No hej, dawno mnie nie było. Ale już jestem :). Może bez jakiejś zaskakującej, wciągającej bomby czytelniczej, ale przecież muszą być nudne posty, żeby poprzedzały te ciekawe. Miłego czytania :)
- Trish, ja cię naprawdę bardzo lubię - powiedział dyrektor siadając na swoim krześle z kubkiem gorącej kawy. - Masz świetne oceny, lecz nie jesteś przy tym podlizującym się dzieckiem. Posiadasz temperament. Niestety, jest to jednocześnie twoją zgubą. Ja nie toleruję podłego zachowania i nie znoszę bójek, jednakże ty chyba masz inne zdanie. Muszę cię zawiesić na trzy dni. Dostajesz teraz ostatnią, jedyną szansę dziewczyno. Albo poprawisz swoje zachowanie, albo będziesz zmuszona szukać innej szkoły.Gdybym cię dobrze nie znał, już dawno składałabyś do niej papiery. Mam nadzieję, że wyciągniesz z tego odpowiednie wnioski. Do widzenia, Trish.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, byłam bardzo bliska płaczu. Dlaczego moje życie musi być takie trudne, tak niezwykle skomplikowane?
Przed gabinetem czekał na mnie Martin. Moje oczy napotkały jego spojrzenie i już nie mogłam wytrzymać. Rozpłakałam się jak durne dziecko. Chłopak podszedł do mnie i przytulił mocno.
- Spokojnie - wyszeptał - Co takiego powiedział dyrektor?
- Zawiesił mnie na trzy dni - zawyłam.
- No to nie jest tak źle! Za trzy dni wrócisz i wszystko będzie ok. Nie płacz - uspokajał mnie.
Dużo mi to dało. Naprawdę. Poprawiło mi to humor. Przestałam się mazać i odsunęłam się od mojego pocieszyciela.
- Spadajmy stąd - rzuciłam pocierając nos i wychodząc z sekretariatu.
Poszłam w stronę drzwi głównych szkoły. Z dużą siłą otworzyłam je i puściłam, a Martin idący za mną mało co znów nie dostał w nos. Zdążył wyciągnąć rękę i zatrzymać noso-niszczące drzwi.
- Sorry - mruknęłam z lekkim rozbawieniem. - Gdzie idziesz?
- Wszędzie tam, gdzie ty.
- O nie, nie, nie - zakazałam.
- A kto mi zabroni? - zapytał z nutą kpiny w głosie.
- No ja. Słuchaj, jeśli pójdziesz na wagary, to będzie na mnie. Nie rób mi problemów i wracaj do szkoły - powiedziałam.
Nic nie odpowiedział. Patrzył tylko na mnie tępym wzrokiem, który zdawał się mówić: "Daj spokój, myślisz, że możesz mi czegoś zabronić? Myślisz, że cię posłucham?".
- Proszę cię. Zrób to dla mnie - powiedziałam jeszcze.
Przybrał minę, jakby walczył sam ze sobą. Marszczył brwi, a chwilę później unosił je ku górze. Przygryzał wargi, lecz po chwili wydymał je lekko. Po chwili jednak przemówił:
- Dobrze. Zrobię, jak zechcesz.
- Dziękuję - powiedziałam i poszłam przed siebie.
sobota, 5 grudnia 2015
niedziela, 18 października 2015
19. Biały tygrys i żaba
Hejka! Wracam bo długiej przerwie ;) Na początku szału nie będzie, ale mam nadzieję, że na początek to wystarczy ;) Miłego czytania ;)
- Jak się czujesz? - spytał z troską.
- Dziwnie... - odparłam spanikowana - Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Martin posadził mnie na krześle i usiadł obok.
- Twój stan jest przez twoją naturę. Każdy ze świata bajek, kiedy żyje na Ziemi uaktywnia swoje zwierzęce wcielenie, to taki efekt uboczny opuszczenia naszego wymiaru - tłumaczył mi cierpliwie. - Twoje wcielenie to biały tygrys. Teraz, gdy walczyłaś z CeCe, włączył się twój zwierzęcy instynkt. Dlatego byłaś taka... dzika.
Bzdury, bzdury, bzdury. Że jeszcze mu się nie znudziło opowiadać tych bezsensownych bajeczek. Niestety, byłam tak zdezorientowana, że wydało mi się to dość możliwe, więc zapytałam:
- A jakie jest twoje wcielenie?
Chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- Żaba. Moim wcieleniem jest żaba. Niestety, co jakiś czas moja skóra zmienia się w żabią. Jeśli nic bym z tym nie robił, stałbym się tym zielonym stworzeniem. Dlatego wtedy uciekłem spod klubu. Nie chciałem, zebyś zauważyła moją pokrytą śluzem ręke. Żeby zaniechać temu procesowi, muszę być całowany przez dziewczyny. Dlatego przyszedłem kiedyś z dziewczyną do domu, a po chwili wybiegła z płaczem. Chodziło mi tylko o pocałunek.
Tyle informacji na raz... moja głowa nie mogła tego przetrawić. Jakimś cudem jednak otrząsnęłam się i wypaliłam stanowczo:
- Nie wierzę ci.
Martin westchnął. Sięgnął do nogawki jeans'ów i podciągnął je. Moje oczy ujrzały zieloną skórę pokrytą śluzem. Gapiłam się na to jakby... jakbym właśnie zobaczyła zieloną skórę pokrytą śluzem!
Odwróciłam głowę i przymknęłam oczy. Chwilę później otwarłam je, po czym gwałtownie wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia. Wyszłam na korytarz i wpadłam na dyrektora.
- Przepraszam, nie zauważyłam pana - mruknęłam.
- Zapraszam do mojego gabinetu, Beatrice - odparł poważnym tonem.
- Jak się czujesz? - spytał z troską.
- Dziwnie... - odparłam spanikowana - Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Martin posadził mnie na krześle i usiadł obok.
- Twój stan jest przez twoją naturę. Każdy ze świata bajek, kiedy żyje na Ziemi uaktywnia swoje zwierzęce wcielenie, to taki efekt uboczny opuszczenia naszego wymiaru - tłumaczył mi cierpliwie. - Twoje wcielenie to biały tygrys. Teraz, gdy walczyłaś z CeCe, włączył się twój zwierzęcy instynkt. Dlatego byłaś taka... dzika.
Bzdury, bzdury, bzdury. Że jeszcze mu się nie znudziło opowiadać tych bezsensownych bajeczek. Niestety, byłam tak zdezorientowana, że wydało mi się to dość możliwe, więc zapytałam:
- A jakie jest twoje wcielenie?
Chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- Żaba. Moim wcieleniem jest żaba. Niestety, co jakiś czas moja skóra zmienia się w żabią. Jeśli nic bym z tym nie robił, stałbym się tym zielonym stworzeniem. Dlatego wtedy uciekłem spod klubu. Nie chciałem, zebyś zauważyła moją pokrytą śluzem ręke. Żeby zaniechać temu procesowi, muszę być całowany przez dziewczyny. Dlatego przyszedłem kiedyś z dziewczyną do domu, a po chwili wybiegła z płaczem. Chodziło mi tylko o pocałunek.
Tyle informacji na raz... moja głowa nie mogła tego przetrawić. Jakimś cudem jednak otrząsnęłam się i wypaliłam stanowczo:
- Nie wierzę ci.
Martin westchnął. Sięgnął do nogawki jeans'ów i podciągnął je. Moje oczy ujrzały zieloną skórę pokrytą śluzem. Gapiłam się na to jakby... jakbym właśnie zobaczyła zieloną skórę pokrytą śluzem!
Odwróciłam głowę i przymknęłam oczy. Chwilę później otwarłam je, po czym gwałtownie wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia. Wyszłam na korytarz i wpadłam na dyrektora.
- Przepraszam, nie zauważyłam pana - mruknęłam.
- Zapraszam do mojego gabinetu, Beatrice - odparł poważnym tonem.
czwartek, 24 września 2015
18. Żądza krwi
Uprzedzam, że nie wiem kiedy pojawi się następny wpis. Nie jest jeszcze skończony, a szkolnych obowiązków tylko przybywa! :( Także nic nie wiadomo, ale postaram się jak najszybciej się ogarnąć. W "wynagrodzeniu" dałam dzisiaj trochę dłuższy post, a tak właściwie to dwa w jednym. Miłego czytania ;)
Następnego dnia unikałam ich obydwu. Spędzali razem przerwy, to zdążyłam zauważyć. Na lekcji polskiego dostałam liścik od Martina, ale zanim w ogóle go otwarłam, rozdarłam karteczkę. Na tyle części ile się dało, a następnie wyrzuciłam przez okno. Nie, nie siedziałam pod oknem. Po prostu wstałam, podeszłam do okna i wyrzuciłam papierki.
- Sorry - powiedziałam wracając do ławki.
Coś musiałam powiedzieć, jeśli cała klasa patrzy na ciebie z uniesioną brwią, nauczycielka karcącym wzrokiem, Wróg Numer Jeden (CeCe) z zażenowaniem, a Wróg Numer Dwa z bólem szczeniaka.
Usiadłam i zaczęłam notować.
Tak było przez następne trzy dni. Postanowiłam wtedy, że dłużej nie mogę ich unikać, że tak dalej być nie może. Weszłam więc do biblioteki, gdzie znalazłam Arlette w MOJEJ ulubionej pozycji, w MOJEJ ulubionej miejscówce czytającą MOJĄ ulubioną książkę.
- Cześć! - uśmiechnęła się na mój widok - Ty i Martin mieliście rację. "Mały Książę" to wspaniała książka. To właśnie on mi ją polecił. Wiesz, że...?
- Zjeżdżaj stąd - ucięłam jej gadaninę.
Cała biblioteka spojrzała wtedy na mnie. "CO?! Arlette i Trish, postrachy szkoły, skłócone?!", pomyśleli pewnie. Ale mam to głęboko gdzieś. Tam, gdzie słońce nie dochodzi.
- Ale... - zaczęła.
- Po prostu spadaj - skończyłam.
Czerwonowłosa wstała.
- To też moja miejscówka! - oznajmiła stanowczo.
- Byłam tu pierwsza - oświadczyłam.
Nachyliła się i wyszeptała:
- A ja byłam tu druga.
Zrobiłam to samo. Nachyliłam się i wyszeptałam:
- Spływaj, syrenko.
Oczy miała jak spodki. Wyprostowała się po chwili.
- Uważaj, nie zmień się w CeCe - powiedziała i opuściła bibliotekę.
***
Szłam korytarzem w stronę szafki. Kiedy wykręciłam kod i otworzyłam ją, usłyszałam klaskanie. Spojrzałam w prawo. Ujrzałam gębę, której wolałabym nie widzieć.
