niedziela, 30 sierpnia 2015

9. Kto się czubi, ten się lubi. Podobno...


   Zostałam sama. Nie bardzo wiedziałam co mam robić. Znalazłam więc salon i usiadłam na kanapie. Włączyłam telewizor. Oglądałam go z dobrą godzinę, kiedy ktoś przemówił:
    - Pobawisz się ze mną?
    Odwróciłam się czym prędzej. Rachel stała za kanapą w różowej, bufiastej sukience.
    - Jasne... a w co? - odpowiedziałam.
    Dziewczyna chwyciła moją rękę i zaprowadziła mnie do jej pokoju. Na łóżku leżała większa, fioletowa wersja sukienki Rachel.
    - W księżniczki! - wykrzyknęła z radością.
    - O nie! Nie ma mowy! - zaprzeczyłam.
    Po chwili stałam na środku pokoju z założonymi rękami i kwaśną miną ubrana w suknię do dołu i z koroną na głowie, a dziewczynka tańczyła wokół mnie z różdżką.
    Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i czyjeś kroki.
    - Ok, koniec tego dobrego! - rzuciłam zdejmując koronę.
    Próbowałam odpiąć guziki na plecach, lecz nie mogłam tego dokonać. Chwilę później, bardzo wkurzona, podniosłam sukienkę i zeszłam czym prędzej na dół, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
    Kiedy stałam przed schodami, nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Jakieś trzy metry przede mną stał Martin i trzymał za rękę jakąś dziewczynę, której nigdy na oczy nie widziałam. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Bardzo leciutkie!
    Nie, no ja już mam dość tego typka!
    - Co ty tutaj robisz?! - wrzasnęłam.
    Chłopak zaczął się śmiać, gdy tylko mnie zobaczył w tym komicznym stroju. Rany jak ja nienawidzę księżniczek i tych wszystkich bajek!!!
    - Mógłbym o to samo zapytać ciebie - odrzekł.
    - Jak to? - zdziwiłam się.
    - Mieszkam tu.

                                                                                                                                          ***

    - Jak to mieszkasz tu?!
    - Normalnie. A co TY tutaj robisz? - spytał.
    - Jak to co?! Pracuję! Już nie pamiętasz?!
    - A, no tak. Przecież sam cię poleciłem. Zapomniałem. Jeny, wyglądasz komicznie! - zaśmiał się i poprowadził swoją przyjaciółkę na górę wciąż trzymając ją za rękę.
    Teraz to jestem zła! Jeszcze jak nigdy w życiu! Ściągnęłam jakoś tą sukienkę, prawie ją rozrywając,  wyrzuciłam za siebie i poszukałam kuchni. Następnie otwierałam wszystkie szafki w celu znalezienia szklanki. Potem nalałam do niej wody i wypiłam łapczywie. Czułam, jak moja głowa wibruje ze złości. Jak ten koleś mógł tu mieszkać?! I jeszcze mnie wrobił w robotę tutaj! Nie wytrzymam już tego!
    Policzyłam do dziesięciu. Nie zadziałało, więc liczyłam dalej do siedemdziesięciu. Było mi już lepiej. Wypiłam kolejną szklankę wody i usłyszałam cichy głosik:
    - Dlaczego jesteś zła?
    Przestraszona Rachel stała tuż obok mnie. Odłożyłam szklankę na stół i ukucnęłam przy dziewczynce.
    - Ponieważ twój brat mnie zdenerwował.
    - Paul? Na ogół nawet ze swojego pokoju nie wychodzi... - wyszeptała.
    - Nie, nie Paul. Martin.
    - Aaaa, to z nim to zupełnie inna sprawa! - rozweseliła się - Martin nie jest moim bratem.
    - Co? To dlaczego tu mieszka? - już niczego nie rozumiałam.
    - Nie wiem. To mój kuzyn, normalnie mieszka daleeeeko za górami, za lasami i za siedmioma rzekami! Ale coś się wydarzyło i przyjechał do nas. Ale nie mam pojęcia dlaczego - wyrzekła dziewczynka.
    - Aha... - powiedziałam.
    Znów usłyszałam szybkie kroki, chlipanie i trzaśnięcie drzwiami. Wyszłam z kuchni, skręciłam w prawo i wyszłam na korytarz. Przy schodach stał Martin.
    - No i co? Ledwie przyszedłeś do naszej szkoły i już łamiesz dziewczynom serca? - powiedziałam prychając.
    - No i co? W końcu się przebrałaś w coś normalnego? - rzucił i zaczął wspinać się po schodach.
    CO ZA DENERWUJĄCA ŻMIJA!
    - Nie szukam dziewczyny. Nie interesują mnie puste, ładne laski. Wolę kogoś z charakterem i inteligencją. Wolę kogoś, przy kim będę sobą. Wciąż cierpliwie czekam na tą jedyną - rzekł w połowie wspinaczki i poszedł dalej.
    Coś mi mówi, że nie znajdzie "tej jedynej" tak prędko. Jest na to zbyt pyskaty.
    Przewróciłam oczami i wróciłam do oglądania telewizji. Rachel postanowiła mi towarzyszyć.
    - Wiesz, lubię cię - oświadczyła po jakiejś pół godzinie.
    - Tak? A czym sobie na to zasłużyłam? - spytałam od niechcenia.
    - No bo wiesz. Jesteś inna. Nie ubierasz się jak inne opiekunki, zachowujesz się tak jak chcesz i wszystko robisz tak jak chcesz. No i jesteś bardzo ładna i dobrze ci w fioletowym.
    Roześmiałam się.
    - I kiedy już się śmiejesz, to tak szczerze, a nie sztucznie jak pozostali.
    - Tak? A kto się sztucznie śmieje? - drążyłam.
    - No mama z tatą, wcześniejsze opiekunki... Tylko jeszcze jedną osobę znam, która śmieje się nie sztucznie.
    Niepoprawność językowa tej dziewczynki była nawet urocza. Właśnie chyba po raz pierwszy użyłam słowa "urocze"... Kurde! Już drugi raz!
    - I kto jest tą osobą?
    - Martin.
    Spojrzałam na nią. Wypowiedziała TO imię.
    - Wiem, że nie lubisz go. Ale ja tak. On prawdziwy jest. Inni tacy nie są...
    Wtem drzwi otworzyły się. Można było słyszeć głos pani Rebetle. Że też wcześniej nie skojarzyłam tego nazwiska! Chociaż niejednemu psu na imię Burek...
    - Dobry wieczór - powitałam ją, gdy przechodziła obok salonu.
    - Dobry. Bardzo dobry - uśmiechnęła się - Możesz iść do domu. Do zobaczenia!
    - Do zobaczenia - odparłam smętnie wstając i idąc do drzwi.
    Kiedy już miałam naciskać na klamkę, Rachel podbiegła do mnie krzycząc, bym chwilę poczekała.
    - Mogę powiedzieć ci tajemnicę? - spytała.
    - Jasne. Powiedz.
    Poruszyła palcem, żebym nachyliła się. Dziewczynka stanęła na palcach, podparła się moim ramieniem i skierowała swoją buźkę ku mojemu uchu szepcząc:
    - Kto się czubi, ten się lubi!
    Zanim zdążyłam zareagować, już jej nie było. Odbiegła w tym samym kierunku, w którym przyszła. Ja więc otworzyłam drzwi, wyszłam z domu i trzasnęłam nimi tak mocno, jak tylko mogłam. Kto się czubi ten się lubi? Też coś.

