Wracając do domu jadłam jabłko. Właśnie wgryzałam się w soczysty owoc, gdy wypadł mi z rąk. Dlaczego? Bo ten durny Martin podbiegł do mnie i krzyknął mi "Buuuuuu" do ucha!!!
- Odbiło ci?! Kto jest taki wredny, żeby pozbawiać mnie drugiego śniadania?!
Uklękłam i wzięłam jabłko. Tymczasem ON wybuchnął śmiechem.
- Z czego się śmiejesz idioto?! - wypaliłam.
- Jesteś zabawna - wydusił przez śmiech.
- Doprawdy? A to jest zabawne?! - popchnęłam go z całej siły jaką tylko miałam. Przewrócił się lądując na swoich czterech literach. Zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
- I to bardzo! - wydusił.
- Jesteś jakiś nawiedzony! Powinieneś się leczyć! - rzuciłam zmierzając szybkim krokiem ku domowi.
- Hej! Poczekaj! Nie obrażaj się!
Niestety, Martin nie dawał za wygraną. Znowu. Dogonił mnie. Znowu!
- Nie wściekaj się! Po prostu ładnie wyglądasz, kiedy się denerwujesz - oznajmił.
- Daj mi spokój - odparłam.
- Dlaczego nas podsłuchiwałaś? - spytał.
- Co?! - stanęłam.
- No, wtedy w bibliotece. Podsłuchiwałaś mnie i tą dziewczynę... jak ona miała na imię? Celine? Felice?
Roześmiałam się. Felice? Czy jest jakieś gorsze imię? A, no tak. Moje. Ale Felice to i tak totalna porażka.
- Felice? Serio? Cecile. Ona ma na imię Cecile - zdołałam wydusić poprzez śmiech.
- Właśnie. To jak? Dlaczego podsłuchiwałaś?
Uśmiech mi zrzedł. Ruszyłam do przodu.
- Sama nie wiem - mruknęłam.
- No to następnym razem muszę pamiętać, by zanim zacznę z kimś rozmawiać, powinienem się rozejrzeć, czy nie ma cię w pobliżu - powiedział żartobliwie.
- Daj mi już spokój dobra?! - powiedziałam zatrzymując się. Następnie skręciłam w krótką dróżkę prowadzącą do drzwi głównych w moim bloku.
- Ej Trish! - zawołał, kiedy otwierałam mosiężne wrota.
- Czego?! - wrzasnęłam odwracając się w jego stronę.
- Na którym piętrze mieszkasz? - spytał z uśmiechem.
W odpowiedzi zrobiłam krok do tyłu i puściłam klamkę. Drzwi powoli zatrzasnęły się. Uśmiechnęłam się słodko przez szybę, a następnie zrobiłam minę, w którą skład wchodziły znużenie, wrogość i zdenerwowanie. Tak, długo ćwiczyłam ten wyraz twarzy.
Kiedy otworzyłam drzwi od mieszkania, zobaczyłam, że mama ogląda telewizję.
- Cześć mamo! - powiedziałam z uśmiechem, już uspokojona.
- Cześć!
Wrzuciłam torbę szkolną na łóżko, a następnie poszłam do kuchni. Z szafki, w której są leki, wzięłam mały słoiczek i kartonik. Ze słoiczka wyjęłam dwie podłużne, dwukolorowe pigułki, a z kartonika kwadratową tabletkę. Zaniosłam lekarstwa mamie, wraz ze szklanką wody.
- Już prawie czwarta, mamo.
- Och, dziękuję. Jak ty o mnie dbasz! - powiedziała kładąc swoją dłoń na moim policzku.
- Ktoś musi - odparłam - Mamo, idę do pracy. Jestem prawie spóźniona. W lodówce jest jeszcze zupa od wczoraj. Powinna wam starczyć na obiad.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Pa! - odpowiedziałam wychodząc. Jak dobrze, że moja praca jest w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie będę musiała widzieć tego palanta.
- Odbiło ci?! Kto jest taki wredny, żeby pozbawiać mnie drugiego śniadania?!