- Proszę, proszę, proszę. Biedna Trish odrzucona przez przyjaciółkę i chłopaka? - CeCe udawała przejętą.
- To nie był mój chłopak! I nigdy mnie nie będzie! A co do porzucania, to ja sama ich porzuciłam! - wyrzuciłam jej prosto w wymalowaną, sztuczną twarz.
- Oooo... Ale tak jak twoi rodzice ciebie, czy w inny sposób? - wypaliła Cecile.
Tego było za wiele. Byłam tyle lat przez nią prześladowania, zawsze miałam to w nosie. Ale teraz ostro przesadziła! Tylko ja mogę przeklinać moich biologicznych rodziców! Tylko ja mogę oczerniać ich do woli! Ona nie ma tego prawa! I nigdy nie będzie go mieć!
Chwyciłam więc jej blond kudły i targałam je, ciągnęłam popychając ją jednocześnie na ścianę. Wkładałam w to bardzo wiele siły i pracy. Wrzeszczałam przy tym jak opętana. Bo byłam opętana. Opętana piekielną wściekłością. Ale nie była to moja wina. Tutaj działała prowokacja. Sama tego chciała! Sztuczna żmija przeniknięta złem do szpiku kości!
- Tego chciałaś, co?! Tego chciałaś durna laleczko?! - wrzeszczałam na cały głos - To twoja wina! Sprowokowałaś mnie, więc masz! Masz to, na co zasługujesz! Spróbuj jeszcze raz mi dokuczyć, to pożałujesz jeszcze bardziej! Skończysz w piekle!
Wokół nas zebrało się grono gapiów. Nie obchodziło mnie to jednak, chciałam po prostu w końcu ją skompromitować! Zgnieść jak jabłko i wyrzucić do kosza! Zrównać z ziemią!
Wtem poczułam jak ktoś łapie mnie w talii i odciąga od mojej ofiary. Ja dalej jednak wymachiwałam nogami i rękami w nadziei, że jeszcze doskoczę do tej malowanej, pustej idiotki i porządnie skopię jej tyłek. Ale to się nie stało, niestety.
- Trish! Trish! Ogarnij się! - ktoś wołał potrząsając moim ciałem.
Słyszałam głosy lecz jakby z oddali. Pragnęłam tylko zadać cierpienie tej istocie, która, wedle mnie, nie powinna żyć.
Zaraz, zaraz! Stop! Co się ze mną dzieje?!
Przestraszona moją rządzą krwi przestałam się wierzgać.
- Trish?
Obróciłam głowę w stronę słyszalnego głosu. Dostrzegłam Martina. Następnie zobaczyłam, że jesteśmy w jakiejś pustej klasie. Staliśmy przy szafach, które stały naprzeciw tablicy, za wszystkimi ławkami.
- Spokojnie... - powiedział cicho odgarniając mi włosy z mojej twarzy.
Wciąż trzymał mnie w swoich ramionach. Nie do końca wiedziałam co to wszystko ma znaczyć.
poniedziałek, 21 września 2015
17. Nieistniejący dowód
Dość późno wstawiam, ale wpis jest dłuższy niż zwykle.
P.S. Szukałam pewnego obrazka do któregoś z wpisów i natknęłam się na ten:
To chyba jakieś przeznaczenie! ;)
Miłego czytania ;)
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Już mówiłem. Po dowód.
- Nie fatyguj się, bo ten twój "dowód" nie istnieje.
- Istnieje. Zobaczysz sama.
- A gdzie ten nieistniejący dowód się mieści?
Chłopak milczał.
Chwilę później staliśmy w pokoju Arlette. Tak, mojej Czerwonowłosej przyjaciółki.
- Przyszliśmy po dowód - powiedział Martin.
- Jaki dowód? - Arlette nie rozumiała.
Chłopak się rozejrzał. Zobaczył szklankę wody na biurku. Podszedł do niej i wziął ją. Wrócił na miejsce.
- Nie! - rzuciła Czerwonowłosa podnosząc brwi i zasłaniając się rękami.
Było jednak za późno. Martin wylał całą zawartość szklanki na moją przyjaciółkę. Pięć sekund później runęła na ziemię.
- No wiesz?! Mogłeś mnie chociaż złapać! - krzyknęła leżąc na podłodze.
To co ujrzałam, sprawiło, że miałam ochotę uciec. Arlette była pokryta turkusowymi łuskami. Wyrósł jej ogon. Ona była syreną!
Zasłoniłam usta dłońmi. Nie wiedziałam co powinnam była zrobić. Pójść sobie? Położyć ją na łóżko? Czy może wrzeszczeć?
Ja jednak zrobiłam coś innego. Przeskoczyłam przez nią i ruszyłam do drzwi. Niestety, chłopak był szybszy. Znów zasłonił drzwi swoim ciałem.
- Nie ma mowy - powiedział.
Przybrałam wściekły wyraz twarzy. Nie wytrzymałam i uderzyłam go. Dałam mu z liścia. Tylko tak porządnie. Od razu zaróżowił mu się ten jego policzek.
- Wypuść mnie! - zażądałam.
- Nie.
- Rusz się!
- Nie!
Martin po raz pierwszy odgryzł mi się. Przeciwstawił się. Podniósł na mnie głos. Nie ukrywam, że trochę mnie zamurowało.
- Czy ktoś może mi w końcu pomóc wrócić do normalności?!
Spojrzeliśmy w stronę syreny, która nadal leżała twarzą do ziemi. Wykorzystałam sytuację i jakimś dziwnym ruchem naskoczyłam na drzwi, jednakże Martin złapał mnie w talii i przerzucił przez ramię.
- Puszczaj! - wrzasnęłam.
- Ani mi się śni! - odparł.
Chłopak zostawił mnie pod łóżkiem i siłą przywiązał moją rękę do poręczy sznurkiem, który leżał na biurku i jednocześnie przytrzymując mnie tak, żebym mu nie uciekła. Co za zatęchła szumowina z niego. Następnie podszedł do Arlette, przeczołgał ją do łóżka i położył na nim, po czym zdjął swoją kurtkę i zaczął nią wycierać ogon Czerwonowłosej.
- Ale wiesz, że na krześle wisi ręcznik? - rzekła syrena.
Martin spojrzał w stronę krzesła. Rzeczywiście, wisiał na nim czerwony ręcznik. Nim jednak zdołał cokolwiek zrobić, ogon Arlette stopniowo, powoli przemieniał się w nogi.
- Uff! - powiedziała dziewczyna siadając normalnie na łóżku.
Chłopak oparł się o ścianę. Podrapał się po głowie. Nastała cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
- Więc... - zaczął Martin po chwili - Jesteś syreną, Arlette. Opowiedz, dlaczego.
- Ja mam się tu produkować?! To ty wtargnąłeś tu z Trish, perfidnie oblałeś mnie wodą, po czym upadłam na twarde panele i mnie nawet nie przeprosiłeś. Ty jej wytłumacz - obruszyła się.
- Zgaduję, że jesteś córką Ariel, co? - wyrzuciłam beznamiętnie patrząc tępo na stolik nocny.
- No tak... - potwierdziła Czerwonowłosa - Jestem córką Ariel i Ericka z baśni "Mała syrenka". A ty jesteś córką Belli, choć zapewne już o tym wiesz.
Nic nie odpowiedziałam. To bez sensu... Całe moje życie legło w gruzach. Syreny istnieją... to bajki chyba też, co nie...?
- Odwiąż mnie. Muszę zdjąć kurtkę - przemówiłam w końcu.
Martin przeciął więzy. Wstałam. Patrzyłam w jego oczy oddalone od moich zaledwie o kilkanaście centymetrów. A później znów uderzyłam go w twarz. A później uciekłam z tego wariatkowa.
P.S. Szukałam pewnego obrazka do któregoś z wpisów i natknęłam się na ten:
To chyba jakieś przeznaczenie! ;)
Miłego czytania ;)
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Już mówiłem. Po dowód.
- Nie fatyguj się, bo ten twój "dowód" nie istnieje.
- Istnieje. Zobaczysz sama.
- A gdzie ten nieistniejący dowód się mieści?
Chłopak milczał.
Chwilę później staliśmy w pokoju Arlette. Tak, mojej Czerwonowłosej przyjaciółki.
- Przyszliśmy po dowód - powiedział Martin.
- Jaki dowód? - Arlette nie rozumiała.
Chłopak się rozejrzał. Zobaczył szklankę wody na biurku. Podszedł do niej i wziął ją. Wrócił na miejsce.
- Nie! - rzuciła Czerwonowłosa podnosząc brwi i zasłaniając się rękami.
Było jednak za późno. Martin wylał całą zawartość szklanki na moją przyjaciółkę. Pięć sekund później runęła na ziemię.
- No wiesz?! Mogłeś mnie chociaż złapać! - krzyknęła leżąc na podłodze.
To co ujrzałam, sprawiło, że miałam ochotę uciec. Arlette była pokryta turkusowymi łuskami. Wyrósł jej ogon. Ona była syreną!
Zasłoniłam usta dłońmi. Nie wiedziałam co powinnam była zrobić. Pójść sobie? Położyć ją na łóżko? Czy może wrzeszczeć?
Ja jednak zrobiłam coś innego. Przeskoczyłam przez nią i ruszyłam do drzwi. Niestety, chłopak był szybszy. Znów zasłonił drzwi swoim ciałem.
- Nie ma mowy - powiedział.
Przybrałam wściekły wyraz twarzy. Nie wytrzymałam i uderzyłam go. Dałam mu z liścia. Tylko tak porządnie. Od razu zaróżowił mu się ten jego policzek.
- Wypuść mnie! - zażądałam.
- Nie.
- Rusz się!
- Nie!
Martin po raz pierwszy odgryzł mi się. Przeciwstawił się. Podniósł na mnie głos. Nie ukrywam, że trochę mnie zamurowało.
- Czy ktoś może mi w końcu pomóc wrócić do normalności?!
Spojrzeliśmy w stronę syreny, która nadal leżała twarzą do ziemi. Wykorzystałam sytuację i jakimś dziwnym ruchem naskoczyłam na drzwi, jednakże Martin złapał mnie w talii i przerzucił przez ramię.
- Puszczaj! - wrzasnęłam.
- Ani mi się śni! - odparł.
Chłopak zostawił mnie pod łóżkiem i siłą przywiązał moją rękę do poręczy sznurkiem, który leżał na biurku i jednocześnie przytrzymując mnie tak, żebym mu nie uciekła. Co za zatęchła szumowina z niego. Następnie podszedł do Arlette, przeczołgał ją do łóżka i położył na nim, po czym zdjął swoją kurtkę i zaczął nią wycierać ogon Czerwonowłosej.