czwartek, 27 sierpnia 2015

8. Satanizm?



   Siedziałam na huśtawce w parku. Było już ciemno, lecz nie chciałam wracać do domu. Nie zdobyłam żadnej pracy. Nigdzie mnie nie chcą. Albo potrzebują kogoś na pełen etat, albo nie nadaję się, albo jestem za młoda. Nie znoszę swojego życia.
    Nagle widzę, że ktoś wysoki idzie w moją stronę. Twarz tej osoby jednak widzę dopiero, gdy zatrzymuje się dwa metry przede mną. To ten cholerny Martin. A kto inny?
    - Trzymaj się ode mnie z daleka - rzekłam cicho, ale stanowczo.
    - Spoko. Tylko najpierw ci coś dam.
    Wyciągnął rękę w moim kierunku. Trzymał w niej jakąś kartkę. Po chwili, z wielkim wahaniem przejęłam ją i przeczytałam z trudem:
    - Potrzebujemy opiekunki do dzieci w godzinach popołudniowych. Płaca do negocjacji.
    Niżej podany był adres i numer telefonu.
    - Co to jest? - spytałam.
    - To twoja praca - odparł i odszedł powolnym krokiem.
    Byłam zdumiona i zdezorientowana. Przeczytałam ulotkę jeszcze raz. Opiekunka? To raczej nie w moim stylu. Nie wiedziałam, czy podołam. Ale chyba nie mam nic do stracenia.
    Uśmiechnęłam się. Wstałam z huśtawki i poszłam do domu.

                                                                                                    ***

    Z kartką w ręku stałam przed wielką i piękną willą. Do tego wspaniałego domu prowadziła ścieżka z małych kamyczków i wysokie, kamienne schody. Po bokach rozpościerały się cudowne ogrody z kwiatami, krzakami i innymi naturalnymi kompozycjami. Na myśl o pracowaniu w takim miejscu czuję ciarki na plecach. Choć nie wiem czy to pozytywne, czy negatywne, idę w stronę wielkich wrót, nazywanymi także drzwiami wejściowymi.
    Naciskam dzwonek. Nie słyszę jego odgłosu, lecz chwilę później otwiera mi kobieta o zadbanej twarzy, delikatnie wymalowanej. Ma na sobie wyjściową, kremową suknię pod kolor ścian zewnętrznych. Lekko siwawe, jasne włosy ma upięte najprawdopodobniej w koka.
    - Dzień dobry - mówię.
    - Dzień dobry - odpowiada z uśmiechem.
    - To ja do pani dzwoniłam. Chciałabym tu pracować jako opiekunka.
    - O! To super! Wejdź kochaniutka - zaprasza mnie do środka.
    Weszłam do środka i ujrzałam wytworne, równie wysokie jak te na zewnątrz marmurowe schody, ładne, duże płytki na posadzce i tapetowane ściany.
    - Ja i mój mąż pracujemy praktycznie cały dzień nie licząc godzinnej przerwy od piętnastej do szesnastej - zaczyna wywód wspinając się na schody, a ja słucham podążając za nią - wtedy odbieramy dzieci ze szkoły i przywozimy je do domu. Rano nie potrzeba nam niani, ponieważ w szkole mają opiekę, a rano jeszcze jesteśmy w domu, także nie wymagamy, byś opuszczała zajęcia. Wystarczy, że od razu po lekcjach będziesz tu przychodziła i przez kolejne trzy godziny zajmowała się dwójką dzieci. Masz doświadczenie w tej branży?
    - Nie, ale...
    - Nic nie szkodzi nauczysz się - przerwała.
    Kobieta skręciła w lewo i szła długim korytarzem. Zastukała do trzecich drzwi na prawo  i weszła do pokoju.
    Ujrzałam dość duży pokój z ciemnymi ścianami i podłogą. Nie było tu zbyt czysto, a meble były całe w naklejkach. Na łóżku leżał chłopak ze słuchawkami na uszach, Kiedy nas zobaczył, zdjął je i powiedział:
    - Cześć.
    - Cześć - odparłam.
    - Paul, to jest twoja nowa opiekunka. Masz się jej słuchać - oświadczyła jasnowłosa.    - Spoko. Nie będzie problemu - rzekł beznamiętnie.
    - No ja mam nadzieję.
    Wyszłyśmy na korytarz i kobieta zastukała do drugich drzwi na lewo i weszła do środka.
    Tym razem zobaczyłam pokój pełen różu i kiczowatości. Tego jeszcze brakowało!
    - Rachel, to twoja nowa opiekunka - oznajmia.
    - Jaka ładna! - krzyczy dziewczynka.
    - Ta... - mruknęłam.
    Wyszłyśmy z pokoju i kobieta schodziła ze schodów.
    - Paul ma dziewięć lat, a Rachel pięć. Postaraj się dostosować do ich wieku.
    - Jasne.
    - A i mam jeszcze kilka pytań - przystanęła.
    - Proszę pytać - powiedziałam.
    Kobieta przypatrzyła się dokładnie mojemu stroju. Rozpięta koszula khaki z różnymi łatami i ćwiekami, czarna bluzka z nadrukowanym metalowym zespołem, ciemne, dziurawe jeansy i buty glanopodobne. W sumie mogłam ubrać się inaczej.
    - Należysz do jakiejś sekty?
    - Co? Nie!
    - Satanizm?
    - Nigdy w życiu!
    - Złe towarzystwo?
    - Nie!
    - Narkotyki?
    - Absolutnie nie!
    - Alkohol?
    - Tylko czasami w małej ilości - przyznałam.
    - Och... papierosy?
    - Nie!
    - No dobrze. Jestem w stanie tolerować tę "małą ilość", jednak tutaj masz całkowity zakaz, rozumiesz?
    - Oczywiście.
    - Dobrze. W takim razie ile chcesz zarabiać? Pięćset? Sześćset?
    Zamurowało mnie. Nie liczyłam na tak dużo pieniędzy! Jednak widząc tą całą willę, sądzę, że mogłabym zarabiać więcej.
    - Tysiąc.
    Kobieta przekrzywiła głowę. O nie! A jeśli mnie nie przyjmie? Co ja zrobiłam?!
    - No dobrze. Dostaniesz wypłatę na koniec miesiąca - odparła.
    - To super. Bardzo dziękuję - powiedziałam z ulgą.
    - No, w końcu tu pracujesz ... yyy... Jak masz na imię? - spytała mrużąc oczy.
    - Trish.
    - Trish. W końcu tu pracujesz Trish!
    Skierowała się do drzwi wejściowych. Dodała jeszcze na wychodne:
    - Tak w ogóle, to nazywam się Rebecca Rebetle.
   

