piątek, 22 kwietnia 2016

33. Mniej niż pięćdziesiąt cztery

Hej! Niestety ciągle nie mam zbyt wiele czasu na pisanie, tyle się ostatnio wydarzyło... Jednak zdążyłam napisać krótki tekst. Nie ma zbyt dużo akcji, jest raczej wstępem do następnego wpisu, lecz dobrze będzie, jeśli przeczytacie ten króciutki rozdzialik. Miłego czytania ;)



Szliśmy korytarzem zamku rozmawiając się i śmiejąc, jakbyśmy nigdy nie przerwali naszej przyjaźni. W pewnym momencie dosłownie wybuchłam śmiechem, zamykając przy tym oczy. Jednak wciąż szłam dalej. Łatwo można sobie wyobrazić, jaka byłam zdziwiona, gdy opanowawszy się spostrzegłam, że nikt nie idzie obok mnie. Zostałam sama.
Obróciłam się. Zobaczyłam Martina, który stał jakieś sześć metrów ode mnie. Natychmiast zrozumiałam, co się dzieje. Chłopak stał obok drzwi prowadzących do jadalni.
- Chodźmy się najeść – rzekł.
- Nie jestem pewna czy rodzina królewska będzie chciała mnie widzieć – odparłam patrząc na podłogę.
Martin podszedł do mnie. Słyszałam jego kroki. Gdy nadal patrząc na kolorowy dywan ujrzałam jego buty, poczułam, jak chłopak podnosi moją głowę za pomocą palców dotykających podbródek.
- Trish, przecież ty jesteś członkiem rodziny królewskiej. Na pewno nie chowają co do ciebie żalu.
- Przestań – cofnęłam się. – Nie chcę słyszeć, że oni są moją rodziną, póki nie zobaczę jakiegoś dowodu, jasne? – powiedziałam stanowczo, aczkolwiek łagodnie. No, przynajmniej jak na mnie.
- Jasne. Jak słońce – odrzekł. – A teraz chodźmy, bo zaraz padniesz z głodu.
Nie chciałam tam wchodzić i konfrontować się na nowo z tak naprawdę obcymi mi ludźmi. Może i są moimi rodzicami, ale to nie zmienia przecież faktu, że ich nie znam. Praktycznie widzę ich pierwszy raz w życiu.
Jednakże w oczach chłopaka było coś takiego… przyciągającego. To coś sprawiało, że nie mogłam oderwać od nich wzroku i jednocześnie nie mogłam nie zgodzić się na to, by im odmówić. Po prostu musiałam wejść do środka i zmierzyć się ze swoim lękiem, tak jak było trzeba.
Martin otworzył mosiężne drzwi. Przy stole siedzieli już wszyscy oprócz nas. Przełknęłam ślinę, gdy spostrzegłam, że każdy wzrok jest skierowany na mnie.
- Dzień dobry… - powiedziałam cicho pospiesznie siadając na swoje miejsce.
- Dzień dobry – odrzekła lekko zmieszana reszta.
Nie czułam się komfortowo. Za to kiedy tylko ujrzałam te wszystkie wyśmienite potrawy (czyt. naleśniki), poczułam jak bardzo jestem głodna. Nałożyłam sobie na talerz kilka sztuk puszystych placków i polałam je czekoladowym sosem.
Podczas gdy wcinałam ostatni kęs, usłyszałam nieśmiałe pytanie:
- Jak ci się spało?
- Em… dobrze… - odparłam. No bo co miałam powiedzieć? Że spałam na kościelnej ławce?
- To dobrze… - powiedziała Piękna.
- Rano byłam na spacerze – zaczęłam. – Zobaczyłam plakat wyborczy. Podpytałam Martina i zorientowałam się, że niedługo są wybory na Królestwo Przewodnie.
- Racja, zostało coraz mniej czasu do głosowania – potwierdziła Piękna. – Dobrze, że zaczęłaś ten temat, bo mam dla was dobrą wiadomość! Wyprawiamy bal dziś wieczorem, specjalnie dla wyborców. Naturalnie, wy też jesteście zaproszeni. Zaczynamy o osiemnastej!
- Zaraz, zaraz – wtrąciłam. – Bal? Ja nigdy nie byłam na balu!
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na imprezie, na którą trzeba ubrać sukienkę. I, szczerze powiedziawszy, nie tęsknię za tymi czasami.
- To będziesz pierwszy raz! Na pewno ci się spodoba! – Piękna była wyraźnie podekscytowana tym wieczornym wydarzeniem – Och, pamiętam czasy, gdy po raz pierwszy udałam się na bal… miałam wtedy czternaście lat. Sala była przyozdobiona białymi jedwabiami i szarymi cyrkoniami, co idealnie współgrało z moją jasną suknią z kołnierzykiem i…
- Bella, przestań – przerwał jej Bestia. - Nie sądzę, by młodzież chciała słuchać o tym, co działo się jakieś czterdzieści lat temu.
Zakrztusiłam się sokiem jabłkowym i prawie wyplułam go na mój talerz oraz na wszystko to, co było w jego pobliżu. Bestia zaczął się śmiać, a Martin, Arlette i Arthur próbowali ukryć swoje śmiechy, lecz niestety, zrobili to całkowicie nieudolnie. Ja natomiast nie wiedziałam jak zareagować.
- Dyret! Jak możesz! – Piękna niemal krzyknęła, było jednak widać, że ma do siebie dystans i po chwili sama zaczęła się śmiać.
Jadalnia wypełniła się wesołą atmosferą. Wkrótce i ja dołączyłam do zbiorowej radości próbując złapać przy tym oddech.