- Ale wiesz, że na krześle wisi ręcznik? - rzekła syrena.
Martin spojrzał w stronę krzesła. Rzeczywiście, wisiał na nim czerwony ręcznik. Nim jednak zdołał cokolwiek zrobić, ogon Arlette stopniowo, powoli przemieniał się w nogi.
- Uff! - powiedziała dziewczyna siadając normalnie na łóżku.
Chłopak oparł się o ścianę. Podrapał się po głowie. Nastała cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
- Więc... - zaczął Martin po chwili - Jesteś syreną, Arlette. Opowiedz, dlaczego.
- Ja mam się tu produkować?! To ty wtargnąłeś tu z Trish, perfidnie oblałeś mnie wodą, po czym upadłam na twarde panele i mnie nawet nie przeprosiłeś. Ty jej wytłumacz - obruszyła się.
- Zgaduję, że jesteś córką Ariel, co? - wyrzuciłam beznamiętnie patrząc tępo na stolik nocny.
- No tak... - potwierdziła Czerwonowłosa - Jestem córką Ariel i Ericka z baśni "Mała syrenka". A ty jesteś córką Belli, choć zapewne już o tym wiesz.
Nic nie odpowiedziałam. To bez sensu... Całe moje życie legło w gruzach. Syreny istnieją... to bajki chyba też, co nie...?
- Odwiąż mnie. Muszę zdjąć kurtkę - przemówiłam w końcu.
Martin przeciął więzy. Wstałam. Patrzyłam w jego oczy oddalone od moich zaledwie o kilkanaście centymetrów. A później znów uderzyłam go w twarz. A później uciekłam z tego wariatkowa.
środa, 16 września 2015
16. Najprawdziwsza prawda
Taki krótki wpis a wszystko stanie się jasne! Nie zrażajcie się, bo może wydać się to dziecinne, jednak takie nie jest. Czytajcie dalej, a na pewno Was to zainteresuje, choć w najmniejszym stopniu. Miłego czytania ;)
Nogi się pode mną ugięły. Na szczęście, a może przez pech, Martin mnie złapał i posadził na ławce stojącej pod ścianą. On sam usiadł obok.
- Dobrze się czujesz? Chyba naprawdę mocno się uderzyłaś - powiedział łagodnie przypatrując mi się.
- Jakim cudem możesz znać moich rodziców? - spytałam łamiącym głosem.
Siedziałam nieruchomo patrząc tępo w przestrzeń przede mną. Byle tylko nie na tego zdradzieckiego debila. W oczach wciąż miałam łzy, w gardle rosła mi gula, a moje uszy nie mogły wierzyć w to, co słyszą.
- Nie uwierzysz w to, co powiem, ale nie dziwię się, bo to wszystko jest zwariowane i pokręcone. Ale taka jest prawda. Słuchaj, Trish... Znam twoich rodziców, bo są bardzo dobrymi znajomymi moich rodziców. A postacie ze zdjęcia z bransoletki, to właśnie oni - twoi biologiczni rodzice. Jesteś córką Belli i Bestii, bohaterów baśni Piękna i Bestia. Ja jestem synem Tiany i Naveena, bohaterów baśni Księżniczka i żaba. Wiem, to brzmi jak szaleństwo, lecz to najprawdziwsza prawda.
Obróciłam głowę w jego stronę. Patrzyłam na niego. Po chwili na powrót odwróciłam głowę. Wstałam i oświadczyłam:
- Nie będę słuchać tych głupich bzdur. Wracam do domu.
- Ale to prawda! Musisz mi uwierzyć! - chłopak wstał i chwycił mnie za rękę.
Wyszarpnęłam moją dłoń z objęć jego dłoni. Poszłam w stronę wejścia do domu.
- Wiem, jak to udowodnić - powiedział jeszcze.
Szłam dalej. Byłam już na korytarzu, kiedy Martin dogonił mnie i utorował sobą drzwi, przez które chciałam opuścić tę szaloną willę.
- Ubieraj się - rzucił mi kurtkę zdjąwszy ją wcześniej z wieszaka. Sam także ubrał kurtkę - Idziemy po twój dowód.
Nogi się pode mną ugięły. Na szczęście, a może przez pech, Martin mnie złapał i posadził na ławce stojącej pod ścianą. On sam usiadł obok.
- Dobrze się czujesz? Chyba naprawdę mocno się uderzyłaś - powiedział łagodnie przypatrując mi się.
- Jakim cudem możesz znać moich rodziców? - spytałam łamiącym głosem.
Siedziałam nieruchomo patrząc tępo w przestrzeń przede mną. Byle tylko nie na tego zdradzieckiego debila. W oczach wciąż miałam łzy, w gardle rosła mi gula, a moje uszy nie mogły wierzyć w to, co słyszą.
- Nie uwierzysz w to, co powiem, ale nie dziwię się, bo to wszystko jest zwariowane i pokręcone. Ale taka jest prawda. Słuchaj, Trish... Znam twoich rodziców, bo są bardzo dobrymi znajomymi moich rodziców. A postacie ze zdjęcia z bransoletki, to właśnie oni - twoi biologiczni rodzice. Jesteś córką Belli i Bestii, bohaterów baśni Piękna i Bestia. Ja jestem synem Tiany i Naveena, bohaterów baśni Księżniczka i żaba. Wiem, to brzmi jak szaleństwo, lecz to najprawdziwsza prawda.
Obróciłam głowę w jego stronę. Patrzyłam na niego. Po chwili na powrót odwróciłam głowę. Wstałam i oświadczyłam:
- Nie będę słuchać tych głupich bzdur. Wracam do domu.
- Ale to prawda! Musisz mi uwierzyć! - chłopak wstał i chwycił mnie za rękę.
Wyszarpnęłam moją dłoń z objęć jego dłoni. Poszłam w stronę wejścia do domu.
- Wiem, jak to udowodnić - powiedział jeszcze.
Szłam dalej. Byłam już na korytarzu, kiedy Martin dogonił mnie i utorował sobą drzwi, przez które chciałam opuścić tę szaloną willę.
- Ubieraj się - rzucił mi kurtkę zdjąwszy ją wcześniej z wieszaka. Sam także ubrał kurtkę - Idziemy po twój dowód.
wtorek, 15 września 2015
15. Chwila słabości
Przez roztargnienie i górę pracy domowej (nie moja wina) zapomniałam o tym, że już wczoraj miałam dodać kolejny post. Bardzo przepraszam! Uprzedzam, że teraz będzie seria krótkich wpisów, jednak (obiecuję, że będę starać się nie zapomnieć) będę dodawać kolejne rozdziały codziennie dopóki nie zaczną się dłuższe posty. Miłego czytania ;)
- Jak to ta bransoletka jest Twoja?! - wrzasnęłam jak opętana.
- Tak to - odparł spokojnie.
- To ty mnie wtedy uratowałeś?! - drążyłam.
- Tak.
- Dlaczego uciekłeś?! - nie rozumiałam.
- To skomplikowane...
- Chyba zasługuję na wyjaśnienia!
- Durni rodzice... Wszystko przez nich.
- CO?! - wybuchnęłam zła do granic możliwości - Jak możesz TAK mówić o swoich rodzicach?! Masz szczęście, że ich w ogóle masz! Ja zostałam porzucona przez własną matkę! Zostawiona obcej rodzinie! I kocham ją ponad życie! Chciałabym poznać moich biologicznych rodziców, ale nie mogę, bo nic o nich nie wiem! A ty nic nie wiesz o wartości jaką jest rodzina!
Zaczęłam łzawić... co ja gadam! Dosłownie wybuchnęłam płaczem! I to jeszcze się zasmarkałam. Oczy mnie piekły.
Byłam już na progu załamania nerwowego. Nie wiedziałam już co się dzieje. Świat mi się rozmazał. Poczułam jednak, jak Martin przytula mnie mocno. Nie miałam już na nic siły. Moje życie jest okropne.
Ta chwila słabości jednak nie trwała długo. Momentalnie przestałam się użalać i odepchnęłam chłopaka od siebie. Wytarłam twarz rękami. Kiedy już się ogarnęłam, usłyszałam słowa, które prawie znowu powaliły mnie na ziemię.
- A co powiesz na to, że ja znam twoich rodziców?
Reakcja Trish |
Natknęłam się na idealnego gifa! Lepszego być chyba nie mogło! :D
niedziela, 13 września 2015
14. Zamrożony groszek i fotografia pośrodku kompozycji
Tym razem bardzo króciutki wpis, więc w ramach sprawiedliwości już jutro wstawię kolejny. Chciałam stworzyć mega zaskoczenie, choć pewnie i tak to było do przewidzenia... Tak w ogóle to zapraszam na dodatkową zakładkę "Pytaj, reklamuj, spamuj!", gdzie możesz zareklamować swój blog oraz wypytywać mnie o wszystko, co tylko przyjdzie Ci do głowy :) Miłego czytania ;)
- Skąd masz te zdjęcie?! - spytałam gorączkowo wskazując fotografię pośrodku kompozycji.
Do fotografa uśmiechały się dwie kobiety. Rozpoznałam obydwie. Jedna z nich to była pani Rebetle a druga... kobieta ze zdjęcia, które znalazłam w bransoletce.
- To zdjęcie mojej mamy. Dlaczego pytasz?
Martin próbował przyłożyć mi zamrożony groszek do głowy, ale odmachnęłam się.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
Otworzyłam bransoletkę i wyjęłam pomięte zdjęcie. Trzymałam mu je przed twarzą trzęsąc ręką. Chłopak zabrał mi je i ustawił w swoich dłoniach tak, żeby dobrze je widzieć.
Przymknął oczy. Złapał się za przegrodę nosową.
- Cholera jasna... - powiedział.
Położył swoje ręce za tył głowy. Najwidoczniej był zakłopotany. Najwidoczniej wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
- No co?! Co tu jest grane?! - krzyknęłam.
- Chodźmy na dwór, żeby Paul i Rachel nie słyszeli naszej rozmowy - powiedział kładąc mi rękę na plecach i prowadząc w stronę tarasu.
Na dworze panował już mrok. Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu.
- No?! Wytłumaczysz mi w końcu to wszystko?! - wrzasnęłam przerywając ciszę.
- Na zdjęciu... Na zdjęciu jest moja mama i jej koleżanka... Cholera, to miało być inaczej...
- Co miało być inaczej?! - wrzasnęłam.
- No bo... Bo ta bransoletka jest moja.
- Skąd masz te zdjęcie?! - spytałam gorączkowo wskazując fotografię pośrodku kompozycji.