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

7. To nie są wiersze

    Budzę się z czerwonymi, niewyspanymi oczami. Nie mogłam zasnąć. Byłam przejęta całą tą sytuacją. Obok mnie znajduję jeszcze śpiącą Darię. Sprawdziłam, która jest godzina. Szósta rano. Mogłyśmy jeszcze spać. Tyle, że ja miałam z tym problem.
    Rozejrzałam się po pokoju. Jedno duże łóżko, na którym śpimy było po prawej stronie. Nad nim było okno, a obok mieścił się stolik nocny. Po lewej stronie od drzwi stała stara toaletka, którą mama miała jeszcze po babci. Odrabiałam na niej lekcje. Naprzeciw niej była równie stara szafa. To wszystko, co miałyśmy w pokoju. Ściany pierwotnie były białe, ale w tej chwili, jak wszędzie zresztą, są tak brudne, że są szare.
    Wzięłam z parapetu mój telefon. Kupiłam sobie pierwszy lepszy, żeby mama mogła do mnie zawsze zadzwonić w razie czego.
    Na nim była godzina ósma dwadzieścia. Spojrzałam na wiszący zegar. Sekundnik się nie ruszał. Baterie musiały się wyczerpać. O nie, dzieci spóźnią się do szkoły!
    - Daria! Daria wstawaj! Szybko!
    - Co...? - powiedziała zaspana.
    - Jest dwadzieścia po ósmej!
    Pognałam do pokoju chłopców.
    - Wstawać! - krzyczałam - Pobudka! Spóźnicie się do szkoły! Dwadzieścia po ósmej!
    Pobiegłam do kuchni. Wzięłam płatki i zimne mleko. Nie ma czasu na ciepłe. Zalałam trzy talerze wypełnione płatkami i postawiłam na wyspę.
    Weszłam do pokoju. Szybko przebrałam się w jeansy, jasną bluzkę i katanę. Wzięłam plecak i ruszyłam do szkoły. Nie chciałam być z niej wyrzucona.
    Biegłam jak szalona. Kiedy w końcu przeszłam cała zdyszana przez próg klasy, wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była zwariowanym gorylem.
    - Bardzo... przepraszam... za... spóźnienie - wysapałam opierając się na kolanach. Po tych słowach podniosłam się i usiadłam w mojej ławce.
    Teraz klasa patrzyła na mnie, jakbym uzdrowiła trędowatego. Wieloryb, nasza nauczycielka też. Nazywamy ją tak, bo... no cóż, gruba jest. I zawsze ubiera się na niebiesko. Zawsze.
    Tylko Martin patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Odwróciłam głowę. Nie chciałam na niego patrzeć.
    Dzwonek zadzwonił. No nie! Przyszłam na koniec lekcji! Klapnęłam się w czoło i przejechałam dłonią w dół twarzy.
    - Trish, zostań - oświadczyła Wieloryb.
    Podeszłam i oparłam się o pierwszą ławkę. Kiedy wszyscy wyszli, nauczycielka przemówiła:
    - Spóźnienie. Znowu. Jak tak dalej pójdzie, to...
    - Wywalą mnie ze szkoły - urwałam. - Wiem o tym. Jednak dzisiaj to był czysty przypadek. Zegar, który zwykle mnie budzi, stanął. Nic za to nie mogę. Przykro mi. Proszę tego nie zgłaszać. To będzie ostatni raz.
    Patrzyła na mnie tymi swoimi wielorybimi oczami zastanawiając się nad popozycją.
    - Dobra, - rzekła po chwili - niech będzie. Ale następnym razem nie wpiszę ci spóźnienia, tylko nieobecność.
    - Dobrze, poprawię się. Obiecuję.
    Wyszłam z klasy kierując się do biblioteki. Arlette już tam czekała.
    - Cześć - powiedziałam rzucając torbę na stół i siadając na krześle w mój ulubiony sposób.
    - Siema. Co ty taka zdenerwowana? I czerwona? - wypytywała.
    - Wywalą mnie ze szkoły - oświadczyłam.
    - Co?! Dlaczego?! - Czerwonowłosa panikowała.
    - Znowu spóźniłam się na lekcje. Jesz z dwa razy i wylatuję. Nie mogę wylecieć ze szkoły. Mama mnie zabije, a potem będę musiała iść pieszo na drugi koniec miasta.
    - O Dragonie...  - westchnęła Arlette.
    Dziewczyna uwielbiała smoki. No i piosenkarza Dragona.
    - Ta... Muszę przestać się spóźniać i wagarować. Katastrofa.
    - Tragedia! Kurde, szkoda. Nawet nie zdążyłyśmy wagarować razem - żaliła się.
    - Właśnie. Ale to na jakiś czas. Może za trzy miesiące, na końcówce roku szkolnego uda nam się uciec z budy. Na razie nie, bo muszę tu zostać - powiedziałam smutno.
    - No trudno... Jakoś przeżyjemy ten kryzys. Chciałabym być z tobą w klasie, a nie chodzić do drugiej a. Tam są same kujony, głupki i blondynki.
    - U mnie wystarczy, że jest jeden głupek i jedna blondi i już jest piekło. Ale ja dam im wszystkim popalić! Wyobrażasz sobie, że przez tego Martina wywalili mnie z roboty?!
    - Co ty gadasz! Jak ja mu przywalę... - Czerwonowłosa wstała ze stolika i przybrała pozycję bojową.
    - Nie! - krzyknęłam na całą bibliotekę. Tym razem nikt na mnie nie syczał.
    - Czemu? - Arlette wzruszyła ramionami zdziwiona.
    - Z tego co wiem... - zaczęłam. Sama nie wiedziałam dlaczego tak zaprotestowałam - Z tego co wiem, to dostałaś naganę za kolor twoich włosów. Jeśli go uderzysz, dostaniesz kolejną, a wtedy też będziesz miała ultimatum. Nie ryzykuj.
    - W sumie racja... - dziewczyna najwidoczniej to kupiła.

