czwartek, 24 września 2015

18. Żądza krwi


Uprzedzam, że nie wiem kiedy pojawi się następny wpis. Nie jest jeszcze skończony, a szkolnych obowiązków tylko przybywa! :( Także nic nie wiadomo, ale postaram się jak najszybciej się ogarnąć.  W "wynagrodzeniu" dałam dzisiaj trochę dłuższy post, a tak właściwie to dwa w jednym. Miłego czytania ;)




Następnego dnia unikałam ich obydwu. Spędzali razem przerwy, to zdążyłam zauważyć. Na lekcji polskiego dostałam liścik od Martina, ale zanim w ogóle go otwarłam, rozdarłam karteczkę. Na tyle części ile się dało, a następnie wyrzuciłam przez okno. Nie, nie siedziałam pod oknem. Po prostu wstałam, podeszłam do okna i wyrzuciłam papierki. 
- Sorry - powiedziałam wracając do ławki. 
Coś musiałam powiedzieć, jeśli cała klasa patrzy na ciebie z uniesioną brwią, nauczycielka karcącym wzrokiem, Wróg Numer Jeden (CeCe) z zażenowaniem, a Wróg Numer Dwa z bólem szczeniaka.
Usiadłam i zaczęłam notować. 
Tak było przez następne trzy dni. Postanowiłam wtedy, że dłużej nie mogę ich unikać, że tak dalej być nie może. Weszłam więc do biblioteki, gdzie znalazłam Arlette w MOJEJ ulubionej pozycji, w MOJEJ ulubionej miejscówce czytającą MOJĄ ulubioną książkę.
- Cześć! - uśmiechnęła się na mój widok - Ty i Martin mieliście rację. "Mały Książę" to wspaniała książka. To właśnie on mi ją polecił. Wiesz, że...?
- Zjeżdżaj stąd - ucięłam jej gadaninę.
Cała biblioteka spojrzała wtedy na mnie. "CO?! Arlette i Trish, postrachy szkoły, skłócone?!", pomyśleli pewnie. Ale mam to głęboko gdzieś. Tam, gdzie słońce nie dochodzi.
- Ale... - zaczęła.
- Po prostu spadaj - skończyłam.
Czerwonowłosa wstała.
- To też moja miejscówka! - oznajmiła stanowczo.
- Byłam tu pierwsza - oświadczyłam.
Nachyliła się i wyszeptała:
- A ja byłam tu druga.
Zrobiłam to samo. Nachyliłam się i wyszeptałam:
- Spływaj, syrenko.
Oczy miała jak spodki. Wyprostowała się po chwili. 
- Uważaj, nie zmień się w CeCe - powiedziała i opuściła bibliotekę. 
***
Szłam korytarzem w stronę szafki. Kiedy wykręciłam kod i otworzyłam ją, usłyszałam klaskanie. Spojrzałam w prawo. Ujrzałam gębę, której wolałabym nie widzieć.
- Proszę, proszę, proszę. Biedna Trish odrzucona przez przyjaciółkę i chłopaka? - CeCe udawała przejętą.
- To nie był mój chłopak! I nigdy mnie nie będzie! A co do porzucania, to ja sama ich porzuciłam! - wyrzuciłam jej prosto w wymalowaną, sztuczną twarz.
- Oooo... Ale tak jak twoi rodzice ciebie, czy w inny sposób? - wypaliła Cecile.
Tego było za wiele. Byłam tyle lat przez nią prześladowania, zawsze miałam to w nosie. Ale teraz ostro przesadziła! Tylko ja mogę przeklinać moich biologicznych rodziców! Tylko ja mogę oczerniać ich do woli! Ona nie ma tego prawa! I nigdy nie będzie go mieć!
Chwyciłam więc jej blond kudły i targałam je, ciągnęłam popychając ją jednocześnie na ścianę. Wkładałam w to bardzo wiele siły i pracy. Wrzeszczałam przy tym jak opętana. Bo byłam opętana. Opętana piekielną wściekłością. Ale nie była to moja wina. Tutaj działała prowokacja. Sama tego chciała! Sztuczna żmija przeniknięta złem do szpiku kości!
- Tego chciałaś, co?! Tego chciałaś durna laleczko?! - wrzeszczałam na cały głos - To twoja wina! Sprowokowałaś mnie, więc masz! Masz to, na co zasługujesz! Spróbuj jeszcze raz mi dokuczyć, to pożałujesz jeszcze bardziej! Skończysz w piekle!
Wokół nas zebrało się grono gapiów. Nie obchodziło mnie to jednak, chciałam po prostu w końcu ją skompromitować! Zgnieść jak jabłko i wyrzucić do kosza! Zrównać z ziemią!
Wtem poczułam jak ktoś łapie mnie w talii i odciąga od mojej ofiary. Ja dalej jednak wymachiwałam nogami i rękami w nadziei, że jeszcze doskoczę do tej malowanej, pustej idiotki i porządnie skopię jej tyłek. Ale to się nie stało, niestety.
- Trish! Trish! Ogarnij się! - ktoś wołał potrząsając moim ciałem.
Słyszałam głosy lecz jakby z oddali. Pragnęłam tylko zadać cierpienie tej istocie, która, wedle mnie, nie powinna żyć.
Zaraz, zaraz! Stop! Co się ze mną dzieje?!
Przestraszona moją rządzą krwi przestałam się wierzgać. 
- Trish?
Obróciłam głowę w stronę słyszalnego głosu. Dostrzegłam Martina. Następnie zobaczyłam, że jesteśmy w jakiejś pustej klasie. Staliśmy przy szafach, które stały naprzeciw tablicy, za wszystkimi ławkami.
- Spokojnie... - powiedział cicho odgarniając mi włosy z mojej twarzy. 
Wciąż trzymał mnie w swoich ramionach. Nie do końca wiedziałam co to wszystko ma znaczyć. 

poniedziałek, 21 września 2015

17. Nieistniejący dowód

Dość późno wstawiam, ale wpis jest dłuższy niż zwykle.