Do fotografa uśmiechały się dwie kobiety. Rozpoznałam obydwie. Jedna z nich to była pani Rebetle a druga... kobieta ze zdjęcia, które znalazłam w bransoletce.
- To zdjęcie mojej mamy. Dlaczego pytasz?
Martin próbował przyłożyć mi zamrożony groszek do głowy, ale odmachnęłam się.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
Otworzyłam bransoletkę i wyjęłam pomięte zdjęcie. Trzymałam mu je przed twarzą trzęsąc ręką. Chłopak zabrał mi je i ustawił w swoich dłoniach tak, żeby dobrze je widzieć.
Przymknął oczy. Złapał się za przegrodę nosową.
- Cholera jasna... - powiedział.
Położył swoje ręce za tył głowy. Najwidoczniej był zakłopotany. Najwidoczniej wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.
- No co?! Co tu jest grane?! - krzyknęłam.
- Chodźmy na dwór, żeby Paul i Rachel nie słyszeli naszej rozmowy - powiedział kładąc mi rękę na plecach i prowadząc w stronę tarasu.
Na dworze panował już mrok. Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu.
- No?! Wytłumaczysz mi w końcu to wszystko?! - wrzasnęłam przerywając ciszę.
- Na zdjęciu... Na zdjęciu jest moja mama i jej koleżanka... Cholera, to miało być inaczej...
- Co miało być inaczej?! - wrzasnęłam.
- No bo... Bo ta bransoletka jest moja.
czwartek, 10 września 2015
13. To był zły pomysł, bo uderzyłam głową w żyrandol
Trochę późno dodaję, ale lepiej późno niż wcale :) Po tym wpisie nabierzesz ciekawości, a w następnym będzie o tym, jak Nic nie zdradzę! To tajemnica! Miłego czytania ;)
Szłam korytarzem do pokoju Rachel, żeby się przywitać. Jednak coś mnie zatrzymało. Usłyszałam grę na gitarze. Nawet dobrą grę.
Od razu przypomniały mi się czasy, kiedy tata grywał. Zdążył się podzielić tą sztuką ze mną, jednak było to tak dawno, że nie pamiętam ani jednego akordu.
Zapukałam do drzwi.
- Proszę!
Nacisnęłam klamkę, otworzyłam i weszłam do środka. Zielony pokój pełen plakatów z dębową posadzką i dębowymi meblami. Na łóżku siedział Martin trzymający gitarę.
- A jednak przyszłaś!
- Za to mi płacą - mruknęłam zamykając drzwi.
- Usiądź przy biurku.
Toteż zrobiłam.
- Ładnie grasz na gitarze - przyznałam, kiedy chłopak odkładał instrument.
- Wow, a więc jednak - powiedział pełen podziwu.
- Jednak co? - nie rozumiałam.
- Jednak potrafisz powiedzieć coś miłego.
Przewróciłam oczami.
- Ty za to nie potrafisz podziękować za komplement - odparłam.
- Dziękuję - podziękował - Ty też grasz?
- Kiedyś. Ale już wyszłam z wprawy.
- Jeśli chcesz, mogę ci przypomnieć to i owo - zaproponował.
Zastanowiłam się. Nie cierpię tego gościa, ale wiele bym dała, żeby znów zagrać. Wtedy czuję więź, którą tworzyliśmy z tatą. Nasza gitara ma już tylko jedną, odstrojoną strunę. Znaczy... moja.
- Serio? - spytałam po chwili z przymrużonymi oczyma.
- Jasne. Usiądź obok - poklepał łóżko odsuwając się by zrobić dla mnie miejsce.
Usiadłam z wahaniem. Z wielkim wahaniem. OGROMNYM wahaniem.
- A więc - położył gitarę na moich kolanach - akord a-moll. Serdeczny na strunie g próg drugi, środkowy na strunę d próg drugi i wskazujący...
- Struna h, próg pierwszy - dokończyłam.
W tym momencie wszystko mi się przypomniało. Absolutnie wszystko.
Martin sprawdził, czy dobrze wykonuję resztę akordów. Zdałam "test" bezbłędnie. Uśmiechnęłam się. To sprawiło, że moje samopoczucie znacznie się poprawiło.
- Nie rozumiem, jak mogłam zapomnieć... Gra jest czymś niezwykłym... - powiedziałam.
- Tak... Masz rację. Ładną masz bransoletkę - rzekł.
Bransoletka Wybawcy. Ta cholerna bransoletka Wybawcy. Już zdołałam o niej zapomnieć. Zidiociały egoista okazał się być także wrednym przypominaczem denerwujących mnie wspomnień.
Postanowiłam coś zaśpiewać. Musiałam, bo inaczej chyba bym eksplodowała z radości i wściekłości zarazem. Słowa same płynęły mi z ust dostosowując się do melodii wygrywanej przez gitarę.
Zamykam oczy
I nie myślę o tym, że
Kiedy obudzę się
Już nie będzie cię.
Jesteś brakującą częścią mojego życia
Zawsze miałeś oryginalny styl bycia
Pamiętam to
Jak dziś.
Jesteś brakującą częścią mojego życia
Tęsknię za tobą.
Och.
Tęsknię za tobą.
- Jeju... Bardzo ładnie śpiewasz. Tak miękko, wyraziście... Jakby miód się lał z twoich ust. To chyba jest jeden z twoich wierszy, co nie?
- Tak... - potwierdziłam cicho.
Spojrzałam na jego twarz. I nagle wszystko do mnie dotarło. Co to miało być do cholery?! Sentyment się we mnie odezwał?! I dlaczego przy nim?! Dlaczego dzięki niemu?! Przecież ja tego gościa nienawidzę! On przecież czytał moje wiersze!
Oddałam mu gitarę i gwałtownie wstałam. To był zły pomysł, bo uderzyłam głową w żyrandol.
- Wszystko w porządku?! - Martin też wstał.
- O ile może być w porządku z bólem głowy, to tak - odpowiedziałam trzymając obolałe miejsce.
- Pokaż mi to - powiedział stanowczo.
Opuściłam ręce a on obejrzał moją głowę. Kiedy dotknął palcem samo sedno mojego bólu, myślałam, że nie zdążę do łazienki.
- Ała! Zwariowałeś?! - syknęłam robiąc krok w bok.
- Przepraszam. Chodź do kuchni, trzeba przyłożyć lód.
Posłusznie szłam za nim. Poszłam do salonu na jego prośbę. Moją uwagę przykuły zdjęcia, których wcześniej nie zauważyłam. Podeszłam do ściany. Oglądałam jedno za drugim. Aż do momentu, gdy moje serce zamarło.
Od razu przypomniały mi się czasy, kiedy tata grywał. Zdążył się podzielić tą sztuką ze mną, jednak było to tak dawno, że nie pamiętam ani jednego akordu.
Zapukałam do drzwi.
- Proszę!
Nacisnęłam klamkę, otworzyłam i weszłam do środka. Zielony pokój pełen plakatów z dębową posadzką i dębowymi meblami. Na łóżku siedział Martin trzymający gitarę.
- A jednak przyszłaś!
- Za to mi płacą - mruknęłam zamykając drzwi.
- Usiądź przy biurku.
Toteż zrobiłam.
- Ładnie grasz na gitarze - przyznałam, kiedy chłopak odkładał instrument.
- Wow, a więc jednak - powiedział pełen podziwu.
- Jednak co? - nie rozumiałam.
- Jednak potrafisz powiedzieć coś miłego.
Przewróciłam oczami.
- Ty za to nie potrafisz podziękować za komplement - odparłam.
- Dziękuję - podziękował - Ty też grasz?
- Kiedyś. Ale już wyszłam z wprawy.
- Jeśli chcesz, mogę ci przypomnieć to i owo - zaproponował.
Zastanowiłam się. Nie cierpię tego gościa, ale wiele bym dała, żeby znów zagrać. Wtedy czuję więź, którą tworzyliśmy z tatą. Nasza gitara ma już tylko jedną, odstrojoną strunę. Znaczy... moja.
- Serio? - spytałam po chwili z przymrużonymi oczyma.
- Jasne. Usiądź obok - poklepał łóżko odsuwając się by zrobić dla mnie miejsce.
Usiadłam z wahaniem. Z wielkim wahaniem. OGROMNYM wahaniem.
- A więc - położył gitarę na moich kolanach - akord a-moll. Serdeczny na strunie g próg drugi, środkowy na strunę d próg drugi i wskazujący...
- Struna h, próg pierwszy - dokończyłam.
W tym momencie wszystko mi się przypomniało. Absolutnie wszystko.
Martin sprawdził, czy dobrze wykonuję resztę akordów. Zdałam "test" bezbłędnie. Uśmiechnęłam się. To sprawiło, że moje samopoczucie znacznie się poprawiło.
- Nie rozumiem, jak mogłam zapomnieć... Gra jest czymś niezwykłym... - powiedziałam.
- Tak... Masz rację. Ładną masz bransoletkę - rzekł.
Bransoletka Wybawcy. Ta cholerna bransoletka Wybawcy. Już zdołałam o niej zapomnieć. Zidiociały egoista okazał się być także wrednym przypominaczem denerwujących mnie wspomnień.
Postanowiłam coś zaśpiewać. Musiałam, bo inaczej chyba bym eksplodowała z radości i wściekłości zarazem. Słowa same płynęły mi z ust dostosowując się do melodii wygrywanej przez gitarę.
Zamykam oczy
I nie myślę o tym, że
Kiedy obudzę się
Już nie będzie cię.
Jesteś brakującą częścią mojego życia
Zawsze miałeś oryginalny styl bycia
Pamiętam to
Jak dziś.
Jesteś brakującą częścią mojego życia
Tęsknię za tobą.
Och.
Tęsknię za tobą.
- Jeju... Bardzo ładnie śpiewasz. Tak miękko, wyraziście... Jakby miód się lał z twoich ust. To chyba jest jeden z twoich wierszy, co nie?
- Tak... - potwierdziłam cicho.
Spojrzałam na jego twarz. I nagle wszystko do mnie dotarło. Co to miało być do cholery?! Sentyment się we mnie odezwał?! I dlaczego przy nim?! Dlaczego dzięki niemu?! Przecież ja tego gościa nienawidzę! On przecież czytał moje wiersze!
Oddałam mu gitarę i gwałtownie wstałam. To był zły pomysł, bo uderzyłam głową w żyrandol.
- Wszystko w porządku?! - Martin też wstał.
- O ile może być w porządku z bólem głowy, to tak - odpowiedziałam trzymając obolałe miejsce.
- Pokaż mi to - powiedział stanowczo.
Opuściłam ręce a on obejrzał moją głowę. Kiedy dotknął palcem samo sedno mojego bólu, myślałam, że nie zdążę do łazienki.