                                                                                ***

    - Ej Trish!
    Znajomy głos. Ile bym dała, by stał się zupełnie nieznajomym!
    - Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! - wyparowałam.
    - Chyba wypadł ci zeszyt z torby. Znalazłem pod dwójką.
    Chłopak podał mi duży brulion spięty drucianymi kółkami.
    - Ale... On nie jest podpisany. Skąd wiedziałeś, że jest mój? - spytałam zdezorientowana.
    - No... Zobaczyłem odrysowany twój naszyjnik na okładce. Otworzyłem notatnik i rozpoznałem twoje pismo.
    - Aha - powiedziałam odwracając się.    - Swoją drogą - zawołał, a ja odwróciłam się - ładne piszesz wiersze.
    To nie wiersze! To są przypadkowe, rymujące się wersy, które akurat przyszły mi do głowy, a ja je zapisałam... No dobra, to są wiersze. Ale nie mam do nich sentymentu. Jak jakieś fajne zdania wpadną mi do głowy, to je zapisuję i tyle.
    Najgorsze jest to, że on je czytał! Miałam ochotę wyrwać mu wszystkie włosy, wydłubać oczy i wypalić usta.
    - Ty durny psycholu! Jak możesz czytać moje notatki?! Nienawidzę cię! Jesteś najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła! - krzyczałam.
    - Dzięki, miło mi to słyszeć, od kogoś, kto prawie oblał mnie koktajlem - rzucił.
    Miarka się przebrała. Ten koleś był nie do zniesienia! Jeszcze nikogo takiego nie spotkałam w życiu, kto miałby tyle pyskowatości, przemądrzałości i takiego temperamentu!
    - Masz tupet! Ale ja nie chcę cie znać! Od chwili, kiedy cię poznałam, wszystko się w moim życiu wali! Wszystko! Przez ciebie grozi mi wydalenie ze szkoły, przez ciebie wylali mnie z pracy! Wszystko, co złe mi się przytrafia, jest przez ciebie! - wypaliłam.
    - Och... Przepraszam... Nie wiedziałem... Przykro mi - wydusił zdziwiony.
    - Przykro ci. Przykro ci, że świat mi się wali. Że nie mogę utrzymać rodziny. Że mogę już nigdy więcej nie zobaczyć twojej facjaty i chodzić do innej szkoły. Przykro ci.
    Pokręciłam głową i odeszłam szybko w kierunku biblioteki. Mam już go dość. Mam wszystkich dość. Mam wszystkiego dość!


sobota, 22 sierpnia 2015

6. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie

    - Trish, musimy porozmawiać - oznajmiła mama, kiedy weszłam posępna do domu.
    Dokładnie to samo powiedział mój szef, gdy wezwał mnie do swojego gabinetu.
    - Trish, musimy porozmawiać - oznajmił mój szef, kiedy zaciągałam rolety w kawiarence.
    - Już idę - rzekłam domyślając się, że dostanę niezły opieprz za to, co zrobiłam dwie godziny temu.
    - Usiądź - rozkazał.
    Usiadłam na fotelu stojącym naprzeciw jego biurka, przed którym siedział na krześle. Oprócz tego w gabinecie stała szafa, dwie komody i duży regał, a także dwuosobowa kanapa.
    - To co powiem, nie będzie przyjemne - ostrzegł.
    - Tak, wiem, że zawiniłam - przyznałam.
    - To świetnie. Jednak nie o to chodzi. Nie do końca.
    - A o co? - spytałam zdumiona.
    - Kawiarenka ma coraz mniej gości. Co za tym idzie, mniej pieniędzy. Nie mogę już mieć tylu pracowników, bo całkiem zbankrutuję. Wiem, jaką masz sytuację rodzinną, ale tylko ty jesteś tu na pół etatu, pracujesz tu najkrócej ze wszystkich. A ten dzisiejszy wypadek...
    - Ale to był pierwszy raz! - zaprotestowałam ze łzami w oczach.
    - Wiem. Niestety był też ostatnim. Przykro mi. Muszę cię zwolnić.
    Cały świat mi się zawalił. Szłam bardzo wolno w stronę domu. Co jakiś czas wycierałam łzę spływającą po moim policzku. Jak ja teraz utrzymam rodzinę? Muszę znaleźć jakąś pracę i to szybko.
    Różne myśli kłębiły się w mojej głowie aż do wejścia przez próg domu.
    - O czym musimy porozmawiać, mamo? - spytałam cicho.
    - Dzwonił twój nauczyciel. Skarżył się na ciebie. Kochanie, dlaczego jesteś taka opryskliwa?
    - Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, mamo.
    - Twój nauczyciel jest opryskliwy?
    - Nie do końca, mamo.
    - To jak to jest?
    - Oni mnie nie rozumieją, mamo. Myślą, że jeśli ktoś dobrze się uczy, ma być też grzeczny. Ale ja za dużo mam na głowie, mamo. Czasami opuszczam lekcję, żeby iść do pracy, czasami z innych ważnych powodów. Nie chcę być kimś, kim nie jestem. Chcę być sobą, mamo.
    - Przecież za każdym razem, gdy próbuję cię odciążyć, nie pozwalasz mi. Trish, jeszcze trochę opuszczonych lekcji i naprawdę zostaniesz wyrzucona ze szkoły! Zwolnij się z pracy i nie wagaruj.
    - Już na to za późno, mamo!
    Rozpłakałam się i przytuliłam do niej.
    - Słonko, co się dzieje? Usiądź na kanapę.
    Usiadłam a ona obok mnie.
    - Straciłam pracę. Nie wiem jak mam was teraz utrzymać! - wyżaliłam się.
    - Trish, ty wcale nie musisz nas utrzymywać. Dajemy radę bez twojej pracy. Leki działają. Niedługo ja sama będę mogła się gdzieś zatrudnić.
    - Nie! To wykluczone! Musisz odpoczywać! Choroba to nie żart!
    - Wiem, ale...
    - Żadnego ale! Nie chcę słyszeć sprzeciwu! Nie martw się, znajdę jakąś inną pracę. Będzie nam się żyć dobrze - obiecałam pochlipując i zaraz potem zamknęłam się w pokoju.
    Całe szczęście, że moja siostra, z którą dzielę pokój bawi się z resztą rodzeństwa w sypialni chłopców. Nie zniosłabym tego, gdyby widziała mnie w takim stanie.