P.S. Szukałam pewnego obrazka do któregoś z wpisów i natknęłam się na ten:

To chyba jakieś przeznaczenie! ;)
Miłego czytania ;)



        - Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Już mówiłem. Po dowód.
- Nie fatyguj się, bo ten twój "dowód" nie istnieje.
- Istnieje. Zobaczysz sama.
- A gdzie ten nieistniejący dowód się mieści?
Chłopak milczał.
Chwilę później staliśmy w pokoju Arlette. Tak, mojej Czerwonowłosej przyjaciółki.
- Przyszliśmy po dowód - powiedział Martin.
- Jaki dowód? - Arlette nie rozumiała.
Chłopak się rozejrzał. Zobaczył szklankę wody na biurku. Podszedł do niej i wziął ją. Wrócił na miejsce.
- Nie! - rzuciła Czerwonowłosa podnosząc brwi i zasłaniając się rękami.
Było jednak za późno. Martin wylał całą zawartość szklanki na moją przyjaciółkę. Pięć sekund później runęła na ziemię.
- No wiesz?! Mogłeś mnie chociaż złapać! - krzyknęła leżąc na podłodze.
To co ujrzałam, sprawiło, że miałam ochotę uciec. Arlette była pokryta turkusowymi łuskami. Wyrósł jej ogon. Ona była syreną!
Zasłoniłam usta dłońmi. Nie wiedziałam co powinnam była zrobić. Pójść sobie? Położyć ją na łóżko? Czy może wrzeszczeć?
Ja jednak zrobiłam coś innego. Przeskoczyłam przez nią i ruszyłam do drzwi. Niestety, chłopak był szybszy. Znów zasłonił drzwi swoim ciałem.
- Nie ma mowy - powiedział.
Przybrałam wściekły wyraz twarzy. Nie wytrzymałam i uderzyłam go. Dałam mu z liścia. Tylko tak porządnie. Od razu zaróżowił mu się ten jego policzek.
- Wypuść mnie! - zażądałam.
- Nie.
- Rusz się!
- Nie!
Martin po raz pierwszy odgryzł mi się. Przeciwstawił się. Podniósł na mnie głos. Nie ukrywam, że trochę mnie zamurowało.
- Czy ktoś może mi w końcu pomóc wrócić do normalności?!
Spojrzeliśmy w stronę syreny, która nadal leżała twarzą do ziemi. Wykorzystałam sytuację i jakimś dziwnym ruchem naskoczyłam na drzwi, jednakże Martin złapał mnie w talii i przerzucił przez ramię.
- Puszczaj! - wrzasnęłam.
- Ani mi się śni! - odparł.
Chłopak zostawił mnie pod łóżkiem i siłą przywiązał moją rękę do poręczy sznurkiem, który leżał na biurku i jednocześnie przytrzymując mnie tak, żebym mu nie uciekła. Co za zatęchła szumowina z niego. Następnie podszedł do Arlette, przeczołgał ją do łóżka i położył na nim, po czym zdjął swoją kurtkę i zaczął nią wycierać ogon Czerwonowłosej.
- Ale wiesz, że na krześle wisi ręcznik? - rzekła syrena.
Martin spojrzał w stronę krzesła. Rzeczywiście, wisiał na nim czerwony ręcznik. Nim jednak zdołał cokolwiek zrobić, ogon Arlette stopniowo, powoli przemieniał się w nogi.
- Uff! - powiedziała dziewczyna siadając normalnie na łóżku.
Chłopak oparł się o ścianę. Podrapał się po głowie. Nastała cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
- Więc... - zaczął Martin po chwili - Jesteś syreną, Arlette. Opowiedz, dlaczego.
- Ja mam się tu produkować?! To ty wtargnąłeś tu z Trish, perfidnie oblałeś mnie wodą, po czym upadłam na twarde panele i mnie nawet nie przeprosiłeś. Ty jej wytłumacz - obruszyła się.
- Zgaduję, że jesteś córką Ariel, co? - wyrzuciłam beznamiętnie patrząc tępo na stolik nocny.
- No tak... - potwierdziła Czerwonowłosa - Jestem córką Ariel i Ericka z baśni "Mała syrenka". A ty jesteś córką Belli, choć zapewne już o tym wiesz.
Nic nie odpowiedziałam. To bez sensu... Całe moje życie legło w gruzach. Syreny istnieją... to bajki chyba też, co nie...?
- Odwiąż mnie. Muszę zdjąć kurtkę - przemówiłam w końcu.
Martin przeciął więzy. Wstałam. Patrzyłam w jego oczy oddalone od moich zaledwie o kilkanaście centymetrów. A później znów uderzyłam go w twarz. A później uciekłam z tego wariatkowa.


