam się w nie, aż zobaczyłam coś, czego jeszcze w nich nie widziałam. Nie potrafię opisać co to jest, tyle w tym uczucia. W tym jednym, jedynym spojrzeniu. Wywoływało zaufanie i ogólną błogość. Bezpieczeństwo.
- Obiecujesz? – spytałam szeptem.
- Obiecuję – wyszeptał bez zastanowienia.
Jego głos był niski, kojący. Ciepły i przekonujący. Miły. Słowo wypowiedziane przez niego zawisły w powietrzu. Nieustannie powtarzałam to w myślach. „Obiecuję”. Czy rzeczywiście stanie się tak, jak mi obiecał? Czy wszystko będzie w porządku?
Nagle coś wyrwało mnie z zamyślenia. To „coś” było niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Niebezpiecznie blisko moich ust. Nasze twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów.
Martin właśnie próbował mnie pocałować.

piątek, 5 lutego 2016

22. Od ucieczki po wiewiórkę.

Hej, hej, hej! Nareszcie nie jestem spóźniona! I, jako zadośćuczynienie, postanowiłam, że dzisiejszy wpis będzie nieco dłuższy od reszty. Może nie jakoś dużo, może akcja nie jest jakoś mocno rozwinięta, ale pozostawia, lecz najpierw musi być nudno, żeby potem było ciekawie! Miłego czytania ;)



Wracałam do domu z nie do końca udanego spotkania. Myślałam, że chłopcy zaraz się pobiją. Z ich oczu ciskały pioruny. Nie chciałam być świadkiem tego wydarzenia, więc kiedy oni obrzucali się obelgami, ja wzięłam torbę i po cichutku stamtąd uciekłam. Nawet tego nie zauważyli.
Już widziałam dach bloku, gdy zabrzęczał mój telefon wygrywając piosenką AC/DC "You shook me all night long".
   - Halo?
   - Beatrice? Witaj, tu pani Rebetle. Martin zdążył mi już wspomnieć o tym, ze zostałaś zawieszona.
   Przystanęłam. Nie dość, że ten koleś ciągle coś spieprzy, to jeszcze okazał się być maminsynkiem. To koszmarne połączenie...
   - No tak... Ale co w związku z tym? - zapytałam niepewnie.
   - Czy... Czy to było coś poważnego?
   - No cóż... Trochę tak... - kiedy pracodawca dzwoni z takim pytaniem, najprawdopodobniej przestanie być on pracoDAWCĄ, tylko pracoODBIORCĄ. Trzeba ostrożnie dobierać słowa. - Lecz to było pod wpływem silnych emocji, gwarantuję, że to nie jest moje normalne zachowanie.
   - Hm... No dobrze...
   Po tych słowach nastała cisza. Zastanawiałam się, czy czasem się nie rozłączyła. Po chwili jednak słyszę pewien cichy trzask dochodzący z słuchawki, jakby zamykanie drzwi.
   - Pani Rebetle, właściwie to dlaczego pani do mnie dzwoni? - spytałam obawiając się, że zaraz rzeczywiście stracę pracę.
   - Ja chciałam zapytać, czy mogłabyś pracować przez te trzy dni od dziewiątej rano do ósmej wieczorem, lecz nie jestem pewna czy to dobry pomysł...
   Napięcie chyba sięgnęło zenitu. Moje serce waliło jak bębny rockowej kapeli. Dodatkowe pieniądze zawsze się przydadzą, zwłaszcza gdy praca nie jest trudna.
    - Zapewniam panią, ze to dobry pomysł. Nic złego się nie stanie, obiecuje.
   - Hm... No dobrze, niech będzie. Po moim i męża powrocie należycie wynagrodzimy cię za nadgodziny. Za chwilę widzę cię w moim domu.
   - Dobrze, nie pożałuje pani, naprawdę!

   Rozłączyłam się i zawróciłam uradowana biegnąc w kierunku willi państwa Rebetle.


***


   Ding dong. Gdy zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi, wiedziałam, że zaraz stanę przed trudnym zadaniem. Będę musiała się opanować i nie robić żadnych głupstw. Dobrze że mama spala i nie przeprowadziła ze mną żadnej psychologicznej gadki.
   - Dzień dobry - powiedziałam, kiedy wrota się już otwarły.
   - Dzień dobry - odparła panie Rebetle. - Wejdź do środka. - westchnęła pokazując ręką kierunek, w którym mam się udać. - Słuchaj, - powiedziała wskazując na mnie palcem - jeśli wrócę i coś będzie nie tak, cokolwiek, to pożałujesz, ze twoja stopa kiedykolwiek tu stanęła, zrozumiano?
- Tak, oczywiście - odparłam nieco przestraszona.
- Dobrze. Jedziemy. Jutro przyjdź o tej samej godzinie. Bądź tu dopóki Rachel nie zaśnie. Obiad w lodowce. I niech cię ręka Boska broni przed jakimikolwiek wybrykami! Do zobaczenia! - rzekła i zniknęła za drzwiami.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam cicho. 