piątek, 21 sierpnia 2015

5. Truskawkowa katastrofa

Mówiłam, ze długo nie trzeba będzie czekać... Jednak trochę się pozmieniało, trochę przedłużyło i tak wyszło, że wstawiam dopiero dzisiaj. Cieszcie się czytaniem ;)


   Od śmierci taty nie mamy zbyt wiele pieniędzy. Świadczą o tym pozdzierane, brudne tapety i zniszczone meble. Zwłaszcza, że mama poważnie choruje. Jej renta nie jest zbyt wysoka, nie starcza na leki, żywność, rachunki, ubrania i inne wydatki. Renta po ojcu trochę nam ułatwia życie, ale to i tak za mało. Moja praca w kafejce internetowej sprawia, że jest nam dużo lżej. Co prawda to tylko pół etatu, ale zawsze coś.
    W kafejce witam się z resztą pracowników, zakładam fartuch i staję za ladą.
    Po sprzedaniu kilku ciast na ladzie jest pełno okruszków. Odwracam się, żeby wyjąć szmatkę. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek.
    - Już idę! - zakomunikowałam.
    Stanęłam przodem do klienta. No nie!
    - To znowu ty?! - niemal wrzasnęłam.
    Przede mną stał uśmiechnięty od ucha do ucha Martin. Jak zwykle zresztą.
    - To znowu ja - wzruszył ramionami. - To co? Powiesz mi, na którym piętrze mieszkasz?
    - Ani mi się śni. Zamawiasz coś, czy zamierzasz dalej hamować kolejkę.
    Chłopak obejrzał się za siebie.
    - Jaką kolejkę? Za mną nikogo nie ma - oświadczył.
    - A szkoda - powiedziałam.
    - Masz takie ładne iskierki w oczach, kiedy się wściekasz - powiedział.
    - Martin, spadaj stąd - syknęłam.
    - O, chyba po raz pierwszy wypowiedziałaś moje imię. To jakiś cud.
    Posuwa się za daleko. Mam go już serdecznie dość! Położyłam łokcie na ladzie i podpierając głowę dłońmi rzekłam słodko:
    - Może koktajl na koszt firmy? Masz ochotę?
    - W sumie byłoby fajnie - odparł z tym swoim zadziornym uśmiechem.
    Podeszłam do maszyny, nacisnęłam guzik i do szklanki wlał się truskawkowy koktajl. Włożyłam do środka słomkę i wracając do "klienta" wylałam całą zawartość w jego stronę.
    Niestety. Mój przeciwnik najprawdopodobniej przewidział to i w odpowiednim momencie nachylił się, a wtedy truskawkowa bomba trafiła w przygrubawego, łysego pana, który nie przewidział, że jego zamówienie przybierze taki zwrot akcji.
    - O nie... - powiedziałam zakrywając usta dłońmi i wyłupiając oczy - Bardzo pana przepraszam!
    Wyszłam zza lady z chusteczkami i zaczęłam go wycierać.
    - Tak mi przykro! - rzuciłam.
    - Mnie chyba bardziej... - odrzekł zdezorientowany całą sytuacją.
    - Jeszcze raz przepraszam. To nie miało tak być - ciągnęłam.
    - Po prostu daj mi kostkę placka z adwokatem.
    - Już daję.
    Po zapłacie za zamówienie mężczyzna powiedział jeszcze:
    - Nienawidzę truskawek.
    I wyszedł.
    - To wszystko przez ciebie! - skierowałam się do Najbardziej Durnego ze Wszystkich Durniów.
    - Nie zwalaj wszystkiego na mnie - Martin śmiał się do łez - Ja tylko zamówiłem koktajl.
    - Ty... - zaczęłam.
    - Do zobaczenia jutro w szkole! - krzyknął wychodząc.
    Ukryłam twarz w dłoniach. Ten koleś sprawia, że wszystko idzie źle!

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

4. Pozbawiona drugiego śniadania = pozbawiona chęci do rozmowy

    Wracając do domu jadłam jabłko. Właśnie wgryzałam się w soczysty owoc, gdy wypadł mi z rąk. Dlaczego? Bo ten durny Martin podbiegł do mnie i krzyknął mi "Buuuuuu" do ucha!!!
    - Odbiło ci?! Kto jest taki wredny, żeby pozbawiać mnie drugiego śniadania?!
    Uklękłam i wzięłam jabłko. Tymczasem ON wybuchnął śmiechem.
    - Z czego się śmiejesz idioto?! - wypaliłam.
    - Jesteś zabawna - wydusił przez śmiech.
    - Doprawdy? A to jest zabawne?! - popchnęłam go z całej siły jaką tylko miałam. Przewrócił się lądując na swoich czterech literach. Zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
    - I to bardzo! - wydusił.
    - Jesteś jakiś nawiedzony! Powinieneś się leczyć! - rzuciłam zmierzając szybkim krokiem ku domowi.
    - Hej! Poczekaj! Nie obrażaj się!
    Niestety, Martin nie dawał za wygraną. Znowu. Dogonił mnie. Znowu!
    - Nie wściekaj się! Po prostu ładnie wyglądasz, kiedy się denerwujesz - oznajmił.
    - Daj mi spokój - odparłam.
    - Dlaczego nas podsłuchiwałaś? - spytał.
    - Co?! - stanęłam.
    - No, wtedy w bibliotece. Podsłuchiwałaś mnie i tą dziewczynę... jak ona miała na imię? Celine? Felice?
    Roześmiałam się. Felice? Czy jest jakieś gorsze imię? A, no tak. Moje. Ale Felice to i tak totalna porażka.
    - Felice? Serio? Cecile. Ona ma na imię Cecile - zdołałam wydusić poprzez śmiech.
    - Właśnie. To jak? Dlaczego podsłuchiwałaś?
    Uśmiech mi zrzedł. Ruszyłam do przodu.
    - Sama nie wiem - mruknęłam.
    - No to następnym razem muszę pamiętać, by zanim zacznę z kimś rozmawiać, powinienem się rozejrzeć, czy nie ma cię w pobliżu - powiedział żartobliwie.
    - Daj mi już spokój dobra?! - powiedziałam zatrzymując się. Następnie skręciłam w krótką dróżkę prowadzącą do drzwi głównych w moim bloku.
    - Ej Trish! - zawołał, kiedy otwierałam mosiężne wrota.
    - Czego?! - wrzasnęłam odwracając się w jego stronę.
    - Na którym piętrze mieszkasz? - spytał z uśmiechem.
    W odpowiedzi zrobiłam krok do tyłu i puściłam klamkę. Drzwi powoli zatrzasnęły się. Uśmiechnęłam się słodko przez szybę, a następnie zrobiłam minę, w którą skład wchodziły znużenie, wrogość i zdenerwowanie. Tak, długo ćwiczyłam ten wyraz twarzy.
    Kiedy otworzyłam drzwi od mieszkania, zobaczyłam, że mama ogląda telewizję.
    - Cześć mamo! - powiedziałam z uśmiechem, już uspokojona.
    - Cześć!
    Wrzuciłam torbę szkolną na łóżko, a następnie poszłam do kuchni. Z szafki, w której są leki, wzięłam mały słoiczek i kartonik. Ze słoiczka wyjęłam dwie podłużne, dwukolorowe pigułki, a z kartonika kwadratową tabletkę. Zaniosłam lekarstwa mamie, wraz ze szklanką wody.
    - Już prawie czwarta, mamo.
    - Och, dziękuję. Jak ty o mnie dbasz! - powiedziała kładąc swoją dłoń na moim policzku.
    - Ktoś musi - odparłam - Mamo, idę do pracy. Jestem prawie spóźniona. W lodówce jest jeszcze zupa od wczoraj. Powinna wam starczyć na obiad.
    - Dobrze. Do zobaczenia.
    - Pa! - odpowiedziałam wychodząc. Jak dobrze, że moja praca jest w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie będę musiała widzieć tego palanta.