środa, 16 września 2015

16. Najprawdziwsza prawda

Taki krótki wpis a wszystko stanie się jasne! Nie zrażajcie się, bo może wydać się to dziecinne, jednak takie nie jest. Czytajcie dalej, a na pewno Was to zainteresuje, choć w najmniejszym stopniu. Miłego czytania ;)

Nogi się pode mną ugięły. Na szczęście, a może przez pech, Martin mnie złapał i posadził na ławce stojącej pod ścianą. On sam usiadł obok.
- Dobrze się czujesz? Chyba naprawdę mocno się uderzyłaś - powiedział łagodnie przypatrując mi się.
- Jakim cudem możesz znać moich rodziców? - spytałam łamiącym głosem.
Siedziałam nieruchomo patrząc tępo w przestrzeń przede mną. Byle tylko nie na tego zdradzieckiego debila. W oczach wciąż miałam łzy, w gardle rosła mi gula, a moje uszy nie mogły wierzyć w to, co słyszą.
- Nie uwierzysz  w to, co powiem, ale nie dziwię się, bo to wszystko jest zwariowane i pokręcone. Ale taka jest prawda. Słuchaj, Trish... Znam twoich rodziców, bo są bardzo dobrymi znajomymi moich rodziców. A postacie ze zdjęcia z bransoletki, to właśnie oni - twoi biologiczni rodzice. Jesteś córką Belli i Bestii, bohaterów baśni Piękna i Bestia. Ja jestem synem Tiany i Naveena, bohaterów baśni Księżniczka i żaba. Wiem, to brzmi jak szaleństwo, lecz to najprawdziwsza prawda.
Obróciłam głowę w jego stronę. Patrzyłam na niego. Po chwili na powrót odwróciłam głowę. Wstałam i oświadczyłam:
- Nie będę słuchać tych głupich bzdur. Wracam do domu.
- Ale to prawda! Musisz mi uwierzyć! - chłopak wstał i chwycił mnie za rękę.
Wyszarpnęłam moją dłoń z objęć jego dłoni. Poszłam w stronę wejścia do domu.
- Wiem, jak to udowodnić - powiedział jeszcze.
Szłam dalej. Byłam już na korytarzu, kiedy Martin dogonił mnie i utorował sobą drzwi, przez które chciałam opuścić tę szaloną willę.
- Ubieraj się - rzucił mi kurtkę zdjąwszy ją wcześniej z wieszaka. Sam także ubrał kurtkę - Idziemy po twój dowód.

wtorek, 15 września 2015

15. Chwila słabości

Przez roztargnienie i górę pracy domowej (nie moja wina) zapomniałam o tym, że już wczoraj miałam dodać kolejny post. Bardzo przepraszam! Uprzedzam, że teraz będzie seria krótkich wpisów, jednak  (obiecuję, że będę starać się nie zapomnieć) będę dodawać kolejne rozdziały codziennie dopóki nie zaczną się dłuższe posty. Miłego czytania ;)


        - Jak to ta bransoletka jest Twoja?! - wrzasnęłam jak opętana.
- Tak to - odparł spokojnie.
- To ty mnie wtedy uratowałeś?! - drążyłam.
- Tak.
- Dlaczego uciekłeś?! - nie rozumiałam.
- To skomplikowane...
- Chyba zasługuję na wyjaśnienia!
- Durni rodzice... Wszystko przez nich.
- CO?! - wybuchnęłam zła do granic możliwości - Jak możesz TAK mówić o swoich rodzicach?! Masz szczęście, że ich w ogóle masz! Ja zostałam porzucona przez własną matkę! Zostawiona obcej rodzinie!  I kocham ją ponad życie! Chciałabym poznać moich biologicznych rodziców, ale nie mogę, bo nic o nich nie wiem! A ty nic nie wiesz o wartości jaką jest rodzina!
Zaczęłam łzawić... co ja gadam! Dosłownie wybuchnęłam płaczem! I to jeszcze się zasmarkałam. Oczy mnie piekły.
Byłam już na progu załamania nerwowego. Nie wiedziałam już co się dzieje. Świat mi się rozmazał.  Poczułam jednak, jak Martin przytula mnie mocno. Nie miałam już na nic siły. Moje życie jest okropne.
Ta chwila słabości jednak nie trwała długo. Momentalnie przestałam się użalać i odepchnęłam chłopaka od siebie. Wytarłam twarz rękami. Kiedy już się ogarnęłam, usłyszałam słowa, które prawie znowu powaliły mnie na ziemię.
- A co powiesz na to, że ja znam twoich rodziców?
Reakcja Trish
Natknęłam się na idealnego gifa! Lepszego być chyba nie mogło! :D

niedziela, 13 września 2015

14. Zamrożony groszek i fotografia pośrodku kompozycji

Tym razem bardzo króciutki wpis, więc w ramach sprawiedliwości już jutro wstawię kolejny. Chciałam stworzyć mega zaskoczenie, choć pewnie i tak to było do przewidzenia... Tak w ogóle to zapraszam na dodatkową zakładkę "Pytaj, reklamuj, spamuj!", gdzie możesz zareklamować swój blog oraz wypytywać mnie o wszystko, co tylko przyjdzie Ci do głowy :) Miłego czytania ;)