- Tak dla sprostowania, mam dużo mniej na karku niż pięćdziesiąt cztery lata – oznajmiła Bella ze śmiechem.




piątek, 15 kwietnia 2016

32. Dreamland

Hej! Jestem spóźniona, ale jest troszkę dłużej. No przynajmniej jak na moje możliwości :D Miłego czytania ;)

Nie pamiętam, kiedy ostatnio było tak ciepło. Słońce mocno świeciło oświetlając prawie każdy zakątek zamku. Stwierdziłam, że wyjdę na krótki spacer, żeby nareszcie wszystko sobie poukładać, na spokojnie przemyśleć parę spraw.
                Zrobiło się jeszcze goręcej niż przewidywałam, więc o ile nie chciałam wycisnąć z siebie siódmych potów, musiałam się przebrać. Otworzyłam szafę w poszukiwaniu letnich ubrań. To nie były ubrania w moim stylu; jasne i kolorowe materiały przyprawiały mnie o ból głowy. Nie miałam jednak innego wyjścia. Założyłam luźny biały T-shirt z czarnymi napisami i krótkie, granatowe spodenki oraz szare
trampki.
                Wychodziłam z zamku, gdy omal nie dostałam zawału. Dlaczego wszyscy muszą mnie straszyć?
- Gdzie idziesz? – zapytał Martin wyskakując zza rogu.
- Na spacer – odparłam.
- Mógłbym cię zaprowadzić w pewne fajne miejsce. Chcesz? – zaproponował.
Nie za bardzo obchodziło go, czy się zgodzę. Ruszył do przodu uśmiechając się od ucha do ucha. Skoro nie znałam tutejszych terenów, postanowiłam nie ryzykować kolejnym zagubieniem i iść za nim. Włożyłam dłonie w kieszenie spodni, spuściłam głowę i poszłam w jego ślady.
Po chwili szliśmy leśną ścieżką. W kompletnej ciszy. Nie było to jednak krępujące milczenie, raczej przyjemny spokój i czas na rozmyślania. A mnie taki czas bardzo się przydał.
Nagle drzewa zaczęły się przerzedzać. Moim oczom ukazała się wielka, porośnięta bluszczem i innymi roślinami ruina. Zbielałe cegły walały się po ziemi.
- Jeny, co to jest? A raczej co to było? – spytałam będąc pod wrażeniem wysokości jeszcze trzymającego się muru.
- Jesteś pewna, że chcesz poznać prawdę? – spojrzał na mnie oczyma pełnymi powagi.
- Tak – powiedziałam równie poważnie, patrząc mu głęboko w oczy i próbując zgadnąć, jak tajemnica kryje się za starymi gruzami.
- Dawno, dawno temu mieścił się tutaj zamek Diaboliny. No wiesz, tej złej kobiety, która uśpiła Śpiącą Królewnę.
Złoczyńcy. Ledwo uwierzyłam w tych dobrych, nawet nie jestem do końca pewna czy uwierzyłam, a już dostaję informację o drugiej stronie krainy. Tej złej strony.
W ostatnim czasie przez moją głowę przemknęło wiele myśli. Ale jakoś nie pomyślałam o złoczyńcach. Tak właściwie, to gdzie oni teraz są? Co robią? Czy nadal są zagrożeniem? Jednakże zamiast zadania najważniejszych pytań, ja spytałam o pierdołę:
- To złoczyńcy mieli zamki?
- Nie wszyscy złoczyńcy byli kiedyś źli. Diabolina, na przykład, była królową. Ale to było wieki temu, jeszcze zanim twoi rodzice się poznali. Niestety, przeszła na złą stronę. A kiedy dopuściła się tego haniebnego czynu, została wygnana. Podobnie jak reszta złoczyńców.