sobota, 15 sierpnia 2015

3. To nie jest zazdrość

    Notowałam wykład Frotki, nauczycielki biologii. Na każdej ręce zawsze miała po dwie frotki, więc zaczęliśmy na nią mówić Frotka.
    - Pasjonujące - mruknął Martin.
    Ta, koleś siedział ze mną w ławce. Niestety szkołę nie stać na to, by zainwestować w jeszcze jedną, cholerną ławkę!
    Ta jego cicha refleksja utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest kujonem. Jednak nie każdy prymus uważa anatomię za pasjonującą. Przyglądałam mu się przez chwilę zastanawiając się nad tym, kim on właściwie jest.
    I co się stało? Wpadłam. Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się. Wbiłam wzrok w zeszyt i zasłoniłam twarz moimi kasztanowymi, średniej długości prostymi włosami. Notowałam dalej. Chłopak zaczął pisać dopiero po krótkiej chwili.
    Dzwonek. Alleluja! W błyskawicznym tempie schowałam książki do ciemno zielonej torby i podążyłam w stronę wyjścia.
    Byłam już przy sąsiedniej ławce, gdy znów musiałam zatrzymać się, przymknąć na chwilę oczy i odwrócić się.
    - Trish! - zawołał Martin stojąc przy krześle i pakując książki.
    - Czego?
    - Ładny naszyjnik.
    Przewróciłam oczami i jak najszybciej wyszłam z klasy, kiedy na twarzy Nowego widniał uśmiech zadowolenia i rozbawienia. Byłam świadoma, że jego wzrok odprowadzały mnie do drzwi.
    Postanowiłam, że schowam się przed nim w bibliotece. Non stop odwracając się za siebie podeszłam do mojego ulubionego stolika przy oknie. Wiedziałam, że ktoś tam siedzi. Zawsze tam ktoś siedział. Nic dziwnego, bo te miejsce jest magiczne.
    - Odejdź - rzekłam groźnie odwrócona.
    Patrzyłam uważnie, czy ten koleś nie wpadł na to, by mnie śledzić. W końcu odwróciłam sie przodem do stolika.
    Zobaczyłam czerwonowłosą dziewczynę z okularami kujonkami czytającą książkę. Nadal tu siedziała.
    - Nie rozumiesz, czy jesteś głucha? - wyparowałam.
    Czerwonowłosa podniosła tylko głowę i poprawiła okulary.
    - Masz jakiś problem? - spytała bez zainteresowania.
    - Tak. To ty. Siedzisz przy moim stoliku.
    - To usiądź obok jeśli tak bardzo chcesz - odparła wzruszając ramionami i wróciła do lektury.
    Oniemiałam. Jeszcze nikt mi się nie sprzeciwił, nikt mnie nie olał, gdy czegoś chciałam. Byłam dla pozostałych zbyt straszna. Szacunek dla tej dziewczyny.
    Jednakże nie byłam jakaś zadowolona. Mimo to usiadłam na krześle obok i położyłam nogi na stół. Mój wzrok skierowany był na drzwi, ale zauważyłam, że Czerwonowłosa przygląda się ze zdezorientowaniem na moje buty przypominające glany. Po chwili usiadła bokiem i przemówiła:
    - Zero szacunku dla rzeczy martwych i żywych. Super. Jak się nazywasz?
    - Yyy... Mów mi Trish.
    Już drugi raz się dzisiaj przedstawiam. Serio? Zaczynam mieć jakiś durny lep na ludzi, czy co?
    - Jestem Arlette. Nikt nie wrzeszczy na ciebie, że twoje nogi zdobią stolik?
    - Nieee. Nauczyciele wiedzą, że mogą się kłócić, dać mi naganę czy coś, ja  tak postawię na swoim.
    - Coś czuję, że się polubimy - stwierdziła z przymrużonymi oczyma i lekkim uśmiechem.
    Nic nie powiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko.