- Skąd masz te zdjęcie?! - spytałam gorączkowo wskazując fotografię pośrodku kompozycji.
Do fotografa uśmiechały się dwie kobiety. Rozpoznałam obydwie. Jedna z nich to była pani Rebetle a druga... kobieta ze zdjęcia, które znalazłam w bransoletce.
- To zdjęcie mojej mamy. Dlaczego pytasz?
Martin próbował przyłożyć mi zamrożony groszek do głowy, ale odmachnęłam się.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
Otworzyłam bransoletkę i wyjęłam pomięte zdjęcie. Trzymałam mu je przed twarzą trzęsąc ręką. Chłopak zabrał mi je i ustawił w swoich dłoniach tak, żeby dobrze je widzieć.
Przymknął oczy. Złapał się za przegrodę nosową.
- Cholera jasna... - powiedział.
Położył swoje ręce za tył głowy. Najwidoczniej był zakłopotany. Najwidoczniej wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
- No co?! Co tu jest grane?! - krzyknęłam.
- Chodźmy na dwór, żeby Paul i Rachel nie słyszeli naszej rozmowy - powiedział kładąc mi rękę na plecach i prowadząc w stronę tarasu.
Na dworze panował już mrok. Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu.
- No?! Wytłumaczysz mi w końcu to wszystko?! - wrzasnęłam przerywając ciszę.
- Na zdjęciu... Na zdjęciu jest moja mama i jej koleżanka... Cholera, to miało być inaczej...
- Co miało być inaczej?! - wrzasnęłam.
- No bo... Bo ta bransoletka jest moja.

czwartek, 10 września 2015

13. To był zły pomysł, bo uderzyłam głową w żyrandol

Trochę późno dodaję, ale lepiej późno niż wcale :) Po tym wpisie nabierzesz ciekawości, a w następnym będzie o tym, jak  Nic nie zdradzę! To tajemnica! Miłego czytania ;)



   Szłam korytarzem do pokoju Rachel, żeby się przywitać. Jednak coś mnie zatrzymało. Usłyszałam grę na gitarze. Nawet dobrą grę.
    Od razu przypomniały mi się czasy, kiedy tata grywał. Zdążył się podzielić tą sztuką ze mną, jednak było to tak dawno, że nie pamiętam ani jednego akordu.
    Zapukałam do drzwi.
    - Proszę!
    Nacisnęłam klamkę, otworzyłam i weszłam do środka. Zielony pokój pełen plakatów z dębową posadzką i dębowymi meblami. Na łóżku siedział Martin trzymający gitarę.
    - A jednak przyszłaś!
    - Za to mi płacą - mruknęłam zamykając drzwi.
    - Usiądź przy biurku.
    Toteż zrobiłam.
    - Ładnie grasz na gitarze - przyznałam, kiedy chłopak odkładał instrument.
    - Wow, a więc jednak - powiedział pełen podziwu.
    - Jednak co? - nie rozumiałam.
    - Jednak potrafisz powiedzieć coś miłego.
    Przewróciłam oczami.
    - Ty za to nie potrafisz podziękować za komplement - odparłam.
    - Dziękuję - podziękował - Ty też grasz?
    - Kiedyś. Ale już wyszłam z wprawy.
    - Jeśli chcesz, mogę ci przypomnieć to i owo - zaproponował.
    Zastanowiłam się. Nie cierpię tego gościa, ale wiele bym dała, żeby znów zagrać. Wtedy czuję więź, którą tworzyliśmy z tatą. Nasza gitara ma już tylko jedną, odstrojoną strunę. Znaczy... moja.
    - Serio? - spytałam po chwili z przymrużonymi oczyma.
    - Jasne. Usiądź obok - poklepał łóżko odsuwając się by zrobić dla mnie miejsce.
    Usiadłam z wahaniem. Z wielkim wahaniem. OGROMNYM wahaniem.
    - A więc - położył gitarę na moich kolanach - akord a-moll. Serdeczny na strunie g próg drugi, środkowy na strunę d próg drugi i wskazujący...
    - Struna h, próg pierwszy - dokończyłam.
    W tym momencie wszystko mi się przypomniało. Absolutnie wszystko.
    Martin sprawdził, czy dobrze wykonuję resztę akordów. Zdałam "test" bezbłędnie. Uśmiechnęłam się. To sprawiło, że moje samopoczucie znacznie się poprawiło.
    - Nie rozumiem, jak mogłam zapomnieć... Gra jest czymś niezwykłym... - powiedziałam.
    - Tak... Masz rację. Ładną masz bransoletkę - rzekł.
    Bransoletka Wybawcy. Ta cholerna bransoletka Wybawcy. Już zdołałam o niej zapomnieć. Zidiociały egoista okazał się być także wrednym przypominaczem denerwujących mnie wspomnień.
    Postanowiłam coś zaśpiewać. Musiałam, bo inaczej chyba bym eksplodowała z radości i wściekłości zarazem. Słowa same płynęły mi z ust dostosowując się do melodii wygrywanej przez gitarę.

Zamykam oczy
I nie myślę o tym, że
Kiedy obudzę się
Już nie będzie cię.
Jesteś  brakującą częścią mojego życia
Zawsze miałeś oryginalny styl bycia
Pamiętam to
Jak dziś.
Jesteś brakującą częścią mojego życia
Tęsknię za tobą.
Och.
Tęsknię za tobą.