Uff, czyli nie ma się czego bać.
Chętnie zapytałabym o jeszcze wiele innych rzeczy dotyczących złoczyńców, jednak miałam ważniejsze pytania, które wyczekiwały odpowiedzi.
- Martin, - rzekłam kucając, żeby skubać trawę - dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, że znaliśmy się już wcześniej? No wiesz, jak byliśmy dziećmi. Czy to w ogóle jest prawda?
Chłopak westchnął i ukucnął obok mnie wpatrując się w moje włosy.
- Tak to prawda. Nie mówiłem tego, bo i tak nie wierzyłaś we wszystkie inne rzeczy, o których ci mówiłem. Myślisz, że uwierzyłabyś w to, że będąc dziećmi bawiliśmy się w zamku Pięknej i Bestii?
- Hm… brzmi wiarygodnie – mruknęłam. – No a dlaczego ja tego nie pamiętam? Nic mi się nie przypomina, kompletnie nic. Za to ty pewnie pamiętasz wszystko.
- Wszystko może nie, ale większość tak… To były świetne czasy – dodał z rozbawieniem. – Myślę, że wyparłaś to ze swojego umysłu. W końcu przenosiłaś się do nas co jakiś czas, a odkąd skończyłaś dwanaście lat, nie przybyłaś tu ani razu. Twoi biologiczni rodzice pokłócili się z adopcyjnymi no i tak wyszło… Zresztą ty ze mną też się pokłóciłaś. Pewnie dlatego nic nie pamiętasz.
- O co poszło? – zapytałam.
- O coś kompletnie beznadziejnego. Zabrałem ci lalkę bez pytania – roześmiał się.
- Na serio? – wydusiłam pomiędzy spazmami śmiechu.
- Serio – potwierdził chichocząc.
Położyłam się na ziemi, bo już brzuch mnie bolał od ciągłego śmiania się. Jak mogliśmy się pokłócić o taką pierdołę? No tak, byliśmy dziećmi. Ale to nie zmienia faktu, że to bardzo śmieszne.
Kiedy już się opanowaliśmy (co było niezwykle trudne) leżeliśmy i przypatrywaliśmy się chmurom. Czułam, że jeszcze chwila i całkowicie zmienimy się w małe dzieci. I choć takie uczucie było niezwykle przyjemne, to w mojej głowie nadal pozostało wiele pytań bez odpowiedzi.
- Dzisiaj, kiedy byłam na mieście zobaczyłam wielki plakat wyborczy – zaczęłam. – Byli na nim Piękna i Bestia i hasło „Zamienimy bestialskie zwyczaje w piękne tradycje”. Co to oznacza?
- Co roku wybierane jest tak zwane „Królestwo Przewodnie”. W wyborach startują wszystkie królestwa, które się zgłoszą. Najczęściej zgłaszają się królestwa Śpiącej Królewny, Królewny Śnieżki, i Roszpunki. Od czterech lat wygrywają twoi rodzice. Jeśli tego roku też wygrają, to pewnie wyprawią ogromny bal na wszystkie królestwa.
- A kiedy są te wybory? – dopytałam.
- Nie wiem dokładnie. Z reguły interesuję się polityką, ale większość czasu spędzałem na Ziemi.
- Czy czas w obu światach płynie tak samo?
- Nie. Nie wiem dokładnie jaka jest różnica, ale nie było mnie tutaj przez miesiąc.
- A tak właściwie jaka jest nazwa tej krainy? – rzuciłam kolejnym pytaniem patrząc mu prosto w oczy.
- Dreamland – odparł z uśmiechem wpatrując się w moje oczy.
Odwzajemniłam uśmiech, przeniosłam wzrok na chmury i powtórzyłam cicho:
- Dreamland… Ładnie. 



