Hej!
Wiem, wiem. Jak zwykle nie dotrzymałam słowa. Przepraszam, chyba za bardzo pochłonęły mnie wakacje, opóźniony powrót z wakacji i wejście w tryb szkolny.
Przez cały ten długi czas nie napisałam ani jednego zdania. A próbowałam nie raz. Dlatego postanowiłam, że nie dodam tutaj już żadnego posta, tym bardziej, że ciągle coś obiecuję, ale i tak tego nie robię. Ale uszy do góry! Nie zamierzam całkowicie skończyć z tą historią. Ciągle chcę ją pisać, więc stwierdziłam, że napiszę ją od nowa. Pozmieniam parę rzeczy, przeanalizuję swoje błędy i, mam nadzieję, wyjdzie z tego jeszcze lepsza opowieść. Musicie jednak wiedzieć, że póki jej nie skończę, nie opublikuję jej. Lecz gdy koniec nastąpi, na pewno będziecie o tym poinformowani ;)
Dziękuję Wam za wsparcie, ponad 2070 wyświetleń i czytanie moich wypocin. Jeszcze raz przepraszam za moją niesłowność i mam nadzieję, że wkrótce się do Was odezwę ;)
Tymczasem zapraszam na moją inną opowieść "Dookoła miłości". Troszkę "szajsowe", ale czuję, że to może być całkiem niezła historia :)
Do zobaczenia!
Spadam,
Wasza Cometa
czwartek, 8 września 2016
sobota, 18 czerwca 2016
38. Odpoczynek i nabranie sił
Hej!
Wielkimi krokami zbliżają się wakacje! Wakacje, czyli czas odpoczynku i nabrania nowych sił na kolejny rok szkolny. Ja także czuję, ze potrzebuję odpoczynku. Odpoczynku od bloga.
Trochę zmęczyłam się pisaniem tylko dlatego, by zdążyć na czas. To coś okropnego. Mimo, iż ostatnio wróciłam do formy, to i tak nie na długo, więc postanowiłam zawiesić "Dawno, dawno temu i... teraz" aż do 1 września. W ten dzień pojawi się tutaj kolejny post.
Będę mieć dużo czasu na zebranie dalszych pomysłów i napisanie historii do końca. Mam nadzieję, że mi się uda =).
Wszystkich zawiedzionych przepraszam, jednak pamiętajcie, że już za dwa miesiące będziecie mogli przeczytać duuuuuuuuuuuuuuużo bardziej interesujące posty ;). Proszę, zrozumcie mnie.
Życzę Wam udanych i szczęśliwych wakacji, na których zrelaksujecie się równie dobrze, jak ja zamierzam to zrobić.
Do zobaczenia 1 września!!! ;)
sobota, 11 czerwca 2016
37. Momentalnie zaczęło padać
Hej! Mam za sobą dzienne spóźnienie, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, bo oto napisałam dłuższy i ciekawszy post, który być może zachęci Was do czytania następnych! Oby tak było. Miłego czytania ;)
Muzyka grała w najlepsze. Słychać ją było jakiś kilometr od
wielkiej sali balowej, w której była organizowana impreza.
Szliśmy z Martinem kamienną ścieżką. Zaczynało zmierzchać.
Mijało nas wiele sportowych aut, starych kabrioletów, a nawet kilka karot. Widać
każdy ma swój gust. No bo kto bogatym zabroni?
Kiedy doszliśmy do gigantycznej sali zbudowanej według
stylu francuskiego z barokowymi dodatkami, zauważyłam, że przed olbrzymimi
schodami, liczącymi chyba ze sto stopni, stoją Arlette i Arthur. Czerwonowłosa
miała na sobie śliczną turkusową sukienkę z asymetrycznym, postrzępionym dołem,
który przypominał fale morza. Wyglądała obłędnie. Natomiast Arthur wyglądał jak
z lat sześćdziesiątych. Biała koszula z krótkim rękawem w malutkie szare kropki
oraz czarne spodnie były szczegółem, ale marynarka zarzucona przez ramię i dym
z papierosa przyciągały uwagę. Tym bardziej, że oprócz niego jeszcze nikogo
tutaj nie przyłapałam na papierosie.
- Cześć – rzuciłam. Ucieszyłam się na widok Arthura, ale
nadal byłam zła na Arlette. Pewnie dlatego moje powitanie zabrzmiało chłodno i
z wymuszeniem.
- Hej – odparł chłopak przydeptując peta i wydmuchując
ostatnie kłęby dymu. – Wyglądasz przepięknie! Jak z katalogu.
Zachciało mi się śmiać. Ton jego głosu był jednocześnie
odpychający, jak i przyciągający. Mimo to miałam odwagę, żeby spojrzeć mu w
oczy i z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć:
- Zupełnie tak jak ty.
Arthur odwzajemnił mój uśmiech. Delikatnie, bo z
ostrożnością, wyciągnął do mnie rękę i ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko
temu.
Staliśmy tak przez chwilę patrząc sobie głęboko w oczy i
uśmiechając się do siebie. Niestety, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, ta
chwila nie trwała wiecznie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, – odchrząknął Martin – ale
musimy pójść na obrady.
- Obrady? Jakie obrady? – zdziwiłam się. O czym jeszcze ten
chłopak mi nie powiedział?
- W krainie źle się dzieje. Dlatego przed balem zwołano
obrady. Trzeba obgadać parę spraw – objaśniła Arlette.
- Ale dlaczego my musimy tam iść?- schowałam swoją złość do
kieszeni na rzecz zaskoczenia.
- Piękna, jesteś córką Belli i Bestii. To oni aktualnie
rządzą krainą, więc ty po prostu musisz tam być – powiedział Arthur. Jeden,
jedyny raz spodobało mi się, kiedy ktoś powiedział do mnie „Piękna”. Mimo
wszystko, mam nadzieję, że ostatni.
- Będziemy cię wspierać – dodała Arlette.
Spojrzałam na nią. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko
pełna życzliwości. Przez chwilę zapomniałam o moich urazach i mruknęłam:
- Dzięki.
W mini-sali panował gwar. Wszyscy przekrzykiwali siebie
nawzajem. Na środku stał okrągły stół z wyciętym środkiem, wokół którego
siedzieli wszyscy bohaterowie znajomych mi bajek. Wszyscy ubrani w przepiękne
stroje balowe. Roszpunka, Alladyn, Śpiąca Królewna, Kopciuszek, Mulan, Piotruś
Pan i wiele innych postaci.
Odszukałam wzrokiem Piękną i Bestię siedzących na drugim
końcu sali. Wyglądali na bezradnych. Bella miała minę chorego szczeniaka, a
Bestia palcami masował sobie skronie.
Zdecydowałam się do nich podejść. To wcale nie było takie
proste, ponieważ minęło trochę czasu zanim ludzie stojący przede mną usłyszeli,
jak krzyczę, żeby się przesunęli, a kiedy już mnie zauważyli, bo nadepnęli na
moje żółte trampki, to marszczyli brwi próbując skojarzyć sobie kim jestem.
Nikt mnie tu nie znał, choć ja rozpoznawałam wszystkich doskonale.
Prawie każdy miał coś charakterystycznego dla swojej
baśniowej opowieści. Królewna Śnieżka miała bladą skórę, czarne włosy, czerwoną
opaskę na włosach i naszyjnik z soczyście czerwonym jabłkiem. Pocachontas
wyróżniała się indiańskim wyglądem oraz niebieskim naszyjnikiem z szarym kamieniem.
Głowę Tarzana zdobiły dredy, ramiona – mięsnie no i chodził jakoś tak po
małpiemu. Dzwonnik z Notre Dame był niski, garbaty i posiadał wielki nos.
Gdy dotarłam po wielkich męczarniach do celu, Piękna
uśmiechnęła się widocznie zmęczona hałasem.