    - Jeju... Bardzo ładnie śpiewasz. Tak miękko, wyraziście... Jakby miód się lał z twoich ust. To chyba jest jeden z twoich wierszy, co nie?
    - Tak... - potwierdziłam cicho.
    Spojrzałam na jego twarz. I nagle wszystko do mnie dotarło. Co to miało być do cholery?! Sentyment się we mnie odezwał?! I dlaczego przy nim?! Dlaczego dzięki niemu?! Przecież ja tego gościa nienawidzę! On przecież czytał moje wiersze!
    Oddałam mu gitarę i gwałtownie wstałam. To był zły pomysł, bo uderzyłam głową w żyrandol.
    - Wszystko w porządku?! - Martin też wstał.
    - O ile może być w porządku z bólem głowy, to tak - odpowiedziałam trzymając obolałe miejsce.
    - Pokaż mi to - powiedział stanowczo.
    Opuściłam ręce a on obejrzał moją głowę. Kiedy dotknął palcem samo sedno mojego bólu, myślałam, że nie zdążę do łazienki.
    - Ała! Zwariowałeś?! - syknęłam robiąc krok w bok.
    - Przepraszam. Chodź do kuchni, trzeba przyłożyć lód.
    Posłusznie szłam za nim. Poszłam do salonu na jego prośbę. Moją uwagę przykuły zdjęcia, których wcześniej nie zauważyłam. Podeszłam do ściany. Oglądałam jedno za drugim. Aż do momentu, gdy moje serce zamarło.

niedziela, 6 września 2015

12. Ona ma stresa w szkole

Hej :) Wczoraj było krótko, ponieważ chciałam, by tamten rozdział bardzo zaciekawił. Dlatego już dziś wstawiam kolejny rozdział. Miłego czytania ;)


Siedziałam niespokojnie w kościele z rodzeństwem. Chyba trzeci raz puknęłam kolanem w ławkę. Osoby, które siedziały obok zmierzyły mnie ganiącym wzrokiem.
Kiedy msza się skończyła, dziękowałam Bogu, dziwiąc się sama sobie. Poszłam z dziećmi szybkim krokiem do domu.
- Gdzie ty się tak spieszysz od rana? - spytał Diggie ze zdziwieniem w oczach.
- Nigdzie - odparłam wymijająco.
- To dlaczego tak pędzimy? Zwolnij, tu jest ograniczenie do czterdziestu kilometrów na godzinę - rzekł.
- Masz rację... Sorry. To przez stres - usprawiedliwiłam się zwalniając nieco tempo.
- Co cię takiego stresuje? - zapytał David.
- No wiesz, klasówki, odpytywania, kartkówki, matura. Szkoła bywa stresująca.
- Ja nie chcę iść do takiej szkoły - powiedziała Daria.
- Malutka, każda szkoła bywa stresująca. A musisz do niej chodzić, żeby być wykształconym człowiekiem, którego inni ludzie nie będą w stanie oszukać. Zobaczysz jeszcze, że szkoła to przydatna rzecz - pouczyłam.
Podczas rodzinnego obiadu łyżka spadła mi na podłogę cztery razy. Dłoń się trzęsła, a włosy wpadały do zupy.
- Trish, co się z tobą dzieje? - spytała troskliwie mama.
- Ona ma stresa w szkole - odparła Daria.
Mama roześmiała się. Chwilkę później poczochrała Darii włosy.
- Trish - mama zwróciła się do mnie - jeszcze nigdy szkoła cię tak nie denerwowała. Zawsze miałaś to gdzieś.
- Tak, ale w przyszłym roku będę zdawać maturę. Chcę, żeby moje wyniki były wysokie. To normalne, że przysparza mi to stresu.
- W sumie... w sumie racja - przyznała.

                                                                                       ***

- Będziecie musieli wykonać Wielki Projekt. Temat wybieracie sami, spośród działów w podręczniku. Wpłynie to na waszą ocenę końcową, bowiem zwrócę na to szczególną uwagę przy ich wystawianiu. Partnerów dobieracie poprzez wyciągnięcie kartki z imieniem i nazwiskiem z kapelusza.
Ludzie przede mną mieli już dobrane drugie połówki. Jedni skakali z radości, inni uderzali głową w stół. Przyszła kolej na mnie.
Wzięłam jedną z pięciu pozostałych karteczek, zaciskając kciuki i powtarzając w myślach "Byle nie Nowy, byle nie Nowy, byle nie Nowy..."
Podałam mój los nauczycielce. Odczytała imię i nazwisko:
- Martin Rebetle.
SZLAG BY TO TRAFIŁ! W przypływie złości złamałam ołówek. Wypuściłam obie części i ukryłam twarz w dłoniach.
- Coś nie tak? - dobiegł mnie głos wykładowczyni.
Powiedziałabym coś w stylu "Tak, nie pasuje. Zupełnie jak pani bluzka do butów", ale ugryzłam się w język (dosłownie) i patrzyłam tylko groźnym wzrokiem.
Spojrzałam na ławkę w prawym rogu klasy. Martin uśmiechał się z zadowoleniem. Przewróciłam oczami.