- Ała! Zwariowałeś?! - syknęłam robiąc krok w bok.
- Przepraszam. Chodź do kuchni, trzeba przyłożyć lód.
Posłusznie szłam za nim. Poszłam do salonu na jego prośbę. Moją uwagę przykuły zdjęcia, których wcześniej nie zauważyłam. Podeszłam do ściany. Oglądałam jedno za drugim. Aż do momentu, gdy moje serce zamarło.
niedziela, 6 września 2015
12. Ona ma stresa w szkole
Hej :) Wczoraj było krótko, ponieważ chciałam, by tamten rozdział bardzo zaciekawił. Dlatego już dziś wstawiam kolejny rozdział. Miłego czytania ;)
Siedziałam niespokojnie w kościele z rodzeństwem. Chyba trzeci raz puknęłam kolanem w ławkę. Osoby, które siedziały obok zmierzyły mnie ganiącym wzrokiem.
Kiedy msza się skończyła, dziękowałam Bogu, dziwiąc się sama sobie. Poszłam z dziećmi szybkim krokiem do domu.
- Gdzie ty się tak spieszysz od rana? - spytał Diggie ze zdziwieniem w oczach.
- Nigdzie - odparłam wymijająco.
- To dlaczego tak pędzimy? Zwolnij, tu jest ograniczenie do czterdziestu kilometrów na godzinę - rzekł.
- Masz rację... Sorry. To przez stres - usprawiedliwiłam się zwalniając nieco tempo.
- Co cię takiego stresuje? - zapytał David.
- No wiesz, klasówki, odpytywania, kartkówki, matura. Szkoła bywa stresująca.
- Ja nie chcę iść do takiej szkoły - powiedziała Daria.
- Malutka, każda szkoła bywa stresująca. A musisz do niej chodzić, żeby być wykształconym człowiekiem, którego inni ludzie nie będą w stanie oszukać. Zobaczysz jeszcze, że szkoła to przydatna rzecz - pouczyłam.
Podczas rodzinnego obiadu łyżka spadła mi na podłogę cztery razy. Dłoń się trzęsła, a włosy wpadały do zupy.
- Trish, co się z tobą dzieje? - spytała troskliwie mama.
- Ona ma stresa w szkole - odparła Daria.
Mama roześmiała się. Chwilkę później poczochrała Darii włosy.
- Trish - mama zwróciła się do mnie - jeszcze nigdy szkoła cię tak nie denerwowała. Zawsze miałaś to gdzieś.
- Tak, ale w przyszłym roku będę zdawać maturę. Chcę, żeby moje wyniki były wysokie. To normalne, że przysparza mi to stresu.
- W sumie... w sumie racja - przyznała.
***
- Będziecie musieli wykonać Wielki Projekt. Temat wybieracie sami, spośród działów w podręczniku. Wpłynie to na waszą ocenę końcową, bowiem zwrócę na to szczególną uwagę przy ich wystawianiu. Partnerów dobieracie poprzez wyciągnięcie kartki z imieniem i nazwiskiem z kapelusza.
Ludzie przede mną mieli już dobrane drugie połówki. Jedni skakali z radości, inni uderzali głową w stół. Przyszła kolej na mnie.
Wzięłam jedną z pięciu pozostałych karteczek, zaciskając kciuki i powtarzając w myślach "Byle nie Nowy, byle nie Nowy, byle nie Nowy..."
Podałam mój los nauczycielce. Odczytała imię i nazwisko:
- Martin Rebetle.
SZLAG BY TO TRAFIŁ! W przypływie złości złamałam ołówek. Wypuściłam obie części i ukryłam twarz w dłoniach.
- Coś nie tak? - dobiegł mnie głos wykładowczyni.
Powiedziałabym coś w stylu "Tak, nie pasuje. Zupełnie jak pani bluzka do butów", ale ugryzłam się w język (dosłownie) i patrzyłam tylko groźnym wzrokiem.
Spojrzałam na ławkę w prawym rogu klasy. Martin uśmiechał się z zadowoleniem. Przewróciłam oczami.
***
- To co, kiedy się spotykamy? - spytał Nowy doganiając mnie na przerwie.
- Nigdy - rzuciłam przyspieszając kroku.
- Co?! Zwariowałaś?! Od tego zależy ocena końcowa! - Martin oburzył się.
- Nie mój problem - prychnęłam.
- Słuchaj, wiem, że mnie nie lubisz, ale nie zawalaj sobie przez to średniej! I przy okazji jeszcze mnie!
Nic nie odpowiedziałam. Muszę z nim zrobić ten projekt, wiem o tym doskonale. Jednak strasznie wkurza mnie ten fakt.
- To co? Dzisiaj po południu u mnie? - spytał.
- Nie mogę - odparłam.
- Co? Dlaczego?
- Bo pracuję idioto.
- Przecież pracujesz u mnie. Idealnie. To do zobaczenia!
Zniknął, zanim zdążyłam zaprotestować. Zidiociały egoista.
Siedziałam niespokojnie w kościele z rodzeństwem. Chyba trzeci raz puknęłam kolanem w ławkę. Osoby, które siedziały obok zmierzyły mnie ganiącym wzrokiem.
Kiedy msza się skończyła, dziękowałam Bogu, dziwiąc się sama sobie. Poszłam z dziećmi szybkim krokiem do domu.
- Gdzie ty się tak spieszysz od rana? - spytał Diggie ze zdziwieniem w oczach.
- Nigdzie - odparłam wymijająco.
- To dlaczego tak pędzimy? Zwolnij, tu jest ograniczenie do czterdziestu kilometrów na godzinę - rzekł.
- Masz rację... Sorry. To przez stres - usprawiedliwiłam się zwalniając nieco tempo.
- Co cię takiego stresuje? - zapytał David.
- No wiesz, klasówki, odpytywania, kartkówki, matura. Szkoła bywa stresująca.
- Ja nie chcę iść do takiej szkoły - powiedziała Daria.
- Malutka, każda szkoła bywa stresująca. A musisz do niej chodzić, żeby być wykształconym człowiekiem, którego inni ludzie nie będą w stanie oszukać. Zobaczysz jeszcze, że szkoła to przydatna rzecz - pouczyłam.
Podczas rodzinnego obiadu łyżka spadła mi na podłogę cztery razy. Dłoń się trzęsła, a włosy wpadały do zupy.
- Trish, co się z tobą dzieje? - spytała troskliwie mama.
- Ona ma stresa w szkole - odparła Daria.
Mama roześmiała się. Chwilkę później poczochrała Darii włosy.
- Trish - mama zwróciła się do mnie - jeszcze nigdy szkoła cię tak nie denerwowała. Zawsze miałaś to gdzieś.
- Tak, ale w przyszłym roku będę zdawać maturę. Chcę, żeby moje wyniki były wysokie. To normalne, że przysparza mi to stresu.
- W sumie... w sumie racja - przyznała.
***
- Będziecie musieli wykonać Wielki Projekt. Temat wybieracie sami, spośród działów w podręczniku. Wpłynie to na waszą ocenę końcową, bowiem zwrócę na to szczególną uwagę przy ich wystawianiu. Partnerów dobieracie poprzez wyciągnięcie kartki z imieniem i nazwiskiem z kapelusza.
Ludzie przede mną mieli już dobrane drugie połówki. Jedni skakali z radości, inni uderzali głową w stół. Przyszła kolej na mnie.
Wzięłam jedną z pięciu pozostałych karteczek, zaciskając kciuki i powtarzając w myślach "Byle nie Nowy, byle nie Nowy, byle nie Nowy..."
Podałam mój los nauczycielce. Odczytała imię i nazwisko:
- Martin Rebetle.
SZLAG BY TO TRAFIŁ! W przypływie złości złamałam ołówek. Wypuściłam obie części i ukryłam twarz w dłoniach.
- Coś nie tak? - dobiegł mnie głos wykładowczyni.
Powiedziałabym coś w stylu "Tak, nie pasuje. Zupełnie jak pani bluzka do butów", ale ugryzłam się w język (dosłownie) i patrzyłam tylko groźnym wzrokiem.
Spojrzałam na ławkę w prawym rogu klasy. Martin uśmiechał się z zadowoleniem. Przewróciłam oczami.
***
- To co, kiedy się spotykamy? - spytał Nowy doganiając mnie na przerwie.
- Nigdy - rzuciłam przyspieszając kroku.
- Co?! Zwariowałaś?! Od tego zależy ocena końcowa! - Martin oburzył się.
- Nie mój problem - prychnęłam.
- Słuchaj, wiem, że mnie nie lubisz, ale nie zawalaj sobie przez to średniej! I przy okazji jeszcze mnie!
Nic nie odpowiedziałam. Muszę z nim zrobić ten projekt, wiem o tym doskonale. Jednak strasznie wkurza mnie ten fakt.
- To co? Dzisiaj po południu u mnie? - spytał.
- Nie mogę - odparłam.
- Co? Dlaczego?
- Bo pracuję idioto.
- Przecież pracujesz u mnie. Idealnie. To do zobaczenia!
Zniknął, zanim zdążyłam zaprotestować. Zidiociały egoista.
sobota, 5 września 2015
11. Dziewczynka z wielobarwnym lizakiem
- Trish?!
Odwróciłam głowę w stronę klubu. Arlette podnosiła właśnie swojego brata z ziemi i kłóciła się z nim zawzięcie. Podążyłam w ich stronę.
- Że też musiałeś przyjść do tego samego klubu co ja! Co w ogóle ci strzeliło do głowy?! - wrzeszczała.
- Spokojnie syrenko, bo ci jeszcze ogon wyschnie ze złości... - wydusił Arthur.
- Jesteś do bani!
Czerwonowłosa oparła chłopaka o ścianę.
- Trish, - zwróciła się do mnie - strasznie cię przepraszam, ale on jest pod wpływem. Kiedy wytrzeźwieje stanie się całkiem nie groźny. Naprawdę przepraszam.
- Daj spokój, ty mnie nie musisz przepraszać. Jest ok, w sumie dawałam już radę, ale jakiś chłopak popchnął go i kopnął kilka razy. Nawet nie wiem kto to był. Mam tylko jego bransoletkę.
- Aha, to dziwne. Mam prośbę, zadzwonisz po taksówkę? On musi wrócić do domu - poprosiła.
- Jasne - odpowiedziałam wyjmując telefon.
Nie wróciłyśmy do klubu. Zaczęłyśmy oglądać horror na laptopie Arlette. Wysłałam sms do mamy, żeby się nie martwiła, bo będę spać u przyjaciółki. Obiecałam też, że pójdę z rodzeństwem do kościoła, jak co niedzielę. W sumie jestem agnostykiem, ale dla mamy religia jest bardzo ważna, więc chodzę tam tylko dla niej, żeby się nie denerwowała.