- Co tu się dzieje? – zapytałam przekrzykując tłum.
- Zwołaliśmy obrady. Niestety, każdy na siłę chce przekonać
resztę do swojego zdania – odkrzyknęła. - Jeszcze nigdy w krainie nie działo
się tak źle, jak teraz i jeszcze nigdy obrady nie były tak głośne i nieuporządkowane.
Skończyły mi się pomysły. No bo co jeszcze mogłabym zrobić żeby ich uciszyć?
Do głowy wpadł mi niesamowity pomysł. Trochę przesadny, ale
to przecież cała ja.
Po dłuższej chwili doszłam do przyjaciół. Powiedziałam, że
trzeba uciszyć tych krzykaczy. Zdradziłam im swój plan, który wydawał się być
dla nim planem doskonałym. Ochoczo wzięli się do roboty.
Poszłam na przeciwną stronę budynku. Stałam teraz między
Meridą Waleczną a Alicją z Krainy Czarów. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ja,
Martin, Arthur i Arlette staliśmy w czterech różnych stronach świata. Daliśmy
sobie znak, po czym synchronicznie weszliśmy na stół i zaczęliśmy głośno
gwizdać.
Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Zaczęliśmy więc krzyczeć,
żeby wszyscy się uciszyli. Nawet groźne okrzyki Arthura nic nie dały – ludzie
jedynie patrzyli na nas jak na bandę debili.
Nie wiedziałam co robić. Pomyślałam sobie, że skoro są to
bohaterowie bajek, to najpewniej są kulturalni i zwrócą uwagę na to, iż grupka
młodzieży musi ich uciszać. Myliłam się. Wpadłam jeszcze na pomysł, by zacząć
biec dookoła stołu, jednak porozrzucane bezładnie papiery i szklanki pełne wody
nie dopuściły do realizacji.
Wtem zobaczyłam, jak Arlette zaczyna wrzeszczeć coś w
stronę swojego brata. Kiedy Arthur usłyszał już jej słowa, rzucił do niej jakiś
mały przedmiot. Dziewczyna bez trudu złapała to coś. Następnie postawiła
krzesło na stół, weszła na nie i przyłożyła to coś do małego punktu na suficie.
Nagle wszystko pojęłam.
To coś to była zapalniczka, a ten punkt, to spryskiwacz
anty-pożarowy.
Momentalnie zaczęło padać. Uruchomił się każdy spryskiwacz,
więc nie było mowy o tym, żeby ktoś wyszedł stąd suchy. Zobaczyłam, jak Arthur
biegnie w stronę drzwi i zaryglowuje je deską. Następnie wysypuje na niego
jakiś pyłek, po którym deska zmieniła swój drewniany kolor na jaskrawozielony.
Tłum postaci z bajek dobiega do drzwi, jednak nikt nie jest
w stanie otworzyć drzwi. Nawet sam Tarzan nie daje rady.
Po chwili paniki deszcz ustaje. Podchodzę więc do stołu i
staję na nim.
- Ludzie! Nie możemy tak na siebie wrzeszczeć i nie słuchać
tego, co mówią inni! – krzyczę. – Jesteście bohaterami baśni o odwadze,
sprawiedliwości, uczciwości oraz szanowania drugiego człowieka, ale jakoś nie
było tego dzisiaj widać. Nauczmy się słuchać siebie nawzajem! Zwłaszcza teraz,
gdy Dreamland przeżywa trudne chwile! Ludzie, ogarnijcie się!
Wszyscy patrzyli na mnie z zamyśleniem. Jasne było, że
dogłębnie zastanawiają się nad tym, co właśnie powiedziałam. Jednakże dziwnie
się czułam, kiedy każdy na mnie patrzył. Moja pewność siebie bardzo szybka
zeszła ze mnie niczym powietrze z przebitej opony.
Wtem Bella przydreptała do mnie w swoich mokrych włosach
opadających jej na twarz. Stanęła przede mną i rzekła:
- To jest Beauty. Nasza córka.
niedziela, 5 czerwca 2016
36. Skąd to się wzięło pod moim łóżkiem?
Hej! Z opóźnieniem, (za które serdecznie przepraszam) ale jestem. Ten wpis już na pewno będzie wstępem do wielkiej akcji! Myślałam, że już teraz będzie się działo, ale trzeba poczekać jeszcze trochę. Potem to już same ciekawe wpisy, obiecuję! Miłego czytania ;)
-Nie.
-Tak.
-Nie!
-Tak!
-NIE!
-Trish, do jasnej cholery wyjdź stamtąd!
Powoli otworzyłam drzwi łazienki. W żółwim tempie stanęłam
przed nimi. Martin siedział na łóżku. Na mój widok jego nieco zdenerwowana mina
zelżała. Patrzył na mnie bez słowa, co jeszcze bardziej mnie frustrowało.
Miałam na sobie żółtą sukienkę z dwoma falbankami, wstążką
w pasie i górą całą w cekinach. Nie było to dla mnie proste. Nie pamiętam kiedy
ostatnio nosiłam sukienkę, czy nawet spódniczkę. To chyba było jakieś dziesięć
lat temu… Nigdy nie lubiłam typowo dziewczęcych rzeczy. Zawsze czułam się w
nich bezbronna i niewinna, a te niechciane przeze mnie uczucia sprawiały, że
miałam ochotę wymiotować.
- Powiedz coś! – nakazałam. Moja twarz pewnie przypominała
dziecko, które zaraz miało się rozpłakać. Najgorsza chwila w moim życiu…
- Wow… - wydusił Marty.
- Powiedz coś konkretnego! – powiedziałam podchodząc do
niego.
- Wyglądasz pięknie. Beauty po prostu – uśmiechnął się.
Mimo zdenerwowania, odwzajemniłam uśmiech i grzmotnęłam go
w ramię.
- Mam coś dla ciebie – rzekł chłopak sięgając pod moje
łóżko.
Zdziwiłam się. No bo co on takiego może mi dać? I skąd to
się wzięło pod moim łóżkiem?
Marty wyciągnął szare pudełko. Takie do przechowywania
butów. Otworzył je i pokazał mi zawartość. W środku były niskie, żółte trampki.
- Pomyślałem sobie, że skoro już ubrałaś sukienkę, to na
pewno nie będziesz chciała nosić szpilek. Kupiłem ci więc żółte trampki. Będą
pasować do sukienki. No, przynajmniej kolorystycznie.
Wzięłam pudełko do ręki. Wyjęłam buty i, opierając się o
chłopaka, założyłam je na bose dotychczas nogi. Pasowały idealnie. Jakby ktoś
specjalnie stworzył je dla mnie.
Ucieszyłam się. Sukienkę jeszcze bym jakoś przetrzymała,
ale szpilki? Przecież ja nawet nie umiem w tym chodzić!
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – krzyczałam
przytulając się do chłopaka.
- Jeju, gdybym wiedział, że tak się ucieszysz, to już dawno
bym ci kupił te tenisówki.
Muzyka grała w najlepsze. Słychać ją było jakiś kilometr od
wielkiej sali balowej, w której była organizowana impreza.
Szliśmy z Martinem kamienną ścieżką. Zaczynało zmierzchać.
Mijało nas wiele sportowych aut, starych kabrioletów, a nawet kilka karot. Widać
każdy ma swój gust. No bo kto bogatym zabroni?
Kiedy doszliśmy do gigantycznej sali zbudowanej według
stylu francuskiego z barokowymi dodatkami, zauważyłam, że przed olbrzymimi
schodami, liczącymi chyba ze sto stopni, stoją Arlette i Arthur. Czerwonowłosa
miała na sobie śliczną turkusową sukienkę z asymetrycznym, postrzępionym dołem,
który przypominał fale morza. Wyglądała obłędnie. Natomiast Arthur wyglądał jak
z lat sześćdziesiątych. Biała koszula z krótkim rękawem w malutkie szare kropki
oraz czarne spodnie były szczegółem, ale marynarka zarzucona przez ramię i dym
z papierosa przyciągały uwagę. Tym bardziej, że oprócz niego jeszcze nikogo
tutaj nie przyłapałam na papierosie.