Ruiny zamku Diaboliny

piątek, 8 kwietnia 2016

31. "Zamienimy bestialskie zwyczaje w piękne tradycje"

Hej! Nadszedł czas na omówienie zagadki :D A więc tak: 
1. Trish poznała Martina poprzez uderzenie go drzwiami w nos.
Tak, to prawda.
2. Diggie i David są bliźniakami.
To nie jest prawda. Diggie ma 11 lat a David 12. Pierwsze fałszywe zdanie :).
3. CeCe została pobita przez Trish.
Prawda. Może nie był to ciężki uszczerbek na zdrowiu, ale blondyna dostała za swoje.
4. Ulubiona książka Martina to "Mały Książe".
Prawda. "Mały Książę" to ulubiona książka Martina, tak samo jak Trish.
5. Trish pracowała w kawiarni.
Tak, to prawda. Zwolnili ją po tym, gdy Martin został przez nią oblany milkshake' iem.
6. Arthur jest łysy.
Hm... Gdy teraz o tym myślę, to nie wyraziłam się dobrze. W 10 rozdziale napisałam, że jest ostrzyżony na zapałkę, choć nie zawsze jest to równoznaczne z łysym. Jednak w rozdziale 21 napisałam, że jego włosy już odrastają. Powiedzmy więc, że to zdanie się nie liczy, a to czy Arthur jest łysy, czy nie pozostawiam do Waszej wyobraźni :)
7. Rachel jest siostrą Trish.
To kłamstwo. Drugie nieprawdziwe zdanie. Rachel jest młodszą siostrą Martina. Trish tylko się nią opiekuje.
8. Arlette nosi okulary.
To prawda.
9. Paul jest bratem Rachel.
To prawda. Paul jest bratem Rachel i Martina.
10. Theodor jest kelnerem.
To trzecie fałszywe zdanie. Theodor nie jest kelnerem; jest lokajem.

Miłego czytania ;)


Obudziły  mnie promienie słońca wpadające przez okiennice kościoła. Rozejrzałam się po świątyni. Pełno rzeźb, obrazów i zdobień dekorujących wnętrze. Typowy przepych dla stylu barokowego.
Zauważyłam, że na ławce obok leży biała róża. Powinna być zwiędła, mizerna. Jednak ona była w   pełni rozkwitu, miała intensywny kolor. Była żywsza i piękniejsza niż wczoraj. Uśmiechnęłam się i wzięłam kwiat do ręki. Podeszłam do wazonu pełnego innych kwiatów, stojącego przed ołtarzem, i włożyłam do niego różę.
- Dziękuję - szepnęłam.
Wyszłam z kościoła i zorientowałam się, że nie wiem gdzie jestem. Stałam pośrodku tętniącego życiem miasta. Brukowane uliczki, stare kamienice, około dziewiętnastowieczne lampy. Staroświeckie otoczenie nie oznaczało jednak, że ludzie byli tacy sami – wprost przeciwnie! Przechodnie nosili zmodernizowane ubrania, mieli dziwaczne fryzury, typowe dla dwudziestego pierwszego wieku i posiadali nowoczesne urządzenia mobilne, takie jak smartfony, tablety, słuchawki bezprzewodowe czy też MP3. Oprócz tego, że większość z nich miała określony cel, w którym idą, prawie niczym nie różnili się ode mnie.
Porozglądałam się jeszcze trochę. No bo co innego mogłam zrobić? W końcu dojrzałam wieżę zamku majaczącą gdzieś w oddali, która wyłaniała się zza miastowej zabudowy. Ruszyłam w tym kierunku.
Po drodze natknęłam się na wysokiego, przygrubego mężczyznę sprzedającego owoce. Mój pusty brzuch dał o sobie znać. Nic nie jadłam przez ładnych parę godzin. Znalazłam kilka drobniaków w kurtce i kupiłam niemal idealnie czerwone jabłko. W trakcie wgryzania się w soczysty owoc, coś przykuło moją uwagę. Zauważyłam baner reklamujący kampanię wyborczą. „Zamienimy bestialskie zwyczaje w piękne tradycje. Głosuj na nas!”. Cóż, w miarę oryginalne. Ale hasło, jak hasło. Bardziej zainteresował mnie wizerunek. Otóż na zdjęciu obok napisów zachęcających do głosowania znajdowali się Piękna i Bestia – moi rzekomi rodzice.