                                                                                ***


    Kryjówka w bibliotece sprawdziła się. W pozostałych klasach nie brakowało ławek. Byłam uratowana. Do czasu...
    Siedziałam na krześle po turecku w moim ulubionym miejscu. Arlette usiadła na stole. Rozmawiałyśmy o naszej ulubionej muzyce. Gdy nagle...
    Zobaczyłam, jak do biblioteki wchodzi ON. Stał chwilę przy jednym z regałów, wybrał książkę i usiadł przy pierwszym lepszym stoliku zacząwszy czytać. Usiadłam obok Arlette na stole, by nie musieć na niego patrzeć. Kiedy ostatni raz oglądnęłam się, ujrzałam Cecile, która usiadła na przeciwko niego. Powiedziałam Czerwonowłosej, że zaraz wracam i dyskretnie podeszłam do odpowiedniego regału tak, by słyszeć o czym rozmawiają.
    - Hej - powiedziała słodko CeCe.
    - Cześć - odpowiedział Martin.
    - Co czytasz? - spytała bawiąc się swoimi blond falowanymi włosami podobnej długości do moich.
    - Mały Książę. To moja ulubiona książka - odparł.
    Że co?! To moja ulubiona książka!!! Otwarłam oczy i usta najbardziej jak umiałam. Co za koleś! Wzięłam byle jaką książkę do ręki, podeszłam bliżej nich, by dokładniej słyszeć i udając, że czytam, podsłuchiwałam.
    - Widać, że jesteś oczytany! - zachichotała dziewczyna.
    O ludzie... To tak słodkie, że aż mnie mdli.
    - Tak... a propo - mogłabyś przyjść kiedy indziej? Chętnie bym porozmawiał, ale w tej chwili czytam, więc...
    Mój głośny śmiech przerwał mu wypowiedź. Przystojny chłopak odrzucił Cecile Crevill! Tak mnie to rozbawiło, że musiałam się trzymać za bolący brzuch. Prawie każdy, kto oddychał właśnie w bibliotece, skierował na mnie swój wzrok i obsypał mnie głośnym "Ciiiiii".
    - Odwalcie się! - wrzasnęłam. Wszyscy powrócili do lektury.
    - Co cię tak rozbawiło? - spytał Martin.
    - Yyy... Ta książka. Bardzo zabawna - odparłam potakując.
    - Co jest takiego zabawnego w okładce? - rzuciła CeCe mając na twarzy grymas, który wyraża obrzydzenie i zdziwienie.
    - Nie znasz się. Ty nigdy nie czytałaś książek - powiedziałam prychając, wzruszając ramionami i odrzucając włosy. Zaraz po tym poszłam w stronę Arlette obserwującej całą tą sytuację. Starałam się ukryć rozbawienie.
    - To prawda? Nigdy nie czytałaś żadnej książki? - spytał chłopak Cecile.
    - Coś ty! Oczywiście, że to kłamstwo! Czytam wszystkie lektury, które nauczyciel każe przeczytać...
    Martin pokiwał głową.
    - To co? Mogę dokończyć? - powiedział.
    - Yyy... Tak, jasne. Już idę. Do zobaczenia później! - rzekła i wyszła z biblioteki.

czwartek, 13 sierpnia 2015

2. Klasowy aniołek

    - Panna Clowell. Jak zwykle spóźniona. Czekaliśmy na panią - powiedział sarkastycznie niewysoki, gruby facet z okularami, zwany dalej moim nauczycielem, gdy weszłam do klasy bez pukania, dwadzieścia minut przed końcem lekcji. Jak zwykle.
    Nachyliłam się lekko i wymachiwałam ręką kolistymi ruchami, w celu wykonania ukłonu.
    - Dziękuję, dziękuję. Nie sądzę jednak by ktokolwiek na mnie czekał - odparłam zupełnie szczerze.
    Na początku klasa śmiała się z moich pyskówek, lecz z wiekiem czasu przyzwyczaili się. Teraz co najwyżej ich to wnerwia.
    Usiadłam w ławce. Siedziałam sama na każdym przedmiocie. I dobrze. Nie lubię ludzi.
    Nie wyjęłam książek. Na razie były niepotrzebne. Zaczęłam słuchać wykładu o starożytnych mitach. Niemal każdy spał, gdy tylko As przemawiał. Ja jednak chłonęłam każde słowo z jego ust.
    Tak, skłamałam. Jest jeszcze jedna rzecz, która trzyma mnie przy życiu. Nauka. Nie szkoła - nie cierpię chodzić po korytarzach i gadać z nauczycielami. Jednakże uwielbiam uczyć się. To pasjonujące, ile można się dowiedzieć w trakcie jednej lekcji! Dla mnie prawie wszystko jest ciekawe.
    - Więc dlaczego Afrodyta ukarała Narcyza?
    - Może dlatego, że nosił skórzaną kurtkę i jeansy z wyprzedaży?
    Cecile. Powiedziała to na tyle cicho by nauczyciel nie usłyszał, lecz by słyszała cała klasa. Ona mnie nienawidzi. Z wzajemnością zresztą. Nie wiem co jej takiego zrobiłam, ale mam to gdzieś. Mam JĄ gdzieś.
    - Cicho bądźcie, bo jak wyciągnę mojego Asa z rękawa, to pożałujecie, że byliście niegrzeczni! - krzyknął As. Dlatego tak go nazywamy. Powtarza to zdanie kilka razy w ciągu lekcji. Traktuje nas jak dzieci w drugiej klasie liceum. Dlatego nikt go nie lubi.
    - Za zabójstwo zakochanego w nim Amejniosa - rzuciłam pośród kolejnych wybuchów śmiechu.
    - Tak, dokładnie. Trish, zostań po lekcji, dobrze? - zwrócił się do mnie.
    -  A mam jaj jakiś lepszy wybór? - westchnęłam.
    - Jeśli nie chcesz zostać po wszystkich lekcjach, to nie.
    - Spoko.
       

                                                                                 ***

    - Trish, nie rozumiem cię. Gdyby reszta klasy miała taki niezmarnowany potencjał  jak ty, a ty miałabyś tak dobre zachowanie jak CeCe na przykład, byłaby to klasa idealna!
    Wśród znajomych franca, przy nauczycielach wzorowa uczennica. Idiotka.
    - Na świecie nie ma ideałów - powiedziałam tylko i wyszłam z klasy pomimo nawoływań Asa. I to źle się dla mnie skończyło. Bardzo źle.
    - Ała!
    Wysoki chłopak o jasnej karnacji z ciemnymi włosami i niemalże srebrnymi oczami dostał ode mnie w nos drewnianymi drzwiami.
    - Sorry. Boli? - spytałam bez współczucia. Miliony osób głoduje, więc jednemu chłopakowi nic się nie stanie, gdy wyjdzie mu siniak na nosie.
    - Trochę - odparł stękając i sycząc.
    - Przeżyjesz - wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.
    - Hej poczekaj! - zawołał.
    Stanęłam. Przymknęłam na chwilę oczy i otwarłam. Czego ten koleś ode mnie chce? Bardzo powoli odwróciłam się w jego stronę. Przechyliłam głowę i założyłam ręce.
    - Wiesz gdzie teraz ma lekcje druga c? - spytał ze zmrużonymi oczyma, przytrzymując obolały nos.
    Kurde. Gościu będzie w mojej klasie. No pięknie.
    Przewróciłam oczami i odrzuciłam głowę dając mu znać, że ma iść za mną. Głupek. Wcześniej szedł w innym kierunku.
    Szłam z założonymi rękoma w stronę osiemnastki. Chłopak dogonił mnie. Niestety nie skumał, że za nim nie przepadam i szedł obok mnie.
    - Tak w ogóle to Martin jestem - przedstawił się.
    - Ta, to świetnie - bąknęłam.
    - No a ty? - spytał.
    Dlaczego on nie dawał za wygraną?
    - Trish.
    - Miło mi cię poznać, Trish!
    O jeju... Idę o zakład, że to jakiś kujon, albo klasowy aniołek.
    - Słuchaj... mógłbym z tobą usiąść? Jestem nowy i nie znam tu nikogo.
    Tego już za wiele!
    Zatrzymałam się i stanęłam z nim twarzą w twarz.
    - Słuchaj koleś! Masz szczęście, że w ogóle zgodziłam się odprowadzić cię na miejsce, więc nie wkurzaj mnie i jeśli nie chcesz być zamkniętym w szkolnej szafce, to lepiej idź za mną i się nie odzywaj! - wygarnęłam mu. Prychnęłam i poszłam tą samą drogą ku osiemnastce.
    - Ok... - powiedział z wahaniem i po chwili ruszył za mną. Na szczęście przystał na moje warunki.