- Cześć – rzuciłam. Ucieszyłam się na widok Arthura, ale
nadal byłam zła na Arlette. Pewnie dlatego moje powitanie zabrzmiało chłodno i
z wymuszeniem.
- Hej – odparł chłopak przydeptując peta i wydmuchując
ostatnie kłęby dymu. – Wyglądasz przepięknie! Jak z katalogu.
Zachciało mi się śmiać. Ton jego głosu był jednocześnie
odpychający, jak i przyciągający. Mimo to miałam odwagę, żeby spojrzeć mu w
oczy i z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć:
- Zupełnie tak jak ty.
Arthur odwzajemnił mój uśmiech. Delikatnie, bo z
ostrożnością, wyciągnął do mnie rękę i ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko
temu.
Staliśmy tak przez chwilę patrząc sobie głęboko w oczy i
uśmiechając się do siebie. Niestety, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, ta
chwila nie trwała wiecznie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, – odchrząknął Martin – ale musimy
pójść na obrady.
- Obrady? Jakie obrady? – zdziwiłam się. O czym jeszcze ten
chłopak mi nie powiedział?
- W krainie źle się dzieje. Dlatego przed balem zwołano obrady.
Trzeba obgadać parę spraw – objaśniła Arlette.
- Ale dlaczego my musimy tam iść?- schowałam swoją złość do
kieszeni na rzecz zaskoczenia.
- Piękna, jesteś córką Belli i Bestii. To oni aktualnie
rządzą krainą, więc ty po prostu musisz tam być – powiedział Arthur. Jeden,
jedyny raz spodobało mi się, kiedy ktoś powiedział do mnie „Piękna”. Mimo
wszystko, mam nadzieję, że ostatni.
- Będziemy cię wspierać – dodała Arlette.
Spojrzałam na nią. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko
pełna życzliwości. Przez chwilę zapomniałam o moich urazach i mruknęłam:
- Dzięki.
piątek, 27 maja 2016
35. Ametystowy pyłek - 500 dreasów
Hej! Wróciłam! I chociaż nie wiem na jak długo, to podejrzewam, że następny wpis jeszcze będzie systematyczny. Będę musiała zajrzeć do mich kończących się zapasów weny =D Dzisiejszy wpis jest krótki i mało ciekawy, właściwie taki informacyjny, ale kiedy dojdę do balu, to na pewno będzie się działo! Troszkę cierpliwości. Miłego czytania ;)
- Skoro ta kobieta jest twoją matką, to kim dla ciebie jest
pani Rebecca? – spytałam siedząc na moim łóżku.
- Ta kobieta to Tiana – odparł Martin siedząc na fotelu. -
Jestem synem Tiany i Naveena, już kiedyś ci o tym mówiłem. A Rebecca to moja
ciotka, siostra Tiany. Ona nigdy nie chciała mieszkać w Dreamlandzie, więc
przeniosła się do świata ludzi. W trakcie, gdy ściągałem cię tutaj, zamieszkałem
u ciotki.
- Więc Paul i Rachel to…
- Moi kuzyni.
- Ile rzeczy ja jeszcze o tobie się dowiem? – zapytałam
opierając głowę o stelaż.
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie – powiedział Martin
uśmiechając się.
- Ona zwracała się do ciebie „Marty” – przypomniałam sobie.
- Ta… To takie rodzinne przezwisko… Nigdy go nie lubiłem.
- Ok, zapamiętam to sobie. Będę cię dręczyć – zaśmiałam
się.
- To ja będę mówić do ciebie „Beauty” – oznajmił.
- Beauty? Twoja mama chyba tak do mnie powiedziała…
- Wszyscy kiedyś na ciebie tak mówili. Po mamie.
Lepszego przezwiska już nie dało się wymyślić.
Nagle dotarło do mnie, co się stało z wazą.
- Martin, a jak to zrobiłeś z tym naczyniem? – spytałam.
- Och… teraz najtrudniejsze – zaczął. – Dreamland nie
byłyby Dreamlandem, gdyby nie magia. I to była właśnie magia. Na ogół raczej
wyszliśmy z przyzwyczajenia do magicznych wyczynów, jednak zdarza się, że bywa
potrzebna.
- To ja też mogę jej używać? – zapytałam.
W mojej głowie pojawiły się tysiące dotąd nieosiągalnych
przeze mnie rzeczy. Mogłabym je mieć w ciągu niecałej minuty dzięki ruchu rąk.
- Nie, to nie takie proste – moje fantazje prysły. – Trzeba
przejść coś jakby… kurs czarowania, żeby się tego nauczyć. Poza tym najpierw
musiałabyś załatwić sobie pyłek. Bez pyłku nie ma magii.
- A co to za pyłek?
- Magiczny pyłek wytwarzają wróżki. Są różne jego rodzaje.
Najlepiej jest mieć je wszystkie, bo do danych czarów potrzebne są odpowiednie
pyłki. Niestety, nie wszystkie są takie tanie. Przykładowo, za pół kilograma
ametystowego pyłku płaci się około pięćset dreasów.
- Dreasów? Co to jest? – zdziwiłam się.
- Dreas to nasz waluta, zbliżona wartością do jednego euro.
- No dobrze… Jeju, jeszcze tyle nie wiem o tej krainie…
- Spokojnie, wszystkiego się dowiesz. Chociaż lepiej
będzie, jeśli zaczniemy się przygotować do balu, bo zostało już kilka godzin, a
ty nadal nie wiesz, co ubierzesz!
piątek, 6 maja 2016
34. Magiczna kraina
- Nie… nie… kategorycznie nie!
Martin rzucił brzydką, srebrną, ołówkową sukienkę na
pozostałe inne brzydkie sukienki leżące na stole. Ta srebrna była już ostatnia.
- Trish, to co ty masz zamiar ubrać? – zapytał zrezygnowany
opierając się o stół.
- Coś, co w nazwie nie ma „suk” ani „enka” – odparłam
zakładając ręce.
- Zostało ci tylko „i”. Nie ma żadnego ubrania o nazwie
„i”.
- Wyciągnij wnioski – rzekłam.
- Hm… czyli pójdziesz nago?
Wybałuszyłam oczy. Wzięłam to co było pod ręką (wzięłam
poduszkę, ponieważ siedziałam na łóżku) i powoli podeszłam do niego pokazując,
że w każdym momencie mogę użyć mojej „zabójczej” broni.
- O nie, zaraz umrę! – powiedział teatralnym głosem.
Chłopak otrzymał pierwszy cios. Trafiłam w ramię. Drugi
cios. Tym razem brzuch. Martin zaczął uciekać. Ja natomiast zaczęłam go gonić.
Moja ofiara wybiegła z komnaty. Podejrzewam, że miał plan
zamku w małym palcu, więc pewnie doskonale wiedział, gdzie biegnie. Ja jednak
opierałam się tylko na tym, co widziałam.
Moja raczej słaba kondycja szybko dała o sobie znać. Po
jakichś osiemdziesięciu metrach korytarza i zbiegania w dół po schodach czułam,
że dłużej już tak nie mogę. Niewiele myśląc, zdecydowałam się rzucić poduszką,
aby zadać ostatni cios. Oczywiście nie trafiłam w cel. Nie byłby to taki
problem, nawet nie spodziewałam się, że trafię. Nie spodziewałam się także, że
trafię w jakąś niebiesko-białą wazę.