Wyszłam z łazienki zaraz po wzięciu orzeźwiającego prysznica i nałożeniu na siebie czystych ubrań. Właśnie stałam przed lustrem i rozczesywałam mokre włosy, kiedy do pokoju wszedł Theodor.
- Za godzinę zapraszamy na śniadanie – oznajmił patrząc w moje odbicie w lustrze.
- Dzięki, ale nie skorzystam – mruknęłam nadal siłując się z licznymi kołtunami. Czasami mam wrażenie, że mam na głowie siano, a nie włosy.
- A co? Księżniczka się odchudza? – rzucił opierając się ręką o klamkę.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego wściekle.
- Nie nazywaj mnie tak!
- A bo co? – zapytał z zalotnym uśmiechem i przymrużonymi oczami.
- A bo mam szczotkę! Chyba nie chcesz, żeby skończyła na twojej twarzy? – groziłam wymachując  potencjalnym przedmiotem zbrodni.
- Co ty chcesz mi zrobić, skoro nawet nie umiesz włosów rozplątać? – zaszydził.
Miał rację. Szczotką nic mu nie zrobię. Dlatego wzięłam nożyczki leżące na małym stoliku stojącym obok lustra i rzuciłam się na jego fryzurę.
- Hej! Przestań! Zwariowałaś?! – wykrzyczał odskakując jak poparzony i kwicząc jak mała dziewczynka.
- Jeszcze nie całkiem – odparłam wymachując pięciocentymetrową zdobyczą.
Theodor z olbrzymim przejęciem, a może i nawet przerażeniem, wyrwał mi kosmyk włosów z dłoni. Głaskał go pieszczotliwie.
- Zachowujesz się tak, jakbym właśnie zamordowała twoją dziewczynę – zakpiłam.
- Twoje porównanie jest nietrafne. Nie mam dziewczyny – powiedział nadal patrząc na ucięte włosy. – A ty to jesteś jak twój ojciec! Tyle że zanim zmienił się na lepsze – jesteś bestialska, perfidna i wredna! – dodał jeszcze patrząc gniewnie prosto w moje oczy.
Ponownie spojrzał na kosmyk jego włosów. W końcu schował go do kieszeni, odchrząknął i oświadczył poważnym głosem:
- Twoi rodzice będą niezmiernie zawiedzeni twoją postawą. Na pewno bardzo chcieliby zjeść z tobą ten najważniejszy w ciągu dnia posiłek.
Przewróciłam oczami. Gdyby tylko mnie to obchodziło…


piątek, 1 kwietnia 2016

30. Ławka otoczona chmurami

  Hej! Dzisiaj dłużej! "A co mi tam, niech mają" - stwierdziłam.
  Mam dla Was niespodziankę! Z okazji dzisiejszego Prima Aprilis skonstruowałam dla Was zagadkę. Otóż trzy z ułożonych przeze mnie zdań pod rozdziałem są nieprawdziwe. Zgadnijcie które! Odpowiedzi w komentarzach. Powodzenia! :D
Miłego czytania ;)