                                                                                    ***

- To co, kiedy się spotykamy? - spytał Nowy doganiając mnie na przerwie.
- Nigdy - rzuciłam przyspieszając kroku.
- Co?! Zwariowałaś?! Od tego zależy ocena końcowa! - Martin oburzył się.
- Nie mój problem - prychnęłam.
- Słuchaj, wiem, że mnie nie lubisz, ale nie zawalaj sobie przez to średniej! I przy okazji jeszcze mnie!
Nic nie odpowiedziałam. Muszę z nim zrobić ten projekt, wiem o tym doskonale. Jednak strasznie wkurza mnie ten fakt.
- To co? Dzisiaj po południu u mnie? - spytał.
- Nie mogę - odparłam.
- Co? Dlaczego?
- Bo pracuję idioto.
- Przecież pracujesz u mnie. Idealnie. To do zobaczenia!
Zniknął, zanim zdążyłam zaprotestować. Zidiociały egoista.

sobota, 5 września 2015

11. Dziewczynka z wielobarwnym lizakiem

   
        - Trish?!
Odwróciłam głowę w stronę klubu. Arlette podnosiła właśnie swojego brata z ziemi i kłóciła się z nim zawzięcie. Podążyłam w ich stronę.
- Że też musiałeś przyjść do tego samego klubu co ja! Co w ogóle ci strzeliło do głowy?! - wrzeszczała.
- Spokojnie syrenko, bo ci jeszcze ogon wyschnie ze złości... - wydusił Arthur.
- Jesteś do bani! 
Czerwonowłosa oparła chłopaka o ścianę. 
- Trish, - zwróciła się do mnie - strasznie cię przepraszam, ale on jest pod wpływem. Kiedy wytrzeźwieje stanie się całkiem nie groźny. Naprawdę przepraszam.
- Daj spokój, ty mnie nie musisz przepraszać. Jest ok, w sumie dawałam już radę, ale jakiś chłopak popchnął go i kopnął kilka razy. Nawet nie wiem kto to był. Mam tylko jego bransoletkę.
- Aha, to dziwne. Mam prośbę, zadzwonisz po taksówkę? On musi wrócić do domu - poprosiła.
- Jasne - odpowiedziałam wyjmując telefon.
Nie wróciłyśmy do klubu. Zaczęłyśmy oglądać horror na laptopie Arlette. Wysłałam sms do mamy, żeby się nie martwiła, bo będę spać u przyjaciółki. Obiecałam też, że pójdę z rodzeństwem do kościoła, jak co niedzielę. W sumie jestem agnostykiem, ale dla mamy religia jest bardzo ważna, więc chodzę tam tylko dla niej, żeby się nie denerwowała.
Zaczęłam miętolić bransoletkę Wybawcy. Dopiero teraz mogłam się jej dokładnie przypatrzeć. Cała była w koralikach w różnych odcieniach brązu. Jeden był duży, prostokątny i narysowane było na nim żółte słońce. Bawiłam się tym elementem.
Nagle, przypadkiem, otworzyłam koralik. Okazało się, że to schowek. 
- Arlette... - powiedziałam gapiąc się w to, co przed chwilą zostało otwarte.
- Hm? - odparła.
Kiedy nie odpowiedziałam, spojrzała na bransoletkę. Zobaczywszy tajną skrytkę, wyłączyła film i odłożyła laptop. 
- Co to? - spytała wskazując na poskładaną, pomiętą... kartkę?
Wyjęłam ze środka misterny przedmiot i odwinęłam. 
To było zdjęcie. Przedstawiało ono brązowowłosą kobietę, która ubrana była w wytworną, żółtą suknię podobną do tej, którą nosi Bella z bajki "Piękna i Bestia", a obok niej stała... bestia. Włochate, w moim mniemaniu uśmiechnięte monstrum ubrane było w strój podobny do męża Belli. A pośrodku stała może dziesięcioletnia dziewczynka w różowej sukience, z wielobarwnym lizakiem, która wyglądała zupełnie jak... ja.
Zdjęcie z bransoletki narysowane przeze mnie