Naczynie zachwiało się niebezpiecznie. Domyśliłam się już,
co zaraz się stanie. Rzuciłam się pod postument, żeby złapać tę misterną
dekorację. Jednak ja, niczym zupełny nieudacznik, tylko pogorszyłam sprawę.
Moja noga zahaczyła o postument, na którym stała waza. Naczynie spadło na
ciemno drewnianą posadzkę z głośnym hukiem.
Pocierając ręką obolałe miejsca na ciele po moim nieudanym
skoku podniosłam się i przykucnęłam obok katastrofy. Najprawdopodobniej
porcelanowe kawałki starej wazy były tak małe, że sklejenie tego zajęłoby mi
najpewniej cały tydzień. Nie miałam tyle czasu.
- Trish! Coś ty narobiła?
Spojrzałam na stojącego przede mną Martina. Poczułam, że
blednę. Na pewno wyglądałam jak malutkie, przestraszone dziecko. Jednakże
Martin wydawał się być uosobieniem spokoju, mimo groźnego tonu.
- Chciałam rzucić w ciebie. Nie wiedziałam, że pocisk trafi
w coś co jest cenne! – wyrzuciłam sarkastycznym głosem.
- Szczere – mruknął. – To była waza, którą twoi rodzice
dostali na rocznicę ślubu od księżniczki Mulan. To miało chyba z trzy tysiące
lat!
Nagle zza drzwi znajdujących się niedaleko masakry usłyszeliśmy
śmiech i kobiecy głos, który ewidentnie się do nas zbliżał. Byłam już
przerażona do granic możliwości.
Zobaczyłam, jak klamka lekko się porusza. Odwróciłam wzrok
i spojrzałam na Martina. Kompletnie nie wiedziałam co robić.
Nagle chłopak wykonał jakiś dziwny ruch ręką. Ujrzałam coś
niezwykłego i niemożliwego zarazem. Malutkie kawałeczki stłuczonego naczynia
momentalnie złożyły się w całość, a następnie powędrowały na podest. Drzwi
otwarły się.
- Marty! – wykrzyknęła wysoka, elegancko ubrana kobieta
zauważając Martina. Pocałowała go w policzek odgarniając przy tym swoje blond
popielate włosy.
- Mamo – odparł Martin.
Całkowicie zaskoczona i zdezorientowana wstałam powoli z
podłogi. Co tu się dzieje? Czy ja kiedykolwiek ogarnę, co się dzieje w tej
magicznej krainie?
- Przyjechałam z ojcem na bal i na obrady. O – zdziwiła się spostrzegając bladą szatynkę stojącą pod
ścianą – a to jest pewnie Beauty!
- Mamo, poznaj Trish. Trish, poznaj moją mamę.
Uścisnęłam dłoń szeroko uśmiechniętej kobiety, mamrocząc
słowa powitania.
- Trish. Piękny pseudonim. No, kochani, muszę już lecieć.
Kto by pomyślał, że tyle zajmuje zrobienie wszystkich formalności?
Kobieta zniknęła tak szybko, jak tylko się pojawiła.
Patrzyłam tępo na Martina. Co tu się właściwie wydarzyło?
- Będę musiał długo się tłumaczyć, prawda? – spytał z
nietęgą miną.
piątek, 22 kwietnia 2016
33. Mniej niż pięćdziesiąt cztery
Hej! Niestety ciągle nie mam zbyt wiele czasu na pisanie, tyle się ostatnio wydarzyło... Jednak zdążyłam napisać krótki tekst. Nie ma zbyt dużo akcji, jest raczej wstępem do następnego wpisu, lecz dobrze będzie, jeśli przeczytacie ten króciutki rozdzialik. Miłego czytania ;)
Szliśmy korytarzem zamku rozmawiając się i śmiejąc,
jakbyśmy nigdy nie przerwali naszej przyjaźni. W pewnym momencie dosłownie
wybuchłam śmiechem, zamykając przy tym oczy. Jednak wciąż szłam dalej. Łatwo
można sobie wyobrazić, jaka byłam zdziwiona, gdy opanowawszy się spostrzegłam,
że nikt nie idzie obok mnie. Zostałam sama.
Obróciłam się. Zobaczyłam Martina, który stał jakieś sześć
metrów ode mnie. Natychmiast zrozumiałam, co się dzieje. Chłopak stał obok
drzwi prowadzących do jadalni.
- Chodźmy się najeść – rzekł.
- Nie jestem pewna czy rodzina królewska będzie chciała
mnie widzieć – odparłam patrząc na podłogę.
Martin podszedł do mnie. Słyszałam jego kroki. Gdy nadal
patrząc na kolorowy dywan ujrzałam jego buty, poczułam, jak chłopak podnosi
moją głowę za pomocą palców dotykających podbródek.
- Trish, przecież ty jesteś członkiem rodziny królewskiej.
Na pewno nie chowają co do ciebie żalu.
- Przestań – cofnęłam się. – Nie chcę słyszeć, że oni są
moją rodziną, póki nie zobaczę jakiegoś dowodu, jasne? – powiedziałam stanowczo,
aczkolwiek łagodnie. No, przynajmniej jak na mnie.
- Jasne. Jak słońce – odrzekł. – A teraz chodźmy, bo zaraz
padniesz z głodu.
Nie chciałam tam wchodzić i konfrontować się na nowo z tak naprawdę
obcymi mi ludźmi. Może i są moimi rodzicami, ale to nie zmienia przecież faktu,
że ich nie znam. Praktycznie widzę ich pierwszy raz w życiu.
Jednakże w oczach chłopaka było coś takiego…
przyciągającego. To coś sprawiało, że nie mogłam oderwać od nich wzroku i
jednocześnie nie mogłam nie zgodzić się na to, by im odmówić. Po prostu
musiałam wejść do środka i zmierzyć się ze swoim lękiem, tak jak było trzeba.
Martin otworzył mosiężne drzwi. Przy stole siedzieli już
wszyscy oprócz nas. Przełknęłam ślinę, gdy spostrzegłam, że każdy wzrok jest
skierowany na mnie.
- Dzień dobry… - powiedziałam cicho pospiesznie siadając na
swoje miejsce.
- Dzień dobry – odrzekła lekko zmieszana reszta.
Nie czułam się komfortowo. Za to kiedy tylko ujrzałam te wszystkie
wyśmienite potrawy (czyt. naleśniki), poczułam jak bardzo jestem głodna.
Nałożyłam sobie na talerz kilka sztuk puszystych placków i polałam je
czekoladowym sosem.
Podczas gdy wcinałam ostatni kęs, usłyszałam nieśmiałe
pytanie:
- Jak ci się spało?
- Em… dobrze… - odparłam. No bo co miałam powiedzieć? Że
spałam na kościelnej ławce?
- To dobrze… - powiedziała Piękna.
- Rano byłam na spacerze – zaczęłam. – Zobaczyłam plakat
wyborczy. Podpytałam Martina i zorientowałam się, że niedługo są wybory na
Królestwo Przewodnie.
- Racja, zostało coraz mniej czasu do głosowania –
potwierdziła Piękna. – Dobrze, że zaczęłaś ten temat, bo mam dla was dobrą
wiadomość! Wyprawiamy bal dziś wieczorem, specjalnie dla wyborców. Naturalnie,
wy też jesteście zaproszeni. Zaczynamy o osiemnastej!
- Zaraz, zaraz – wtrąciłam. – Bal? Ja nigdy nie byłam na
balu!
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na imprezie, na którą
trzeba ubrać sukienkę. I, szczerze powiedziawszy, nie tęsknię za tymi czasami.