       Moim oczom ukazał się kościół. Tak, kościół. Niby zwyczajna budowla, nigdy mnie nie wzruszała. A dzisiaj? A teraz? W tym momencie? Kiedy zawala mi się cały świat, kiedy nie wiem, gdzie mam dalej iść, kiedy nie wiem co i jak. Kiedy wszyscy mnie okłamują. Kiedy mam mętlik w głowie. Kiedy tyle myśli, tyle wątpliwości staje przed mną. Sprawiał, że miałam ochotę się rozpłakać.
Łza popłynęła mi po policzku. Nos zapełniał się katarem. W gardle rosła gula.
Mimo to nie miałam oporów, by wydać z siebie już ostatni dzisiaj krzyk:
- Ej ty! Tak, ty! Jeśli istniejesz, daj mi jakiś znak! Jakikolwiek cholerny znak!
W tym samym momencie zaczęło lać. Normalnie jak z cebra. Podniosłam twarz do góry z przymrużonymi oczami. Wzruszyłam ramionami. To ma być ten znak?
- Serio? – powiedziałam w powietrze. W powietrze mokre od deszczu.
- Dziecko, co ty tu wyprawiasz?
Momentalnie odwróciłam głowę w kierunku głosu starszej pani. Niewysoka, zgarbiona kobiecina z szarym kokiem.
- Nie mam pojęcia – odparłam płaczliwym szeptem.
Kobieta podeszła do mnie i obejmując moje przemoczone plecy rzekła:
- Wejdźmy do środka, bo zaraz się przeziębisz.
No i zaprowadziła mnie do tego przeklętego kościoła. Może i nie było ciepło, ale zdecydowanie sucho i jasno.
Usiadłyśmy mniej więcej na środku. Dopiero teraz zauważyłam, że starsza pani miała ze sobą białą różę.
- A pani dlaczego tutaj przyszła? – spytałam patrząc na kwiatka.
- Codziennie o tej porze tu przychodzę – powiedziała z westchnieniem. - Chcę podziękować Bogu, więc co dzień ofiaruję mu jedną różę. Przynoszę ją do wazonu stojącego przed ołtarzem. No cóż, każdy ma jakąś historię.
- A jaka jest pani historia? – zapytałam ciekawsko.
Kobieta spojrzała na mnie swoimi niebieskimi, troskliwymi oczyma. Poprawiła zadbane, siwe włosy, zmarszczyła i tak już pomarszczone czoło, zacisnęła dłonie mocniej na małej, czarnej torebce i przemówiła:
- Kilka lat temu zmarł mój mąż. Od tamtego czasu dzień w dzień tutaj przychodzę – oświadczyła kobieta.
- Ale… To chyba nie jest powód do dziękowania…? – odparłam zaskoczona.
- Nie, oczywiście, że nie. Oddałabym wszystko, żeby znów z nim być. Dziękuję Bogu za to, że mogłam go poznać. To była miłość od pierwszego wejrzenia, pełna szczerości, zrozumienia i zaufania. Zaskakiwał mnie każdego dnia. Kochałam go ponad życie. Jestem wdzięczna, że pojawił się w moim życiu.
Nie powiem, dotknęło mnie to, co powiedziała ta staruszka. Jeszcze nie słyszałam takiego wyznania.
- Zazdroszczę pani. To musiało być coś niesamowitego mieć tyle miłości tylko dla siebie – rzekłam w końcu.
- Nie masz czego mi zazdrościć, złotko. Ciebie na pewno też ktoś kocha. Chociażby twoja rodzina.
- Kiedy ja nawet nie wiem, kto tak naprawdę jest moją rodziną. Nie wiem nawet kim ja jestem – zwierzyłam się. - Wszyscy dookoła mnie okłamują… Tak sobie wmawiam na każdym kroku. Ale jeśli to prawda? Moje życie wywróciłoby się do góry nogami… Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda.
Starsza kobieta wstała powoli, na tyle, na ile pozwalały jej plecy. Chwyciła mnie za rękę, spojrzała głęboko w oczy i doradziła:
- Zwolnij. Zatrzymaj się na chwilę. Odetchnij. Pomyśl. Zastanów się dobrze. Bóg wie, co robi.
Po czym wyszła drugą stroną ławki. Wyszła z kościoła.
Przetwarzałam w myślach jej słowa. „Zwolnij. Zatrzymaj się na chwilę. Odetchnij. Pomyśl. Zastanów się dobrze. Bóg wie, co robi”.
Skierowałam wzrok na krzyż znajdujący się nad Tabernakulum. Odetchnęłam głęboko. Zaczęłam myśleć. Zastanawiać się. Usiadłam dość wygodnie. Oparłam głowę na łokciach. Zamknęłam oczy i… zasnęłam.