Zaczęłam miętolić bransoletkę Wybawcy. Dopiero teraz mogłam się jej dokładnie przypatrzeć. Cała była w koralikach w różnych odcieniach brązu. Jeden był duży, prostokątny i narysowane było na nim żółte słońce. Bawiłam się tym elementem.
Nagle, przypadkiem, otworzyłam koralik. Okazało się, że to schowek.
- Arlette... - powiedziałam gapiąc się w to, co przed chwilą zostało otwarte.
- Hm? - odparła.
Kiedy nie odpowiedziałam, spojrzała na bransoletkę. Zobaczywszy tajną skrytkę, wyłączyła film i odłożyła laptop.
- Co to? - spytała wskazując na poskładaną, pomiętą... kartkę?
Wyjęłam ze środka misterny przedmiot i odwinęłam.
To było zdjęcie. Przedstawiało ono brązowowłosą kobietę, która ubrana była w wytworną, żółtą suknię podobną do tej, którą nosi Bella z bajki "Piękna i Bestia", a obok niej stała... bestia. Włochate, w moim mniemaniu uśmiechnięte monstrum ubrane było w strój podobny do męża Belli. A pośrodku stała może dziesięcioletnia dziewczynka w różowej sukience, z wielobarwnym lizakiem, która wyglądała zupełnie jak... ja.
Zdjęcie z bransoletki narysowane przeze mnie |
środa, 2 września 2015
10. Leżącego się nie kopie
Sobotni poranek. Dzień sprzątania... Jak zawsze mi się nie chce. Jak zawsze nikogo to nie obchodzi.
Dałam dzieciom poszczególne zadania. Dziesięcioletnia Daria miała wytrzeć kurze ze wszystkich mebli i urządzeń. Jedenastoletni Diggie miał wyczyścić każdy mebel, Dawid, dwunastolatek, miał wyszorować całą łazienkę na błysk. Mamie kazałam odpoczywać i się nie przemęczać, sama zaś wzięłam się za mycie podłóg. Następnie ugotowałam obiad, a dzieci po nim posprzątały. Później umyłam okna i zrobiłam pranie, a moje rodzeństwo musiało jeszcze podlać rośliny i poodkurzać. W ten sposób przyszedł wieczór i wszyscy byliśmy zmęczeni. Wspólnie przygotowaliśmy kolację i po niej posprzątaliśmy. Potem dzieci oglądały z mamą telewizję, a ja miałam spokój i czas na naukę.
Miałam zamiar uczyć się do późnej nocy. Przez nową prace nie mam czasu na odrabianie, czy podganianie tematu. Zostają mi więc weekendy i lekcje oraz przerwy. Jednakże około dziewiątej godziny przerwał mi to telefon. Arlette zadzwoniła do mnie.
- Halo? - powiedziałam.
- Hej! Dzwonię, bo mam do ciebie propozycję - oświadczyła podekscytowana.
- Jaką? - zdziwiłam się.
- Chodźmy razem na imprezę!
- Na imprezę? Kiedy? Na jaką? - wypytywałam.
- Teraz! Na jakąkolwiek! Na dyskotekę czy coś!
- Wiesz, to nie bardzo jest mój klimat... - odparłam zniechęcona.
- No coś ty! Na pewno będziemy się dobrze bawić! Nie jesteś zmęczona wkuwaniem, pracą i wszystkim innym? - zapytała jakby czytając mi w myślach.
- No jestem, dlatego nie bardzo mi się to uśmiecha.
- Och daj spokój! Przecież masz osiemnaście lat, a nie czterdzieści siedem! Rozerwij się!
- Jeszcze mam siedemnaście...
- Oj przestań już! Nie daj się prosić!
Nastała cisza. Nie lubię imprez dyskotekowych, ale Arlette ma rację, bo w końcu raz na jakiś czas można chyba odetchnąć. Jednak nie bardzo mi się chciało ruszyć z domu. Czarno to widziałam.
- Trish? Jesteś tam? Czy może już jesteś w drodze do mojego domu? - rzekła.
- No dobra... Pójdę - powiedziałam.
- Jupi! - dziewczyna ucieszyła się.
- Jednak mam warunek - zarzekłam stanowczo.
- Jaki?
- Jeśli mi się nie spodoba, wracamy do domu.
- Hm... - słychać było, że Czerwonowłosa zastanawia się przez chwilę - Ok. Zgadzam się. Za piętnaście minut masz być u mnie!
- Powiedz mi tylko gdzie mam pójść, jeszcze u ciebie nie byłam.
Wymieniłyśmy się adresami. Ja podałam swój z bólem serca, bo nasze mieszkanie to niestety, trzeba przyznać, jakaś rudera, lecz nie chciałam jej okłamywać, bo nie widziałam w tym sensu. Okazało się, że dzielą nas tylko dwie ulice, więc kwadrans nie stanowił problemu, by dojść do mojej przyjaciółki.
Nie za bardzo wiem, co się ubiera na takie imprezy. Co prawda widzę takie sceny w telewizji, lecz ja nie miałam nic podobnego do ubrania, co nastolatki w tych serialach. A nawet, gdybym miała, to i tak nigdy coś takiego by nie zawitało na moim ciele. Koniec końców więc założyłam spodnie z dziurami, niebieską bluzkę, skórzaną kurtkę z ćwiekami oraz moje nierozłączne buty glanopodobne.
Zostało mi dziesięć minut. Powinnam zdążyć. Wyszłam z pokoju, powiedziałam mamie, że idę na dyskotekę i wyszłam pomimo zdziwionego wzroku mojego opiekuna.
***
Po chwili dzwoniłam już dzwonkiem do drzwi. Widać było, że rodzice Arlette mają dobry gust. No i duże pieniądze. Zamieszkali w dość drogim bloku, gdzie mieszkania mają po co najmniej osiemdziesiąt metrów kwadratowych, więc to już coś. Klatka schodowa nie była szara i cała w graffiti, lecz miała ciepłe kolory i była bardzo zadbana.
- Cześć! - rozmyślania przerwała mi Czerwonowłosa otwierając mi drzwi.
Dziewczyna bardzo zaskoczyła mnie swoim ubiorem. Założyła czarne, skórzane, obcisłe spodnie i buty, co się nazywają lity zaś u górnej części ciała widniał granatowy top w białe grochy i białym kołnierzykiem oraz czarna, skórzana kamizelka z ćwiekami. Na jednej ręce miała białą frotkę, a na drugiej czarną rękawiczkę bez palców. Wyglądała jak nie ona.
- Wow... Wyglądasz... jak nie ty... - wydusiłam.
- Dzięki. Chyba. Ty za to wyglądasz jakbyś nie szła na imprezę.
- Yyy... to znaczy? - spytałam nie do końca wiedząc o co chodzi.
- Chodź - powiedziała ciągnąc mnie za rękę do swojego pokoju.
Jej pokój był jakieś trzy razy większy od mojego. Dominował tu kolor czerwony, czarny i miejscami turkusowy. Nie zdążyłam się jednak dobrze przyjrzeć, bo dziewczyna usadziła mnie siłą na krześle przed toaletką.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytałam przerażona.
- Wymalować cię! Ciuchy masz nawet ok, ale na tej twojej ładniutkiej twarzy i tak przydałby się makijaż.
Czy ona powiedziała "ładniutka"? O ludzie...
- Nie ma mowy! Nienawidzę kosmetyków! A skoro moja twarz jest "ładniutka" - wypowiedziałam z obrzydzeniem - to chyba nie potrzebuję tej całej tapety.
- No niby tak, ale zobacz. Masz nierówne brwi, lekko popękane usta, kilka piegów i jednego, małego pryszcza na skroni. To wszystko można poprawić.
- Słuchaj, jeszcze dwa lata temu miałam tyle pryszczy, że było je widać z kilometra, moje brwi to był istny las, a usta były popękane i całe w opryszczkach. Nic mnie to nie obchodziło, kompletnie nic i z czasem przeszło. Pryszcze wychodzą mi rzadko, brwi są przerzedzone a usta wyglądają lepiej, więc nie narzekaj - powiedziałam przypominając sobie moją szesnastkę.
- No dobra, rozumiem, ale no weź, tylko na jeden wieczór! - prosiła.
- Nie! - odparłam kategorycznie.
Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem dziesięć minut później miałam rozjaśnioną twarz, wyrównane i przyciemnione brwi, wydłużone rzęsy oraz nałożony cień do powiek, a usta były przeciągnięte różowawym błyszczykiem.
- No i co? Nadal ci się nie podoba? - spytała Arlette.
- Nie, nie podoba.
- A tam, gadasz. Chodźmy już.
Do klubu weszłyśmy bez problemu. Na początek zamówiłyśmy sobie sok z wódką. Kiedy tak sączyłyśmy nasze napoje, dziewczyna powiedziała:
- Zobacz, jaki przystojniak tam stoi - wskazała dyskretnie na ostrzyżonego na zapałkę chłopaka z kolczykami w uchu i czarną bluzą.
- Nie szukam chłopaka. Nie bawi mnie to - odparłam.
- Nonsens. Mnie nie chodzi o podryw tylko o to, że najprawdopodobniej jest dilerem.
Niemalże wyplułam mojego drinka. Czy ona chce ĆPAĆ?!
- Arlette... Nie znałam cię od tej strony... - wykrztusiłam.
- Co? Nie! Ja nie zażywam dragów. Zawsze chciałam spróbować, to fakt, ale nikt nigdy by mi w tym nie towarzyszył, więc jeszcze tego nie zrobiłam. Może zrobimy to razem? - zaproponowała.
- Nie... Mam za dużo na głowie, żeby odlecieć - odmówiłam stanowczo.
- Właśnie o tym mówiłam - rzekła podpierając głowę dłonią.
Widać było, że się zawiodła, lecz ja nie miałam ochoty robić z siebie zombie.
- A skąd wiesz, że to diler? - spytałam ratując atmosferę.
- To mój brat.
Zamurowało mnie. Całkowicie. Znowu.
- Co tak wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła? - spytała.
- Nie sądziłam, że twój brat zajmuje się takimi rzeczami.
- Nikt tak nie sądził. Ale nikomu nie wypaplaj, bo będzie kiepsko! - zastrzegła.
- No jasne.
- Idę potańczyć. A ty? - powiedziała Arlette zsuwając się ze stołka.
- Nie, dzięki. Poczekam na ciebie.
- Ok.
W ten sposób zostałam sama z moim napojem. Prawie go wypiłam, więc poprosiłam o jeszcze jeden.