- To będziesz pierwszy raz! Na pewno ci się spodoba! –
Piękna była wyraźnie podekscytowana tym wieczornym wydarzeniem – Och, pamiętam
czasy, gdy po raz pierwszy udałam się na bal… miałam wtedy czternaście lat. Sala
była przyozdobiona białymi jedwabiami i szarymi cyrkoniami, co idealnie
współgrało z moją jasną suknią z kołnierzykiem i…
- Bella, przestań – przerwał jej Bestia. - Nie sądzę, by
młodzież chciała słuchać o tym, co działo się jakieś czterdzieści lat temu.
Zakrztusiłam się sokiem jabłkowym i prawie wyplułam go na
mój talerz oraz na wszystko to, co było w jego pobliżu. Bestia zaczął się
śmiać, a Martin, Arlette i Arthur próbowali ukryć swoje śmiechy, lecz niestety,
zrobili to całkowicie nieudolnie. Ja natomiast nie wiedziałam jak zareagować.
- Dyret! Jak możesz! – Piękna niemal krzyknęła, było jednak
widać, że ma do siebie dystans i po chwili sama zaczęła się śmiać.
Jadalnia wypełniła się wesołą atmosferą. Wkrótce i ja
dołączyłam do zbiorowej radości próbując złapać przy tym oddech.
- Tak dla sprostowania, mam dużo mniej na karku niż
pięćdziesiąt cztery lata – oznajmiła Bella ze śmiechem.
piątek, 15 kwietnia 2016
32. Dreamland
Hej! Jestem spóźniona, ale jest troszkę dłużej. No przynajmniej jak na moje możliwości :D Miłego czytania ;)
Nie
pamiętam, kiedy ostatnio było tak ciepło. Słońce mocno świeciło oświetlając
prawie każdy zakątek zamku. Stwierdziłam, że wyjdę na krótki spacer, żeby
nareszcie wszystko sobie poukładać, na spokojnie przemyśleć parę spraw.
Zrobiło się jeszcze goręcej niż
przewidywałam, więc o ile nie chciałam wycisnąć z siebie siódmych potów,
musiałam się przebrać. Otworzyłam szafę w poszukiwaniu letnich ubrań. To nie
były ubrania w moim stylu; jasne i kolorowe materiały przyprawiały mnie o ból
głowy. Nie miałam jednak innego wyjścia. Założyłam luźny biały T-shirt z
czarnymi napisami i krótkie, granatowe spodenki oraz szare
trampki.
Wychodziłam z zamku, gdy omal
nie dostałam zawału. Dlaczego wszyscy muszą mnie straszyć?
- Gdzie idziesz? – zapytał Martin wyskakując zza rogu.
- Na spacer – odparłam.
- Mógłbym cię zaprowadzić w pewne fajne miejsce. Chcesz? –
zaproponował.
Nie za bardzo obchodziło go, czy się zgodzę. Ruszył do
przodu uśmiechając się od ucha do ucha. Skoro nie znałam tutejszych terenów,
postanowiłam nie ryzykować kolejnym zagubieniem i iść za nim. Włożyłam dłonie w
kieszenie spodni, spuściłam głowę i poszłam w jego ślady.
Po chwili szliśmy leśną ścieżką. W kompletnej ciszy. Nie
było to jednak krępujące milczenie, raczej przyjemny spokój i czas na
rozmyślania. A mnie taki czas bardzo się przydał.
Nagle drzewa zaczęły się przerzedzać. Moim oczom ukazała
się wielka, porośnięta bluszczem i innymi roślinami ruina. Zbielałe cegły
walały się po ziemi.
- Jeny, co to jest? A raczej co to było? – spytałam będąc
pod wrażeniem wysokości jeszcze trzymającego się muru.
- Jesteś pewna, że chcesz poznać prawdę? – spojrzał na mnie
oczyma pełnymi powagi.
- Tak – powiedziałam równie poważnie, patrząc mu głęboko w
oczy i próbując zgadnąć, jak tajemnica kryje się za starymi gruzami.
- Dawno, dawno temu mieścił się tutaj zamek Diaboliny. No wiesz,
tej złej kobiety, która uśpiła Śpiącą Królewnę.
Złoczyńcy. Ledwo uwierzyłam w tych dobrych, nawet nie
jestem do końca pewna czy uwierzyłam, a już dostaję informację o drugiej
stronie krainy. Tej złej strony.
W ostatnim czasie przez moją głowę przemknęło wiele myśli.
Ale jakoś nie pomyślałam o złoczyńcach. Tak właściwie, to gdzie oni teraz są?
Co robią? Czy nadal są zagrożeniem? Jednakże zamiast zadania najważniejszych
pytań, ja spytałam o pierdołę:
- To złoczyńcy mieli zamki?
- Nie wszyscy złoczyńcy byli kiedyś źli. Diabolina, na
przykład, była królową. Ale to było wieki temu, jeszcze zanim twoi rodzice się
poznali. Niestety, przeszła na złą stronę. A kiedy dopuściła się tego
haniebnego czynu, została wygnana. Podobnie jak reszta złoczyńców.
Uff, czyli nie ma się czego bać.
Chętnie zapytałabym o jeszcze wiele innych rzeczy
dotyczących złoczyńców, jednak miałam ważniejsze pytania, które wyczekiwały
odpowiedzi.
- Martin, - rzekłam kucając, żeby skubać trawę - dlaczego
nie powiedziałeś mi o tym, że znaliśmy się już wcześniej? No wiesz, jak byliśmy
dziećmi. Czy to w ogóle jest prawda?
Chłopak westchnął i ukucnął obok mnie wpatrując się w moje
włosy.
- Tak to prawda. Nie mówiłem tego, bo i tak nie wierzyłaś
we wszystkie inne rzeczy, o których ci mówiłem. Myślisz, że uwierzyłabyś w to,
że będąc dziećmi bawiliśmy się w zamku Pięknej i Bestii?
- Hm… brzmi wiarygodnie – mruknęłam. – No a dlaczego ja
tego nie pamiętam? Nic mi się nie przypomina, kompletnie nic. Za to ty pewnie
pamiętasz wszystko.
- Wszystko może nie, ale większość tak… To były świetne
czasy – dodał z rozbawieniem. – Myślę, że wyparłaś to ze swojego umysłu. W
końcu przenosiłaś się do nas co jakiś czas, a odkąd skończyłaś dwanaście lat,
nie przybyłaś tu ani razu. Twoi biologiczni rodzice pokłócili się z adopcyjnymi
no i tak wyszło… Zresztą ty ze mną też się pokłóciłaś. Pewnie dlatego nic nie
pamiętasz.
- O co poszło? – zapytałam.
- O coś kompletnie beznadziejnego. Zabrałem ci lalkę bez
pytania – roześmiał się.
- Na serio? – wydusiłam pomiędzy spazmami śmiechu.
- Serio – potwierdził chichocząc.
Położyłam się na ziemi, bo już brzuch mnie bolał od
ciągłego śmiania się. Jak mogliśmy się pokłócić o taką pierdołę? No tak,
byliśmy dziećmi. Ale to nie zmienia faktu, że to bardzo śmieszne.
Kiedy już się opanowaliśmy (co było niezwykle trudne)
leżeliśmy i przypatrywaliśmy się chmurom. Czułam, że jeszcze chwila i
całkowicie zmienimy się w małe dzieci. I choć takie uczucie było niezwykle
przyjemne, to w mojej głowie nadal pozostało wiele pytań bez odpowiedzi.
- Dzisiaj, kiedy byłam na mieście zobaczyłam wielki plakat
wyborczy – zaczęłam. – Byli na nim Piękna i Bestia i hasło „Zamienimy
bestialskie zwyczaje w piękne tradycje”. Co to oznacza?
- Co roku wybierane jest tak zwane „Królestwo Przewodnie”.