środa, 12 sierpnia 2015

1. Czym chata bogata, tym rada



    Gdybym mogła cofnąć czas, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie mogę. Szkoda.

                                                                            ***

     - Beatrice. Beatrice. Beatrice! - ktoś szepcze mi prosto do ucha budząc mnie.
    Sina ręka. Cała zakrwawiona. Na mojej poduszce. Sina twarz bez włosów z przerażającym uśmiechem, ociekająca krwią. Nad moją twarzą. Wrzeszczę.

                                                                            ***

    Otwieram oczy. Wytrzeszczam je jak tylko mogę, lecz nie krzyczę, nie wzywam pomocy. Żaden koszmar nie jest w stanie mnie przestraszyć. A już na pewno nie postać z horroru, który oglądałam poprzedniej nocy. Pewnie dlatego, że całe moje życie to koszmar.
    Siadam na łóżku. Chowam głowę w dłoniach i przypominam sobie sen. Miewałam gorsze. Podnoszę głowę i patrzę na zegar ścienny. Zostało piętnaście minut do rozpoczęcia pierwszej lekcji. Wstaję powoli z łóżka. Zamieniam piżamę na granatowy T-shirt, ramoneskę z ćwiekami i czarne jeansy. Mycie zębów? Nie ogarniam ludzi, którym chce się to robić. Malowanie się? Ohyda. Nie mam zamiaru być jak te wszystkie sztuczne lale.
    Wychodzę z małego pokoju i od razu znajduję się w kuchni. Daria, David i Diggie siedzą przy wyspie kuchennej. Mama stoi w szlafroku przy gazówce mieszając gotujące się mleko. Jedyna rzecz, która trzyma mnie przy życiu. Mama. No i trochę rodzeństwo, rzecz jasna.
    - Mamo! Miałaś się oszczędzać! Dlaczego gotujesz mleko? - podeszłam do niej szybko.
    - Oh, Beatrice, dzieci muszą je mieć do płatków.
    Spojrzałam na trzy talerze napełnione czekoladowymi, zbożowymi i cynamonowymi płatkami śniadaniowymi. Nad nimi ujrzałam trzy wesołe buźki uśmiechnięte od ucha do ucha. Ja też się lekko uśmiechnęłam.
    Jednak to nie sprawiło, że to co usłyszałam, popadło w niepamięć.
    - Mamo - zaczęłam łagodnie. - Tysiąc razy ci mówiłam żebyś...
    - "Mnie tak nie nazywała, bo to denerwujące i zarazem żenujące słyszeć tak okropne imię, jakie posiadam" - przerwała i dokończyła za mnie.
    - Właśnie.
    - Kiedy mnie ogromnie się ono podoba. Tak kazali cię nazwać twoi rodzice.
    Oparłam się o blat i trzymałam mocno, żeby nie opaść na podłogę. Moja mama ( lub tata, lecz podejrzewam, że mama ) podrzuciła mnie pod drzwi tego mieszkania, gdy byłam jeszcze niemowlakiem. Leżałam w kartonie owinięta jedynie w ciepły kocyk. Na szyi widniał naszyjnik z księżycem. Obok była dołączona karteczka z napisem " Ma na imię Beatrice". Nie znoszę tego imienia. Głównie dlatego, ze zostało wymyślone przez moich rodziców. Wszyscy mówią do mnie Trish. Nawet nauczyciele. Lecz naszyjnik noszę do dziś.
    - Co oni mogą wiedzieć o dzieciach, skoro woleli je porzucić i oddać pod obcy dom? - mruknęłam.
    Mama potarła dłonią o moje ramię pocieszająco.
    - Ja tam się cieszę, że tak się stało! - rzucił Diggie. Roześmiałam się czochrając go po włosach.
    - Ja też! - dorzucił David.
    - A ja to najbardziej! - oświadczyła Daria.
    Jak to dobrze, że oni zaczynają lekcje później ode mnie. Złote skarby.
    - Mleko gotowe! - oznajmiła mama, wyłączając gazówkę. Chwyciła za rączkę rondla chcąc go podnieść, lecz położyłam dłoń na jej ręce.
    - Ja to zrobię.
    Mama tylko się uśmiechnęła. Wiedziała, że ze mną nie wygra.
    - Wzięłaś lekarstwa? - spytałam zalewając płatki białą substancją.
    - Tak wzięłam, kochanie.
    - W takim razie idź się połóż. Zrobię i zostawię ci kanapki na śniadanie jak zawsze, w chlebaku. Pamiętaj, by zjeść je dopiero godzinę po wzięciu tabletek!
    - Wiem, skarbie. Powtarzasz mi to każdego ranka - rzekła idąc prosto, w stronę swojej sypialni.
    Odstawiłam rondel do zlewu i zalałam wodą. Wzięłam bułkę z chlebaka. Ugryzłam ją idąc w stronę porzuconego plecaka. Porzuconego przy drzwiach, zupełnie jak ja.
    - Do zobaczenia! - krzyknęłam na wychodne. Przeszłam przez korytarz, zeszłam z klatki schodowej i ruszyłam w stronę szkoły jedząc skromne śniadanie.

Witaj!

   Hej :) Pewnego dnia natchnęło mnie na stworzenie pewnej opowieści. Długo zwlekałam i doskonaliłam ten pomysł. W końcu zdecydowałam się go opublikować. Mam nadzieję, że się spodoba ;)

Cometa