Po około pół godzinie wypiłam już pięć drinków. Na szczęście alkohol teoretycznie na mnie nie działa, więc jeszcze twardo stąpałam po ziemi. Czerwonowłosa dalej tańczyła, a mi już zbrzydła ta bębniąca w uszach muzyka, więc wyszłam przed klub. Oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w przejeżdżające samochody.
- Hej, lala!
Tak, koleś mówił do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam brata mojej przyjaciółki. Przewróciłam oczami.
- Arthur jestem - powiedział pijany.
- Taaa... Jak dobrze wiedzieć - odparłam ironicznie.
- A ty jak się wabisz, kotku?
- Pantera, wiesz - wypaliłam.
- Uuu, ktoś tu jest groźny - zaczął nawijać na palec pasmo moich włosów.
- Odwal się, gościu! - powiedziałam strząsając jego dłoń.
- Lubię takie ostre dziewczyny. Może postawię ci drinka?
W tym momencie Arthur chwycił mnie mocno w talii i zaczął całować po szyi. No nie! Tego już dość! Zaczęłam go odpychać tak mocno, jak tylko mogłam, lecz w ogóle nie reagował. Tylko jeszcze mocniej mnie przycisnął. Próbowałam go kopnąć tam, gdzie blask księżyca nie dochodzi, ale zbyt mocno do mnie przywarł i nie miałam jak ruszyć kolanem. Wyciągnęłam więc ręce i zacisnęłam na jego szyi.
Nie musiałam jednak długo go dusić, bo nagle poczułam lekki powiew wiatru i pijak leżał na ziemi. Poradziłabym sobie sama, jednak ktoś mnie wybawił. Stał teraz nad leżącym i kopał go.
- Przestań! - krzyknęłam.
Głowa mojego wybawcy odwróciła się w moją stronę. Dałabym sobie rękę uciąć, że patrzył na mnie jak na wariatkę.
- Leżącego się nie kopie - powiedziałam twardo.
Bohater spojrzał na Arthura i zaczął biec przed siebie.
- Hej! - pobiegłam za nim - Nie zdążyłam ci podziękować!
Biegłam za nim chwilę, lecz on był szybszy. Jedyne co zdążyłam zrobić, to zedrzeć z jego ręki bransoletkę. Chłopak jednak biegł dalej.
Dałam dzieciom poszczególne zadania. Dziesięcioletnia Daria miała wytrzeć kurze ze wszystkich mebli i urządzeń. Jedenastoletni Diggie miał wyczyścić każdy mebel, Dawid, dwunastolatek, miał wyszorować całą łazienkę na błysk. Mamie kazałam odpoczywać i się nie przemęczać, sama zaś wzięłam się za mycie podłóg. Następnie ugotowałam obiad, a dzieci po nim posprzątały. Później umyłam okna i zrobiłam pranie, a moje rodzeństwo musiało jeszcze podlać rośliny i poodkurzać. W ten sposób przyszedł wieczór i wszyscy byliśmy zmęczeni. Wspólnie przygotowaliśmy kolację i po niej posprzątaliśmy. Potem dzieci oglądały z mamą telewizję, a ja miałam spokój i czas na naukę.
Miałam zamiar uczyć się do późnej nocy. Przez nową prace nie mam czasu na odrabianie, czy podganianie tematu. Zostają mi więc weekendy i lekcje oraz przerwy. Jednakże około dziewiątej godziny przerwał mi to telefon. Arlette zadzwoniła do mnie.
- Halo? - powiedziałam.
- Hej! Dzwonię, bo mam do ciebie propozycję - oświadczyła podekscytowana.
- Jaką? - zdziwiłam się.
- Chodźmy razem na imprezę!
- Na imprezę? Kiedy? Na jaką? - wypytywałam.
- Teraz! Na jakąkolwiek! Na dyskotekę czy coś!
- Wiesz, to nie bardzo jest mój klimat... - odparłam zniechęcona.
- No coś ty! Na pewno będziemy się dobrze bawić! Nie jesteś zmęczona wkuwaniem, pracą i wszystkim innym? - zapytała jakby czytając mi w myślach.
- No jestem, dlatego nie bardzo mi się to uśmiecha.
- Och daj spokój! Przecież masz osiemnaście lat, a nie czterdzieści siedem! Rozerwij się!
- Jeszcze mam siedemnaście...
- Oj przestań już! Nie daj się prosić!
Nastała cisza. Nie lubię imprez dyskotekowych, ale Arlette ma rację, bo w końcu raz na jakiś czas można chyba odetchnąć. Jednak nie bardzo mi się chciało ruszyć z domu. Czarno to widziałam.
- Trish? Jesteś tam? Czy może już jesteś w drodze do mojego domu? - rzekła.
- No dobra... Pójdę - powiedziałam.
- Jupi! - dziewczyna ucieszyła się.
- Jednak mam warunek - zarzekłam stanowczo.
- Jaki?
- Jeśli mi się nie spodoba, wracamy do domu.
- Hm... - słychać było, że Czerwonowłosa zastanawia się przez chwilę - Ok. Zgadzam się. Za piętnaście minut masz być u mnie!
- Powiedz mi tylko gdzie mam pójść, jeszcze u ciebie nie byłam.
Wymieniłyśmy się adresami. Ja podałam swój z bólem serca, bo nasze mieszkanie to niestety, trzeba przyznać, jakaś rudera, lecz nie chciałam jej okłamywać, bo nie widziałam w tym sensu. Okazało się, że dzielą nas tylko dwie ulice, więc kwadrans nie stanowił problemu, by dojść do mojej przyjaciółki.
Nie za bardzo wiem, co się ubiera na takie imprezy. Co prawda widzę takie sceny w telewizji, lecz ja nie miałam nic podobnego do ubrania, co nastolatki w tych serialach. A nawet, gdybym miała, to i tak nigdy coś takiego by nie zawitało na moim ciele. Koniec końców więc założyłam spodnie z dziurami, niebieską bluzkę, skórzaną kurtkę z ćwiekami oraz moje nierozłączne buty glanopodobne.
Zostało mi dziesięć minut. Powinnam zdążyć. Wyszłam z pokoju, powiedziałam mamie, że idę na dyskotekę i wyszłam pomimo zdziwionego wzroku mojego opiekuna.
***
Po chwili dzwoniłam już dzwonkiem do drzwi. Widać było, że rodzice Arlette mają dobry gust. No i duże pieniądze. Zamieszkali w dość drogim bloku, gdzie mieszkania mają po co najmniej osiemdziesiąt metrów kwadratowych, więc to już coś. Klatka schodowa nie była szara i cała w graffiti, lecz miała ciepłe kolory i była bardzo zadbana.
- Cześć! - rozmyślania przerwała mi Czerwonowłosa otwierając mi drzwi.
Dziewczyna bardzo zaskoczyła mnie swoim ubiorem. Założyła czarne, skórzane, obcisłe spodnie i buty, co się nazywają lity zaś u górnej części ciała widniał granatowy top w białe grochy i białym kołnierzykiem oraz czarna, skórzana kamizelka z ćwiekami. Na jednej ręce miała białą frotkę, a na drugiej czarną rękawiczkę bez palców. Wyglądała jak nie ona.
- Wow... Wyglądasz... jak nie ty... - wydusiłam.
- Dzięki. Chyba. Ty za to wyglądasz jakbyś nie szła na imprezę.
- Yyy... to znaczy? - spytałam nie do końca wiedząc o co chodzi.
- Chodź - powiedziała ciągnąc mnie za rękę do swojego pokoju.
Jej pokój był jakieś trzy razy większy od mojego. Dominował tu kolor czerwony, czarny i miejscami turkusowy. Nie zdążyłam się jednak dobrze przyjrzeć, bo dziewczyna usadziła mnie siłą na krześle przed toaletką.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytałam przerażona.
- Wymalować cię! Ciuchy masz nawet ok, ale na tej twojej ładniutkiej twarzy i tak przydałby się makijaż.
Czy ona powiedziała "ładniutka"? O ludzie...
- Nie ma mowy! Nienawidzę kosmetyków! A skoro moja twarz jest "ładniutka" - wypowiedziałam z obrzydzeniem - to chyba nie potrzebuję tej całej tapety.
- No niby tak, ale zobacz. Masz nierówne brwi, lekko popękane usta, kilka piegów i jednego, małego pryszcza na skroni. To wszystko można poprawić.
- Słuchaj, jeszcze dwa lata temu miałam tyle pryszczy, że było je widać z kilometra, moje brwi to był istny las, a usta były popękane i całe w opryszczkach. Nic mnie to nie obchodziło, kompletnie nic i z czasem przeszło. Pryszcze wychodzą mi rzadko, brwi są przerzedzone a usta wyglądają lepiej, więc nie narzekaj - powiedziałam przypominając sobie moją szesnastkę.
- No dobra, rozumiem, ale no weź, tylko na jeden wieczór! - prosiła.
- Nie! - odparłam kategorycznie.
Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem dziesięć minut później miałam rozjaśnioną twarz, wyrównane i przyciemnione brwi, wydłużone rzęsy oraz nałożony cień do powiek, a usta były przeciągnięte różowawym błyszczykiem.
- No i co? Nadal ci się nie podoba? - spytała Arlette.
- Nie, nie podoba.
- A tam, gadasz. Chodźmy już.
Do klubu weszłyśmy bez problemu. Na początek zamówiłyśmy sobie sok z wódką. Kiedy tak sączyłyśmy nasze napoje, dziewczyna powiedziała:
- Zobacz, jaki przystojniak tam stoi - wskazała dyskretnie na ostrzyżonego na zapałkę chłopaka z kolczykami w uchu i czarną bluzą.
- Nie szukam chłopaka. Nie bawi mnie to - odparłam.
- Nonsens. Mnie nie chodzi o podryw tylko o to, że najprawdopodobniej jest dilerem.
Niemalże wyplułam mojego drinka. Czy ona chce ĆPAĆ?!
- Arlette... Nie znałam cię od tej strony... - wykrztusiłam.
- Co? Nie! Ja nie zażywam dragów. Zawsze chciałam spróbować, to fakt, ale nikt nigdy by mi w tym nie towarzyszył, więc jeszcze tego nie zrobiłam. Może zrobimy to razem? - zaproponowała.
- Nie... Mam za dużo na głowie, żeby odlecieć - odmówiłam stanowczo.
- Właśnie o tym mówiłam - rzekła podpierając głowę dłonią.
Widać było, że się zawiodła, lecz ja nie miałam ochoty robić z siebie zombie.
- A skąd wiesz, że to diler? - spytałam ratując atmosferę.
- To mój brat.
Zamurowało mnie. Całkowicie. Znowu.
- Co tak wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła? - spytała.