W wyborach startują wszystkie królestwa, które się zgłoszą. Najczęściej
zgłaszają się królestwa Śpiącej Królewny, Królewny Śnieżki, i Roszpunki. Od
czterech lat wygrywają twoi rodzice. Jeśli tego roku też wygrają, to pewnie
wyprawią ogromny bal na wszystkie królestwa.
- A kiedy są te wybory? – dopytałam.
- Nie wiem dokładnie. Z reguły interesuję się polityką, ale
większość czasu spędzałem na Ziemi.
- Czy czas w obu światach płynie tak samo?
- Nie. Nie wiem dokładnie jaka jest różnica, ale nie było
mnie tutaj przez miesiąc.
- A tak właściwie jaka jest nazwa tej krainy? – rzuciłam kolejnym
pytaniem patrząc mu prosto w oczy.
- Dreamland – odparł z uśmiechem wpatrując się w moje oczy.
Odwzajemniłam uśmiech, przeniosłam wzrok na chmury i
powtórzyłam cicho:
- Dreamland… Ładnie.
Ruiny zamku Diaboliny |
piątek, 8 kwietnia 2016
31. "Zamienimy bestialskie zwyczaje w piękne tradycje"
1. Trish poznała Martina poprzez uderzenie go drzwiami w nos.
Tak, to prawda.
2. Diggie i David są bliźniakami.
To nie jest prawda. Diggie ma 11 lat a David 12. Pierwsze fałszywe zdanie :).
3. CeCe została pobita przez Trish.
Prawda. Może nie był to ciężki uszczerbek na zdrowiu, ale blondyna dostała za swoje.
4. Ulubiona książka Martina to "Mały Książe".
Prawda. "Mały Książę" to ulubiona książka Martina, tak samo jak Trish.
5. Trish pracowała w kawiarni.
Tak, to prawda. Zwolnili ją po tym, gdy Martin został przez nią oblany milkshake' iem.
6. Arthur jest łysy.
Hm... Gdy teraz o tym myślę, to nie wyraziłam się dobrze. W 10 rozdziale napisałam, że jest ostrzyżony na zapałkę, choć nie zawsze jest to równoznaczne z łysym. Jednak w rozdziale 21 napisałam, że jego włosy już odrastają. Powiedzmy więc, że to zdanie się nie liczy, a to czy Arthur jest łysy, czy nie pozostawiam do Waszej wyobraźni :)
7. Rachel jest siostrą Trish.
To kłamstwo. Drugie nieprawdziwe zdanie. Rachel jest młodszą siostrą Martina. Trish tylko się nią opiekuje.
8. Arlette nosi okulary.
To prawda.
9. Paul jest bratem Rachel.
To prawda. Paul jest bratem Rachel i Martina.
10. Theodor jest kelnerem.
To trzecie fałszywe zdanie. Theodor nie jest kelnerem; jest lokajem.
Miłego czytania ;)
Obudziły mnie
promienie słońca wpadające przez okiennice kościoła. Rozejrzałam się po
świątyni. Pełno rzeźb, obrazów i zdobień dekorujących wnętrze. Typowy przepych
dla stylu barokowego.
Zauważyłam, że na ławce obok leży biała róża. Powinna być
zwiędła, mizerna. Jednak ona była w
pełni rozkwitu, miała intensywny kolor. Była żywsza i piękniejsza niż
wczoraj. Uśmiechnęłam się i wzięłam kwiat do ręki. Podeszłam do wazonu pełnego
innych kwiatów, stojącego przed ołtarzem, i włożyłam do niego różę.
- Dziękuję - szepnęłam.
Wyszłam z kościoła i zorientowałam się, że nie wiem gdzie
jestem. Stałam pośrodku tętniącego życiem miasta. Brukowane uliczki, stare
kamienice, około dziewiętnastowieczne lampy. Staroświeckie otoczenie nie
oznaczało jednak, że ludzie byli tacy sami – wprost przeciwnie! Przechodnie
nosili zmodernizowane ubrania, mieli dziwaczne fryzury, typowe dla dwudziestego
pierwszego wieku i posiadali nowoczesne urządzenia mobilne, takie jak
smartfony, tablety, słuchawki bezprzewodowe czy też MP3. Oprócz tego, że
większość z nich miała określony cel, w którym idą, prawie niczym nie różnili
się ode mnie.
Porozglądałam się jeszcze trochę. No bo co innego mogłam
zrobić? W końcu dojrzałam wieżę zamku majaczącą gdzieś w oddali, która
wyłaniała się zza miastowej zabudowy. Ruszyłam w tym kierunku.
Po drodze natknęłam się na wysokiego, przygrubego mężczyznę
sprzedającego owoce. Mój pusty brzuch dał o sobie znać. Nic nie jadłam przez
ładnych parę godzin. Znalazłam kilka drobniaków w kurtce i kupiłam niemal
idealnie czerwone jabłko. W trakcie wgryzania się w soczysty owoc, coś przykuło
moją uwagę. Zauważyłam baner reklamujący kampanię wyborczą. „Zamienimy
bestialskie zwyczaje w piękne tradycje. Głosuj na nas!”. Cóż, w miarę
oryginalne. Ale hasło, jak hasło. Bardziej zainteresował mnie wizerunek. Otóż
na zdjęciu obok napisów zachęcających do głosowania znajdowali się Piękna i
Bestia – moi rzekomi rodzice.
Wyszłam z łazienki zaraz po wzięciu orzeźwiającego
prysznica i nałożeniu na siebie czystych ubrań. Właśnie stałam przed lustrem i
rozczesywałam mokre włosy, kiedy do pokoju wszedł Theodor.
- Za godzinę zapraszamy na śniadanie – oznajmił patrząc w
moje odbicie w lustrze.
- Dzięki, ale nie skorzystam – mruknęłam nadal siłując się
z licznymi kołtunami. Czasami mam wrażenie, że mam na głowie siano, a nie
włosy.
- A co? Księżniczka się odchudza? – rzucił opierając się
ręką o klamkę.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego wściekle.
- Nie nazywaj mnie tak!
- A bo co? – zapytał z zalotnym uśmiechem i przymrużonymi
oczami.
- A bo mam szczotkę! Chyba nie chcesz, żeby skończyła na
twojej twarzy? – groziłam wymachując
potencjalnym przedmiotem zbrodni.
- Co ty chcesz mi zrobić, skoro nawet nie umiesz włosów
rozplątać? – zaszydził.
Miał rację. Szczotką nic mu nie zrobię. Dlatego wzięłam
nożyczki leżące na małym stoliku stojącym obok lustra i rzuciłam się na jego fryzurę.
- Hej! Przestań! Zwariowałaś?! – wykrzyczał odskakując jak
poparzony i kwicząc jak mała dziewczynka.
- Jeszcze nie całkiem – odparłam wymachując pięciocentymetrową
zdobyczą.
Theodor z olbrzymim przejęciem, a może i nawet
przerażeniem, wyrwał mi kosmyk włosów z dłoni. Głaskał go pieszczotliwie.
- Zachowujesz się tak, jakbym właśnie zamordowała twoją
dziewczynę – zakpiłam.
- Twoje porównanie jest nietrafne. Nie mam dziewczyny –
powiedział nadal patrząc na ucięte włosy. – A ty to jesteś jak twój ojciec!
Tyle że zanim zmienił się na lepsze – jesteś bestialska, perfidna i wredna! –
dodał jeszcze patrząc gniewnie prosto w moje oczy.
Ponownie spojrzał na kosmyk jego włosów. W końcu schował go
do kieszeni, odchrząknął i oświadczył poważnym głosem:
- Twoi rodzice będą niezmiernie zawiedzeni twoją postawą.
Na pewno bardzo chcieliby zjeść z tobą ten najważniejszy w ciągu dnia posiłek.
piątek, 1 kwietnia 2016
30. Ławka otoczona chmurami
Hej! Dzisiaj dłużej! "A co mi tam, niech mają" - stwierdziłam.