Uklękłam i wzięłam jabłko. Tymczasem ON wybuchnął śmiechem.
- Z czego się śmiejesz idioto?! - wypaliłam.
- Jesteś zabawna - wydusił przez śmiech.
- Doprawdy? A to jest zabawne?! - popchnęłam go z całej siły jaką tylko miałam. Przewrócił się lądując na swoich czterech literach. Zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
- I to bardzo! - wydusił.
- Jesteś jakiś nawiedzony! Powinieneś się leczyć! - rzuciłam zmierzając szybkim krokiem ku domowi.
- Hej! Poczekaj! Nie obrażaj się!
Niestety, Martin nie dawał za wygraną. Znowu. Dogonił mnie. Znowu!
- Nie wściekaj się! Po prostu ładnie wyglądasz, kiedy się denerwujesz - oznajmił.
- Daj mi spokój - odparłam.
- Dlaczego nas podsłuchiwałaś? - spytał.
- Co?! - stanęłam.
- No, wtedy w bibliotece. Podsłuchiwałaś mnie i tą dziewczynę... jak ona miała na imię? Celine? Felice?
Roześmiałam się. Felice? Czy jest jakieś gorsze imię? A, no tak. Moje. Ale Felice to i tak totalna porażka.
- Felice? Serio? Cecile. Ona ma na imię Cecile - zdołałam wydusić poprzez śmiech.
- Właśnie. To jak? Dlaczego podsłuchiwałaś?
Uśmiech mi zrzedł. Ruszyłam do przodu.
- Sama nie wiem - mruknęłam.
- No to następnym razem muszę pamiętać, by zanim zacznę z kimś rozmawiać, powinienem się rozejrzeć, czy nie ma cię w pobliżu - powiedział żartobliwie.
- Daj mi już spokój dobra?! - powiedziałam zatrzymując się. Następnie skręciłam w krótką dróżkę prowadzącą do drzwi głównych w moim bloku.
- Ej Trish! - zawołał, kiedy otwierałam mosiężne wrota.
- Czego?! - wrzasnęłam odwracając się w jego stronę.
- Na którym piętrze mieszkasz? - spytał z uśmiechem.
W odpowiedzi zrobiłam krok do tyłu i puściłam klamkę. Drzwi powoli zatrzasnęły się. Uśmiechnęłam się słodko przez szybę, a następnie zrobiłam minę, w którą skład wchodziły znużenie, wrogość i zdenerwowanie. Tak, długo ćwiczyłam ten wyraz twarzy.
Kiedy otworzyłam drzwi od mieszkania, zobaczyłam, że mama ogląda telewizję.
- Cześć mamo! - powiedziałam z uśmiechem, już uspokojona.
- Cześć!
Wrzuciłam torbę szkolną na łóżko, a następnie poszłam do kuchni. Z szafki, w której są leki, wzięłam mały słoiczek i kartonik. Ze słoiczka wyjęłam dwie podłużne, dwukolorowe pigułki, a z kartonika kwadratową tabletkę. Zaniosłam lekarstwa mamie, wraz ze szklanką wody.
- Już prawie czwarta, mamo.
- Och, dziękuję. Jak ty o mnie dbasz! - powiedziała kładąc swoją dłoń na moim policzku.
- Ktoś musi - odparłam - Mamo, idę do pracy. Jestem prawie spóźniona. W lodówce jest jeszcze zupa od wczoraj. Powinna wam starczyć na obiad.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Pa! - odpowiedziałam wychodząc. Jak dobrze, że moja praca jest w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie będę musiała widzieć tego palanta.
No matko! Czy ten nowy musi być taki wnerwiający? Och ludzie!
OdpowiedzUsuńA co jest mamie Trish, że musi brać tyle leków?
No i gdzie pracuje.
Czekam!
~ Cameleon
WOW! Zaskakuje mnie Twoja szybkość! Cieszy mnie to niezmiernie! Powoli, bądź cierpliwa a dostaniesz wszystkie odpowiedzi ;) Powiem tylko, że długo nie będziesz musiała czekać. Do następnego wpisu!
UsuńCometa