środa, 2 września 2015

10. Leżącego się nie kopie

    Sobotni poranek. Dzień sprzątania... Jak zawsze mi się nie chce. Jak zawsze nikogo to nie obchodzi.
    Dałam dzieciom poszczególne zadania. Dziesięcioletnia Daria miała wytrzeć kurze ze wszystkich mebli i urządzeń. Jedenastoletni Diggie miał wyczyścić każdy mebel, Dawid, dwunastolatek, miał wyszorować całą łazienkę na błysk. Mamie kazałam odpoczywać i się nie przemęczać, sama zaś wzięłam się za mycie podłóg. Następnie ugotowałam obiad, a dzieci po nim posprzątały. Później umyłam okna i zrobiłam pranie, a moje rodzeństwo musiało jeszcze podlać rośliny i poodkurzać. W ten sposób przyszedł wieczór i wszyscy byliśmy zmęczeni. Wspólnie przygotowaliśmy kolację i po niej posprzątaliśmy. Potem dzieci oglądały z mamą telewizję, a ja miałam spokój i czas na naukę.
    Miałam zamiar uczyć się do późnej nocy. Przez nową prace nie mam czasu na odrabianie, czy podganianie tematu. Zostają mi więc weekendy i lekcje oraz przerwy. Jednakże około dziewiątej godziny przerwał mi to telefon. Arlette zadzwoniła do mnie.
    - Halo? - powiedziałam.
    - Hej! Dzwonię, bo mam do ciebie propozycję - oświadczyła podekscytowana.
    - Jaką? - zdziwiłam się.
    - Chodźmy razem na imprezę!    
    - Na imprezę? Kiedy? Na jaką? - wypytywałam.
    - Teraz! Na jakąkolwiek! Na dyskotekę czy coś!
    - Wiesz, to nie bardzo jest mój klimat... - odparłam zniechęcona.
    - No coś ty! Na pewno będziemy się dobrze bawić! Nie jesteś zmęczona wkuwaniem, pracą i wszystkim innym? - zapytała jakby czytając mi w myślach.
    - No jestem, dlatego nie bardzo mi się to uśmiecha.
    - Och daj spokój! Przecież masz osiemnaście lat, a  nie czterdzieści siedem! Rozerwij się!
    - Jeszcze mam siedemnaście...
    - Oj przestań już! Nie daj się prosić!
    Nastała cisza. Nie lubię imprez dyskotekowych, ale Arlette ma rację, bo w końcu raz na jakiś czas można chyba odetchnąć. Jednak nie bardzo mi się chciało ruszyć z domu. Czarno to widziałam.
    - Trish? Jesteś tam? Czy może już jesteś w drodze do mojego domu? - rzekła.
    - No dobra... Pójdę - powiedziałam.
    - Jupi! - dziewczyna ucieszyła się.
    - Jednak mam warunek - zarzekłam stanowczo.
    - Jaki?
    - Jeśli mi się nie spodoba, wracamy do domu.
    - Hm... - słychać było, że Czerwonowłosa zastanawia się przez chwilę - Ok. Zgadzam się. Za piętnaście minut masz być u mnie!
    - Powiedz mi tylko gdzie mam pójść, jeszcze u ciebie nie byłam.
    Wymieniłyśmy się adresami. Ja podałam swój z bólem serca, bo nasze mieszkanie to niestety, trzeba przyznać, jakaś rudera, lecz nie chciałam jej okłamywać, bo nie widziałam w tym sensu. Okazało się, że dzielą nas tylko dwie ulice, więc kwadrans nie stanowił problemu, by dojść do mojej przyjaciółki.
    Nie za bardzo wiem, co się ubiera na takie imprezy. Co prawda widzę takie sceny w telewizji, lecz ja nie miałam nic podobnego do ubrania, co nastolatki w tych serialach. A nawet, gdybym miała, to i tak nigdy coś takiego by nie zawitało na moim ciele. Koniec końców więc założyłam spodnie z dziurami, niebieską bluzkę, skórzaną kurtkę z ćwiekami oraz moje nierozłączne buty glanopodobne.
    Zostało mi dziesięć minut. Powinnam zdążyć. Wyszłam z pokoju, powiedziałam mamie, że idę na dyskotekę i wyszłam pomimo zdziwionego wzroku mojego opiekuna.