Mam dla Was niespodziankę! Z okazji dzisiejszego Prima Aprilis skonstruowałam dla Was zagadkę. Otóż trzy z ułożonych przeze mnie zdań pod rozdziałem są nieprawdziwe. Zgadnijcie które! Odpowiedzi w komentarzach. Powodzenia! :D
Miłego czytania ;)
Mam dla Was niespodziankę! Z okazji dzisiejszego Prima Aprilis skonstruowałam dla Was zagadkę. Otóż trzy z ułożonych przeze mnie zdań pod rozdziałem są nieprawdziwe. Zgadnijcie które! Odpowiedzi w komentarzach. Powodzenia! :D
Miłego czytania ;)
Moim oczom ukazał się kościół.
Tak, kościół. Niby zwyczajna budowla, nigdy mnie nie wzruszała. A dzisiaj?
A teraz? W tym momencie? Kiedy zawala mi się cały świat, kiedy nie wiem, gdzie
mam dalej iść, kiedy nie wiem co i jak. Kiedy wszyscy mnie okłamują. Kiedy mam
mętlik w głowie. Kiedy tyle myśli, tyle wątpliwości staje przed mną. Sprawiał,
że miałam ochotę się rozpłakać.
Łza popłynęła mi po policzku. Nos zapełniał się katarem. W
gardle rosła gula.
Mimo to nie miałam oporów, by wydać z siebie już ostatni
dzisiaj krzyk:
- Ej ty! Tak, ty! Jeśli istniejesz, daj mi jakiś znak!
Jakikolwiek cholerny znak!
W tym samym momencie zaczęło lać. Normalnie jak z cebra.
Podniosłam twarz do góry z przymrużonymi oczami. Wzruszyłam ramionami. To ma
być ten znak?
- Serio? – powiedziałam w powietrze. W powietrze mokre od
deszczu.
- Dziecko, co ty tu wyprawiasz?
Momentalnie odwróciłam głowę w kierunku głosu starszej
pani. Niewysoka, zgarbiona kobiecina z szarym kokiem.
- Nie mam pojęcia – odparłam płaczliwym szeptem.
Kobieta podeszła do mnie i obejmując moje przemoczone plecy
rzekła:
- Wejdźmy do środka, bo zaraz się przeziębisz.
No i zaprowadziła mnie do tego przeklętego kościoła. Może i
nie było ciepło, ale zdecydowanie sucho i jasno.
Usiadłyśmy mniej więcej na środku. Dopiero teraz
zauważyłam, że starsza pani miała ze sobą białą różę.
- A pani dlaczego tutaj przyszła? – spytałam patrząc na
kwiatka.
- Codziennie o tej porze tu przychodzę – powiedziała z
westchnieniem. - Chcę podziękować Bogu, więc co dzień ofiaruję mu jedną różę.
Przynoszę ją do wazonu stojącego przed ołtarzem. No cóż, każdy ma jakąś
historię.
- A jaka jest pani historia? – zapytałam ciekawsko.
Kobieta spojrzała na mnie swoimi niebieskimi, troskliwymi
oczyma. Poprawiła zadbane, siwe włosy, zmarszczyła i tak już pomarszczone
czoło, zacisnęła dłonie mocniej na małej, czarnej torebce i przemówiła:
- Kilka lat temu zmarł mój mąż. Od tamtego czasu dzień w
dzień tutaj przychodzę – oświadczyła kobieta.
- Ale… To chyba nie jest powód do dziękowania…? – odparłam
zaskoczona.
- Nie, oczywiście, że nie. Oddałabym wszystko, żeby znów z
nim być. Dziękuję Bogu za to, że mogłam go poznać. To była miłość od pierwszego
wejrzenia, pełna szczerości, zrozumienia i zaufania. Zaskakiwał mnie każdego
dnia. Kochałam go ponad życie. Jestem wdzięczna, że pojawił się w moim życiu.
Nie powiem, dotknęło mnie to, co powiedziała ta staruszka.
Jeszcze nie słyszałam takiego wyznania.
- Zazdroszczę pani. To musiało być coś niesamowitego mieć
tyle miłości tylko dla siebie – rzekłam w końcu.
- Nie masz czego mi zazdrościć, złotko. Ciebie na pewno też
ktoś kocha. Chociażby twoja rodzina.
- Kiedy ja nawet nie wiem, kto tak naprawdę jest moją
rodziną. Nie wiem nawet kim ja jestem – zwierzyłam się. - Wszyscy dookoła mnie
okłamują… Tak sobie wmawiam na każdym kroku. Ale jeśli to prawda? Moje życie
wywróciłoby się do góry nogami… Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda.
Starsza kobieta wstała powoli, na tyle, na ile pozwalały
jej plecy. Chwyciła mnie za rękę, spojrzała głęboko w oczy i doradziła:
- Zwolnij. Zatrzymaj się na chwilę. Odetchnij. Pomyśl.
Zastanów się dobrze. Bóg wie, co robi.
Po czym wyszła drugą stroną ławki. Wyszła z kościoła.
Przetwarzałam w myślach jej słowa. „Zwolnij. Zatrzymaj się
na chwilę. Odetchnij. Pomyśl. Zastanów się dobrze. Bóg wie, co robi”.
Skierowałam wzrok na krzyż znajdujący się nad Tabernakulum.
Odetchnęłam głęboko. Zaczęłam myśleć. Zastanawiać się. Usiadłam dość wygodnie.
Oparłam głowę na łokciach. Zamknęłam oczy i… zasnęłam.
- Trish.
Poderwałam głowę. To, co zobaczyłam, było czymś
nieprawdopodobnym. Siedziałam bowiem na ławce otoczona chmurami. Tak, chmurami!
Rozejrzałam się dokoła. Nikogo nie było. Zmrużyłam oczy. Dałabym sobie uciąć
rękę, że przed chwilą ktoś mnie wołał.
- Za tobą.
Odwróciłam się momentalnie. Zobaczyłam dość wysokiego,
przygrubego mężczyznę o lekko ciemnej karnacji, ubranego w białą koszulę i
białe spodnie, bez butów. Okrągłe okulary, niemal łysa głowa i lichy wąsik
przyprawiały mnie wybuch śmiechu. Tak jak zawsze.
- Tata!
Wstałam od razu i pobiegłam ku niemu. Wpadłam mu w ramiona.
Jak dobrze było poczuć waniliowy zapach jego koszuli i ramiona ściskające w
talii.
- Czy ja umarłam? – szepnęłam mu wprost do ucha.
- Nie kochanie. To jeszcze nie jest twój czas, spokojnie.
Odsunęliśmy się od siebie.
- Jak dobrze jest znów cię zobaczyć! Po tylu latach! –
rzekłam.
- Ja też się niezmiernie cieszę. Mamy jednak niewiele
czasu. Ostatnimi czasy chyba nie jesteś szczęśliwa, co?
- Nie mam powodów do szczęścia – odparłam wzruszając
ramionami.
- A masz powody do smutku? – zapytał.
- Aż za dużo. Wszyscy ciągle mnie okłamują. Mam już tego po
dziurki w nosie!
- Dlaczego uważasz, że to kłamstwa? – ciągnął dalej.
- Bo to jest niedorzeczne! Tato, proszę cię. Oni mówią, że jestem
córką Pięknej i Bestii!
- Przecież nie znasz swoich biologicznych rodziców.
No tak. Zostałam porzucona i oddana obcej rodzinie. Tak
bardzo mnie to podniosło na duchu… Dzięki tato!
- Nie chcę ich znać… nie chcieli mnie, więc ja nie chcę
ich… - wyszeptałam.
- A może cię chcieli, ale nie mogli cię zatrzymać?