- Trish.
Poderwałam głowę. To, co zobaczyłam, było czymś nieprawdopodobnym. Siedziałam bowiem na ławce otoczona chmurami. Tak, chmurami! Rozejrzałam się dokoła. Nikogo nie było. Zmrużyłam oczy. Dałabym sobie uciąć rękę, że przed chwilą ktoś mnie wołał.
- Za tobą.
Odwróciłam się momentalnie. Zobaczyłam dość wysokiego, przygrubego mężczyznę o lekko ciemnej karnacji, ubranego w białą koszulę i białe spodnie, bez butów. Okrągłe okulary, niemal łysa głowa i lichy wąsik przyprawiały mnie wybuch śmiechu. Tak jak zawsze.
- Tata!
Wstałam od razu i pobiegłam ku niemu. Wpadłam mu w ramiona. Jak dobrze było poczuć waniliowy zapach jego koszuli i ramiona ściskające w talii.
- Czy ja umarłam? – szepnęłam mu wprost do ucha.
- Nie kochanie. To jeszcze nie jest twój czas, spokojnie.
Odsunęliśmy się od siebie.
- Jak dobrze jest znów cię zobaczyć! Po tylu latach! – rzekłam.
- Ja też się niezmiernie cieszę. Mamy jednak niewiele czasu. Ostatnimi czasy chyba nie jesteś szczęśliwa, co?
- Nie mam powodów do szczęścia – odparłam wzruszając ramionami.
- A masz powody do smutku? – zapytał.
- Aż za dużo. Wszyscy ciągle mnie okłamują. Mam już tego po dziurki w nosie!
- Dlaczego uważasz, że to kłamstwa? – ciągnął dalej.
- Bo to jest niedorzeczne! Tato, proszę cię. Oni mówią, że jestem córką Pięknej i Bestii!
- Przecież nie znasz swoich biologicznych rodziców.
No tak. Zostałam porzucona i oddana obcej rodzinie. Tak bardzo mnie to podniosło na duchu… Dzięki tato!
- Nie chcę ich znać… nie chcieli mnie, więc ja nie chcę ich… - wyszeptałam.
- A może cię chcieli, ale nie mogli cię zatrzymać?
Nic nie odpowiedziałam. Takiej wersji wydarzeń nie brałam pod uwagę. Zawsze dla mnie było jasne i logiczne, że jeśli trafiłam pod dom obcej wtedy dla mnie rodziny, to moi rodzice mnie nie chcieli. Dlaczego więc ja miałabym się za nimi uganiać i próbować ich odnajdywać?
Lecz jeśli rzeczywiście oddali mnie, bo nie mogli mnie zatrzymać? Jeśli coś spowodowało, że musieli się mnie pozbyć niezależnie od tego, czy tego chcieli czy nie? Przecież tak też mogło być…
W mojej głowie zawitał już dobrze rozpoznawany przeze mnie mętlik. Znów nie wiedziałam, co mam myśleć o tym wszystkim.
- Trish?
Podniosłam spuszczoną dotąd głowę.
- Uwierz mi, twoi biologiczni rodzice kochają cię tak mocno jak adopcyjni. Myślę, że gdzieś w głębi duszy wiesz o tym. Posłuchaj swojego serca. Daj im szansę. Na pewno nie pożałujesz.
Przytuliłam go tak mocno, jak tylko mogłam. Nie powiedział, że moimi rodzicami są Piękna i Bestia. Wiedział, że to rozdrażniłoby mnie. Jednak czuję, że właśnie o nich mu chodziło. Będę musiała jeszcze raz sobie to wszystko przemyśleć.
- Kocham cię, tato – rzekłam.
- Ja ciebie też, słonko.
Puściłam go. Wiedziałam, że to nasze pożegnanie. Pomachałam mu i powoli patrzyłam, jak zanika wśród chmur. Zdążył tylko powiedzieć:
- Pozdrów ode mnie Piękną i Bestię, kiedy już zaczniesz z nimi rozmawiać. A! I załóż tę cholerną sukienkę! Będziesz wyglądała ślicznie!
Że niby co mam zrobić?




1. Trish poznała Martina poprzez uderzenie go drzwiami w nos.
2. Diggie i Dawid są bliźniakami.
3. CeCe została pobita przez Trish.
4. Ulubiona książka Martina to "Mały Książe".
5. Trish pracowała w kawiarni.
6. Arthur jest łysy.
7. Rachel jest siostrą Trish.
8. Arlette nosi okulary.
9. Paul jest bratem Rachel.
10. Theodor jest kelnerem.