***


- Zaraz cię zniszczę! – rzekł Paul.
- Nie ma mowy! – zaprotestowałam.
Graliśmy w wyścigówkę na konsoli.
Kiedy Paul już mnie zniszczył z okrzykiem wielkiego zadowolenia, usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Wejść! – krzyknął Paul.
W drzwiach ukazał się Martin. Moim ciałem wstrząsnęło pewnego rodzaju obrzydzenie, lecz niestety, nie mogłam się na niego rzucić z pięściami, ponieważ to by oznaczało moją przegraną w wyścigach.
- Czego chcesz ciemnoto? – rzuciłam przybijając piątkę Paulowi.
- Zdaje się, że to nie twój pokój – bąknął.
- Masz rację. Ale to też nie twój pokój, więc nie masz prawa wstępu – teraz przybiłam „żółwika”.
- Dwa – zero dla Trish. Jak się zakończy ta rozgrywka? – skomentował młody blondyn.
Martin spojrzał na niego gniewnym i jednocześnie zdumionym wzrokiem.
- No co tak patrzysz? Nie moja wina, że dziewczyna jest od ciebie lepsza – rzucił Paul przybijając mi piątkę.
- Ale to ty to powiedziałeś, więc ty poniesiesz karę! – krzyknął Martin i rzucił się na młodszego brata.
Rodzeństwo zaczęło się łaskotać, tłuc i śmiać na łóżku, na którym wszyscy siedzieliśmy. Ja śmiałam się z nich w niebo głosy.
Po jakimś czasie przestali. Roześmiani usiedli, jak na chłopaków przystało.
- Tak właściwie, to przyszedłem do ciebie – powiedział uspokojony Martin.
- Do mnie? – zdziwiłam się.
- Tak. Widzisz.. no bo my jeszcze nie zaczęliśmy tego referatu z biologii.
Matko! Zupełnie mi to wyleciało z głowy! Uroki liceum…
- Super… Kiedy to zrobimy? – spytałam z niechęcią nie tyle co do biologi, co do niego..
- Może teraz? – zaproponował.
- Jestem w pracy! – rzuciłam kładąc rękę na ramieniu Paula.
- Daj spokój, rodziców nie ma, a szkraby raczej sobie poradzą w domu pełnym zabawek.
- Nie jestem szkrabem ty staruchu! – zaprotestował Paul bijąc go w ramię.
- Dobra, dobra. Jak tam chcesz – zbagatelizował go Martin. – Więc jak?
- Hm… Grać w wyścigówki z dziewięciolatkiem, czy robić projekt z głupkiem? – zastanawiałam się głośno. – Wybór jest chyba oczywisty – odpowiedziałam w końcu.
- Głupkiem? Dlaczego głupkiem? – zdziwił się chłopak.
Popatrzyłam na niego wściekłym spojrzeniem, które miało mówić: „Zniszczyłeś mi spotkanie z Arthurem wygadując jakieś niestworzone rzeczy ty świrze!”.
Martin chyba mnie zrozumiał.
- Chodź na korytarz, proszę – poprosił.
Ani drgnęłam.
- Chcesz, żebym cię stąd wyniósł na rękach? - spytał znając odpowiedź.
Uniosłam brwi, lecz oprócz tego nie ruszyłam się.
Martin podszedł do mnie i chwycił moją nogę.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam kopiąc go.
Dla świętego spokoju wstałam i opuściłam pokój ze skrzyżowanymi rękami. Ostatnie czego pragnę, to jego szczeniackie i żałosne, a przede wszystkim nieszczere przeprosiny, lub inne durne gadki.
Chłopak zamknął drzwi od pokoju Paula. Ja oparłam się o ścianę.
- Słuchaj, bardzo mi przykro, że zepsułem twoje… spotkanie. Nie do końca chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam. Po prostu bardzo się wkurzyłem, bo…
Zatrzymał potok słów. Sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się nad doborem odpowiednich słów. Ja jednak traciłam swoją cierpliwość.
- No co? Wkurzyłeś się bo co? – ponaglałam.
- Bo mi na tobie zależy – wypalił pod presją.
Moje oczy przybrały wielkość talerzy. Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam, lecz chichot dobiegający zza drzwi obojgu dzieci utwierdził mnie w tym.
To on ciągle mnie denerwuje, śledzi, irytuje, wkurza i przyprawia o mdłości i mówi mi, że mu na mnie zależy? Tak właściwie to co to oznacza? Jeszcze nigdy nie usłyszałam czegoś takiego z ust chłopaka. Co ja mam myśleć? To dobra nowina, czy zła? Moja głowa jest pełna sprzeczności.
- Jestem głodna – rzuciłam nagle i spiesznie zeszłam po schodach do kuchni z głową wypełnioną wszelkiego rodzaju myślami.
Wyjęłam szklankę z szafki wiszącej i nalałam do niej wody, po czym wypiłam szybko parę łyków. Musiałam otrząsnąć się i wrócić na Ziemię. Odstawiłam naczynie na blat i wpatrywałam się w ogród za oknem. Soczyście zielony trawnik, basen, kilka drzew, pełno kwiatów, wybrukowana ścieżka, wiewiórka… wiewiórka. Wiewiórka. Wiewiórka! Wiewiórka!!! WIEWIÓRKA!