Nic nie odpowiedziałam. Takiej wersji wydarzeń nie brałam
pod uwagę. Zawsze dla mnie było jasne i logiczne, że jeśli trafiłam pod dom
obcej wtedy dla mnie rodziny, to moi rodzice mnie nie chcieli. Dlaczego więc ja
miałabym się za nimi uganiać i próbować ich odnajdywać?
Lecz jeśli rzeczywiście oddali mnie, bo nie mogli mnie
zatrzymać? Jeśli coś spowodowało, że musieli się mnie pozbyć niezależnie od
tego, czy tego chcieli czy nie? Przecież tak też mogło być…
W mojej głowie zawitał już dobrze rozpoznawany przeze mnie
mętlik. Znów nie wiedziałam, co mam myśleć o tym wszystkim.
- Trish?
Podniosłam spuszczoną dotąd głowę.
- Uwierz mi, twoi biologiczni rodzice kochają cię tak mocno
jak adopcyjni. Myślę, że gdzieś w głębi duszy wiesz o tym. Posłuchaj swojego
serca. Daj im szansę. Na pewno nie pożałujesz.
Przytuliłam go tak mocno, jak tylko mogłam. Nie powiedział,
że moimi rodzicami są Piękna i Bestia. Wiedział, że to rozdrażniłoby mnie.
Jednak czuję, że właśnie o nich mu chodziło. Będę musiała jeszcze raz sobie to
wszystko przemyśleć.
- Kocham cię, tato – rzekłam.
- Ja ciebie też, słonko.
Puściłam go. Wiedziałam, że to nasze pożegnanie. Pomachałam
mu i powoli patrzyłam, jak zanika wśród chmur. Zdążył tylko powiedzieć:
- Pozdrów ode mnie Piękną i Bestię, kiedy już zaczniesz z
nimi rozmawiać. A! I załóż tę cholerną sukienkę! Będziesz wyglądała ślicznie!
Że niby co mam zrobić?
Że niby co mam zrobić?
1. Trish poznała Martina poprzez uderzenie go drzwiami w nos.
2. Diggie i Dawid są bliźniakami.
3. CeCe została pobita przez Trish.
4. Ulubiona książka Martina to "Mały Książe".
5. Trish pracowała w kawiarni.
6. Arthur jest łysy.
7. Rachel jest siostrą Trish.
8. Arlette nosi okulary.
9. Paul jest bratem Rachel.
10. Theodor jest kelnerem.
piątek, 25 marca 2016
29. "Jestem z krwi i kości, a nie z kredki i ołówka"
Hej! Dzisiaj krócej, ale dość ciekawie. Przynajmniej mam takie wrażenie :D Miłego czytania ;)
Indyk nadziewany, udziec panierowany. Sałatka
owocowa, zupa porowa. Krokiety, surówki, i inne przesmaczne dodatki. Wszystko
to stało na stole, który wydawał się zaraz ugiąć pod ciężarem tych wszystkich
talerzy, misek, półmisek, dzbanków, sosjerek, filiżanek, szklanek, oraz reszty
naczyń, których nazw musiałabym długo szukać w mojej pamięci. Większość dań
widziałam po raz pierwszy na własne oczy. Wydawało się, że stół zaraz ugnie się
pod ciężarem tychże potraw. Połowy nie mogłabym kupić, ponieważ kiedy
pracowałam w kawiarni moja wypłata była mniejsza od ich ceny.
Piękna i Bestia siedzieli po przeciwnych
stronach trzymetrowego stołu. Arlette i Martin usadowili się obok siebie, po lewej
stronie Pięknej. Ja oraz Arthur usiedliśmy po jej prawej stronie, naprzeciwko
Czerwonego Szopa i Zidiociałego Kolesia.
Wszyscy jedli, a raczej pochłaniali
pożywienie. Byli przy tym niesłychanie cicho. Tymczasem ja wodziłam widelcem po
puree ziemniaczanym i soczystym mięsem z kurczaka. Nie miałam ochoty na
jedzenie. Dobijało mnie wiszące w powietrzu, omal nie namacalne milczenie. Wbiłam
swój wzrok w talerz i czekałam, aż ten wieczór się skończy.
- Dlaczego nie jesz?
Nie ukrywam, że trochę mi zajęło, zanim
zorientowałam się, że te pytanie było skierowane właśnie do mnie.
Podniosłam wzrok na kobietę w żółtej
sukience za kolana. Miała troskliwy i jednocześnie zdziwiony wyraz twarzy.
Ponownie wbiwszy spojrzenie w talerz mruknęłam tylko:
- Nie mam apetytu.
- Ale chyba lepiej zjeść coś teraz, niż
być później głodnym? – dodała Piękna.
- Nie powinno się zaczynać zdania od „ale”
– odparłam po chwili.
- Jak możesz mówić tak do swojej matki? –
powiedział stanowczo Bestia.
Spojrzałam na niego. Miał lekko oburzony
wyraz twarzy. Tylko dlaczego? W końcu to ja powinnam być wściekła! Przecież to
mnie wciskają do głowy jakieś pierdoły o bajkach!
- W tym pomieszczeniu nie ma moich
rodziców. W tym zamku nie ma moich rodziców. Ba, w całej krainie nie ma moich
rodziców! To idiotyczne, że wszyscy wokół okłamują mnie i ciągle mówią o
nieistniejących bajkach! – odparłam
trochę poddenerwowana.
- Beatrice… - zaczęła Piękna. Nie
skończyła, bo jej przerwałam.
- Nie mów tak do mnie! Nienawidzę tego
koszmarnego imienia!
- Trish, trochę spokojniej – wyszeptał mi
Arthur wprost do ucha, chwytając mnie za dłoń.
Pomogło. Na chwilę się zamknęłam. Na chwilę.
- A więc Trish… - ponownie zaczęła Piękna
- ja doskonale rozumiem, co musisz w tej chwili odczuwać. Wszystko jest dla
ciebie nowe, niezwykłe, a nawet dziwne, lecz rozejrzyj się! Spójrz prawdzie w
oczy; jesteśmy tutaj. Ty także tutaj jesteś. Istniejemy, tak jak każde inne
stworzenie na Ziemi i jesteśmy twoimi rodzicami.
Spokojny, powolny ton tylko dodał ognia do
pieca. Czułam, że w środku się gotuję. Zacisnęłam pięści najmocniej, jak
umiałam. Miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje z wściekłości.
Wstałam, uderzyłam ręką w stół i wydarłam się:
- Nie! To nie jest prawda! Prawda jest
taka, że moja matka siedzi w domu i się denerwuje! Martwi się o mnie, bo jestem
jej córką! Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, gdzie i z kim tuta jestem! Nie
znam was! I wcale nie chcę poznać! Wy nie istniejecie, w odróżnieniu ode mnie!
Ciągle twierdzicie, że jestem waszą córką, tymczasem ja jestem prawdziwa! Ja
jestem z krwi i kości, a nie z kredki i ołówka!
Po tych wrzaskliwych słowach z impetem
przewróciłam krzesło, kopniakiem otworzyłam drzwi i czym prędzej wybiegłam z tego idiotycznego
zamku.
Nie wiedziałam, gdzie biegnę. Jednak to mi
nie przeszkadzało. Ważne, że biegłam. Miałam wrażenie, że jeśli się zatrzymam,
znów będę musiała wywrzeszczeć wszystkim co myślę. A nie miałam już na to siły.
Bolało mnie serce, głowa i gardło.
I w takim właśnie transie ciągle biegłam.
Niestety, nie miałam jakiejś nadzwyczajnej kondycji. Nic więc dziwnego, że w
końcu musiałam się zatrzymać.
Oddychałam ciężko z głową skierowaną ku
ziemi. Myślałam, że zaraz wypluję płuca. W końcu wyprostowałam się, nadal dysząc.
I wtedy zobaczyłam właśnie TO. Coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)