                                                                                                                                        ***

    Po chwili dzwoniłam już dzwonkiem do drzwi. Widać było, że rodzice Arlette mają dobry gust. No i duże pieniądze. Zamieszkali w dość drogim bloku, gdzie mieszkania mają po co najmniej osiemdziesiąt metrów kwadratowych, więc to już coś. Klatka schodowa nie była szara i cała w graffiti, lecz miała ciepłe kolory i była bardzo zadbana.
    - Cześć! - rozmyślania przerwała mi Czerwonowłosa otwierając mi drzwi.
    Dziewczyna bardzo zaskoczyła mnie swoim ubiorem. Założyła czarne, skórzane, obcisłe spodnie i buty, co się nazywają lity zaś u górnej części ciała widniał granatowy top w białe grochy i białym kołnierzykiem oraz czarna, skórzana kamizelka z ćwiekami. Na jednej ręce miała białą frotkę, a na drugiej czarną rękawiczkę bez palców. Wyglądała jak nie ona.
    - Wow... Wyglądasz... jak nie ty... - wydusiłam.
    - Dzięki. Chyba. Ty za to wyglądasz jakbyś nie szła na imprezę.
    - Yyy... to znaczy? - spytałam nie do końca wiedząc o co chodzi.
    - Chodź - powiedziała ciągnąc mnie za rękę do swojego pokoju.
    Jej pokój był jakieś trzy razy większy od mojego. Dominował tu kolor czerwony, czarny i miejscami turkusowy. Nie zdążyłam się jednak dobrze przyjrzeć, bo dziewczyna usadziła mnie siłą na krześle przed toaletką.
    - Co zamierzasz zrobić? - zapytałam przerażona.
    - Wymalować cię! Ciuchy masz nawet ok, ale na tej twojej ładniutkiej twarzy i tak przydałby się makijaż.
    Czy ona powiedziała "ładniutka"? O ludzie...
    - Nie ma mowy! Nienawidzę kosmetyków! A skoro moja twarz jest "ładniutka" - wypowiedziałam z obrzydzeniem - to chyba nie potrzebuję tej całej tapety.
    - No niby tak, ale zobacz. Masz nierówne brwi, lekko popękane usta, kilka piegów i jednego, małego pryszcza na skroni. To wszystko można poprawić.
    - Słuchaj, jeszcze dwa lata temu miałam tyle pryszczy, że było je widać z kilometra, moje brwi to był istny las, a usta były popękane i całe w opryszczkach. Nic mnie to nie obchodziło, kompletnie nic i z czasem przeszło. Pryszcze wychodzą mi rzadko, brwi są przerzedzone a usta wyglądają lepiej, więc nie narzekaj - powiedziałam przypominając sobie moją szesnastkę.
    - No dobra, rozumiem, ale no weź, tylko na jeden wieczór! - prosiła.
    - Nie! - odparłam kategorycznie.
    Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem dziesięć minut później miałam rozjaśnioną twarz, wyrównane i przyciemnione brwi, wydłużone rzęsy oraz nałożony cień do powiek, a usta były przeciągnięte różowawym błyszczykiem.
    - No i co? Nadal ci się nie podoba? - spytała Arlette.
    - Nie, nie podoba.
    - A tam, gadasz. Chodźmy już.
    Do klubu weszłyśmy bez problemu. Na początek zamówiłyśmy sobie sok z wódką. Kiedy tak sączyłyśmy nasze napoje, dziewczyna powiedziała:
    - Zobacz, jaki przystojniak tam stoi - wskazała dyskretnie na ostrzyżonego na zapałkę chłopaka z kolczykami w uchu i czarną bluzą.
    - Nie szukam chłopaka. Nie bawi mnie to - odparłam.
    - Nonsens. Mnie nie chodzi o podryw tylko o to, że najprawdopodobniej jest dilerem.
    Niemalże wyplułam mojego drinka. Czy ona chce ĆPAĆ?!
    - Arlette... Nie znałam cię od tej strony... - wykrztusiłam.
    - Co? Nie! Ja nie zażywam dragów. Zawsze chciałam spróbować, to fakt, ale nikt nigdy by mi w tym nie towarzyszył, więc jeszcze tego nie zrobiłam. Może zrobimy to razem? - zaproponowała.
    - Nie... Mam za dużo na głowie, żeby odlecieć - odmówiłam stanowczo.
    - Właśnie o tym mówiłam - rzekła podpierając głowę dłonią.
    Widać było, że się zawiodła, lecz ja nie miałam ochoty robić z siebie zombie.
    - A skąd wiesz, że to diler? - spytałam ratując atmosferę.
    - To mój brat.
    Zamurowało mnie. Całkowicie. Znowu.
    - Co tak wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła? - spytała.
    - Nie sądziłam, że twój brat zajmuje się takimi rzeczami.
    - Nikt tak nie sądził. Ale nikomu nie wypaplaj, bo będzie kiepsko! - zastrzegła.
    - No jasne.
    - Idę potańczyć. A ty? - powiedziała Arlette zsuwając się ze stołka.
    - Nie, dzięki. Poczekam na ciebie.
    - Ok.
    W ten sposób zostałam sama z moim napojem. Prawie go wypiłam, więc poprosiłam o jeszcze jeden.
    Po około pół godzinie wypiłam już pięć drinków. Na szczęście alkohol teoretycznie na mnie nie działa, więc jeszcze twardo stąpałam po ziemi. Czerwonowłosa dalej tańczyła, a mi już zbrzydła ta bębniąca w uszach muzyka, więc wyszłam przed klub. Oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w przejeżdżające samochody.
    - Hej, lala!
    Tak, koleś mówił do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam brata mojej przyjaciółki. Przewróciłam oczami.
    - Arthur jestem - powiedział pijany.
    - Taaa... Jak dobrze wiedzieć - odparłam ironicznie.
    - A ty jak się wabisz, kotku?
    - Pantera, wiesz - wypaliłam.
    - Uuu, ktoś tu jest groźny - zaczął nawijać na palec pasmo moich włosów.
    - Odwal się, gościu! - powiedziałam strząsając jego dłoń.
    - Lubię takie ostre dziewczyny. Może postawię ci drinka?
    W tym momencie Arthur chwycił mnie mocno w talii i zaczął całować po szyi. No nie! Tego już dość! Zaczęłam go odpychać tak mocno, jak tylko mogłam, lecz w ogóle nie reagował. Tylko jeszcze mocniej mnie przycisnął. Próbowałam go kopnąć tam, gdzie blask księżyca nie dochodzi, ale zbyt mocno do mnie przywarł i nie miałam jak ruszyć kolanem. Wyciągnęłam więc ręce i zacisnęłam na jego szyi.
    Nie musiałam jednak długo go dusić, bo nagle poczułam lekki powiew wiatru i pijak leżał na ziemi. Poradziłabym sobie sama, jednak ktoś mnie wybawił. Stał teraz nad leżącym i kopał go.
    - Przestań! - krzyknęłam.
    Głowa mojego wybawcy odwróciła się w moją stronę. Dałabym sobie rękę uciąć, że patrzył na mnie jak na wariatkę.
    - Leżącego się nie kopie - powiedziałam twardo.
    Bohater spojrzał na Arthura i zaczął biec przed siebie.
    - Hej! - pobiegłam za nim - Nie zdążyłam ci podziękować!
    Biegłam za nim chwilę, lecz on był szybszy. Jedyne co zdążyłam zrobić, to zedrzeć z jego ręki bransoletkę. Chłopak jednak biegł dalej.