- Nie sądziłam, że twój brat zajmuje się takimi rzeczami.
- Nikt tak nie sądził. Ale nikomu nie wypaplaj, bo będzie kiepsko! - zastrzegła.
- No jasne.
- Idę potańczyć. A ty? - powiedziała Arlette zsuwając się ze stołka.
- Nie, dzięki. Poczekam na ciebie.
- Ok.
W ten sposób zostałam sama z moim napojem. Prawie go wypiłam, więc poprosiłam o jeszcze jeden.
Po około pół godzinie wypiłam już pięć drinków. Na szczęście alkohol teoretycznie na mnie nie działa, więc jeszcze twardo stąpałam po ziemi. Czerwonowłosa dalej tańczyła, a mi już zbrzydła ta bębniąca w uszach muzyka, więc wyszłam przed klub. Oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w przejeżdżające samochody.
- Hej, lala!
Tak, koleś mówił do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam brata mojej przyjaciółki. Przewróciłam oczami.
- Arthur jestem - powiedział pijany.
- Taaa... Jak dobrze wiedzieć - odparłam ironicznie.
- A ty jak się wabisz, kotku?
- Pantera, wiesz - wypaliłam.
- Uuu, ktoś tu jest groźny - zaczął nawijać na palec pasmo moich włosów.
- Odwal się, gościu! - powiedziałam strząsając jego dłoń.
- Lubię takie ostre dziewczyny. Może postawię ci drinka?
W tym momencie Arthur chwycił mnie mocno w talii i zaczął całować po szyi. No nie! Tego już dość! Zaczęłam go odpychać tak mocno, jak tylko mogłam, lecz w ogóle nie reagował. Tylko jeszcze mocniej mnie przycisnął. Próbowałam go kopnąć tam, gdzie blask księżyca nie dochodzi, ale zbyt mocno do mnie przywarł i nie miałam jak ruszyć kolanem. Wyciągnęłam więc ręce i zacisnęłam na jego szyi.
Nie musiałam jednak długo go dusić, bo nagle poczułam lekki powiew wiatru i pijak leżał na ziemi. Poradziłabym sobie sama, jednak ktoś mnie wybawił. Stał teraz nad leżącym i kopał go.
- Przestań! - krzyknęłam.
Głowa mojego wybawcy odwróciła się w moją stronę. Dałabym sobie rękę uciąć, że patrzył na mnie jak na wariatkę.
- Leżącego się nie kopie - powiedziałam twardo.
Bohater spojrzał na Arthura i zaczął biec przed siebie.
- Hej! - pobiegłam za nim - Nie zdążyłam ci podziękować!
Biegłam za nim chwilę, lecz on był szybszy. Jedyne co zdążyłam zrobić, to zedrzeć z jego ręki bransoletkę. Chłopak jednak biegł dalej.
niedziela, 30 sierpnia 2015
9. Kto się czubi, ten się lubi. Podobno...
Zostałam sama. Nie bardzo wiedziałam co mam robić. Znalazłam więc salon i usiadłam na kanapie. Włączyłam telewizor. Oglądałam go z dobrą godzinę, kiedy ktoś przemówił:
- Pobawisz się ze mną?
Odwróciłam się czym prędzej. Rachel stała za kanapą w różowej, bufiastej sukience.
- Jasne... a w co? - odpowiedziałam.
Dziewczyna chwyciła moją rękę i zaprowadziła mnie do jej pokoju. Na łóżku leżała większa, fioletowa wersja sukienki Rachel.
- W księżniczki! - wykrzyknęła z radością.
- O nie! Nie ma mowy! - zaprzeczyłam.
Po chwili stałam na środku pokoju z założonymi rękami i kwaśną miną ubrana w suknię do dołu i z koroną na głowie, a dziewczynka tańczyła wokół mnie z różdżką.
Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i czyjeś kroki.
- Ok, koniec tego dobrego! - rzuciłam zdejmując koronę.
Próbowałam odpiąć guziki na plecach, lecz nie mogłam tego dokonać. Chwilę później, bardzo wkurzona, podniosłam sukienkę i zeszłam czym prędzej na dół, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
Kiedy stałam przed schodami, nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Jakieś trzy metry przede mną stał Martin i trzymał za rękę jakąś dziewczynę, której nigdy na oczy nie widziałam. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Bardzo leciutkie!
Nie, no ja już mam dość tego typka!
- Co ty tutaj robisz?! - wrzasnęłam.
Chłopak zaczął się śmiać, gdy tylko mnie zobaczył w tym komicznym stroju. Rany jak ja nienawidzę księżniczek i tych wszystkich bajek!!!
- Mógłbym o to samo zapytać ciebie - odrzekł.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Mieszkam tu.
***
- Pobawisz się ze mną?
Odwróciłam się czym prędzej. Rachel stała za kanapą w różowej, bufiastej sukience.
- Jasne... a w co? - odpowiedziałam.
Dziewczyna chwyciła moją rękę i zaprowadziła mnie do jej pokoju. Na łóżku leżała większa, fioletowa wersja sukienki Rachel.
- W księżniczki! - wykrzyknęła z radością.
- O nie! Nie ma mowy! - zaprzeczyłam.
Po chwili stałam na środku pokoju z założonymi rękami i kwaśną miną ubrana w suknię do dołu i z koroną na głowie, a dziewczynka tańczyła wokół mnie z różdżką.
Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i czyjeś kroki.
- Ok, koniec tego dobrego! - rzuciłam zdejmując koronę.
Próbowałam odpiąć guziki na plecach, lecz nie mogłam tego dokonać. Chwilę później, bardzo wkurzona, podniosłam sukienkę i zeszłam czym prędzej na dół, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
Kiedy stałam przed schodami, nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Jakieś trzy metry przede mną stał Martin i trzymał za rękę jakąś dziewczynę, której nigdy na oczy nie widziałam. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Bardzo leciutkie!
Nie, no ja już mam dość tego typka!
- Co ty tutaj robisz?! - wrzasnęłam.
Chłopak zaczął się śmiać, gdy tylko mnie zobaczył w tym komicznym stroju. Rany jak ja nienawidzę księżniczek i tych wszystkich bajek!!!
- Mógłbym o to samo zapytać ciebie - odrzekł.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Mieszkam tu.
***
- Jak to mieszkasz tu?!
- Normalnie. A co TY tutaj robisz? - spytał.
- Jak to co?! Pracuję! Już nie pamiętasz?!
- A, no tak. Przecież sam cię poleciłem. Zapomniałem. Jeny, wyglądasz komicznie! - zaśmiał się i poprowadził swoją przyjaciółkę na górę wciąż trzymając ją za rękę.
Teraz to jestem zła! Jeszcze jak nigdy w życiu! Ściągnęłam jakoś tą sukienkę, prawie ją rozrywając, wyrzuciłam za siebie i poszukałam kuchni. Następnie otwierałam wszystkie szafki w celu znalezienia szklanki. Potem nalałam do niej wody i wypiłam łapczywie. Czułam, jak moja głowa wibruje ze złości. Jak ten koleś mógł tu mieszkać?! I jeszcze mnie wrobił w robotę tutaj! Nie wytrzymam już tego!
Policzyłam do dziesięciu. Nie zadziałało, więc liczyłam dalej do siedemdziesięciu. Było mi już lepiej. Wypiłam kolejną szklankę wody i usłyszałam cichy głosik:
- Dlaczego jesteś zła?
Przestraszona Rachel stała tuż obok mnie. Odłożyłam szklankę na stół i ukucnęłam przy dziewczynce.
- Ponieważ twój brat mnie zdenerwował.
- Paul? Na ogół nawet ze swojego pokoju nie wychodzi... - wyszeptała.
- Nie, nie Paul. Martin.
- Aaaa, to z nim to zupełnie inna sprawa! - rozweseliła się - Martin nie jest moim bratem.
- Co? To dlaczego tu mieszka? - już niczego nie rozumiałam.
- Nie wiem. To mój kuzyn, normalnie mieszka daleeeeko za górami, za lasami i za siedmioma rzekami! Ale coś się wydarzyło i przyjechał do nas. Ale nie mam pojęcia dlaczego - wyrzekła dziewczynka.
- Aha... - powiedziałam.
Znów usłyszałam szybkie kroki, chlipanie i trzaśnięcie drzwiami. Wyszłam z kuchni, skręciłam w prawo i wyszłam na korytarz. Przy schodach stał Martin.
- No i co? Ledwie przyszedłeś do naszej szkoły i już łamiesz dziewczynom serca? - powiedziałam prychając.
- No i co? W końcu się przebrałaś w coś normalnego? - rzucił i zaczął wspinać się po schodach.
CO ZA DENERWUJĄCA ŻMIJA!
- Nie szukam dziewczyny. Nie interesują mnie puste, ładne laski. Wolę kogoś z charakterem i inteligencją. Wolę kogoś, przy kim będę sobą. Wciąż cierpliwie czekam na tą jedyną - rzekł w połowie wspinaczki i poszedł dalej.
Coś mi mówi, że nie znajdzie "tej jedynej" tak prędko. Jest na to zbyt pyskaty.
Przewróciłam oczami i wróciłam do oglądania telewizji. Rachel postanowiła mi towarzyszyć.
- Wiesz, lubię cię - oświadczyła po jakiejś pół godzinie.
- Tak? A czym sobie na to zasłużyłam? - spytałam od niechcenia.
- No bo wiesz. Jesteś inna. Nie ubierasz się jak inne opiekunki, zachowujesz się tak jak chcesz i wszystko robisz tak jak chcesz. No i jesteś bardzo ładna i dobrze ci w fioletowym.
Roześmiałam się.
- I kiedy już się śmiejesz, to tak szczerze, a nie sztucznie jak pozostali.
- Tak? A kto się sztucznie śmieje? - drążyłam.
- No mama z tatą, wcześniejsze opiekunki... Tylko jeszcze jedną osobę znam, która śmieje się nie sztucznie.
Niepoprawność językowa tej dziewczynki była nawet urocza. Właśnie chyba po raz pierwszy użyłam słowa "urocze"... Kurde! Już drugi raz!
- I kto jest tą osobą?
- Martin.
Spojrzałam na nią. Wypowiedziała TO imię.
- Wiem, że nie lubisz go. Ale ja tak. On prawdziwy jest. Inni tacy nie są...
Wtem drzwi otworzyły się. Można było słyszeć głos pani Rebetle. Że też wcześniej nie skojarzyłam tego nazwiska! Chociaż niejednemu psu na imię Burek...
- Dobry wieczór - powitałam ją, gdy przechodziła obok salonu.
- Dobry. Bardzo dobry - uśmiechnęła się - Możesz iść do domu. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia - odparłam smętnie wstając i idąc do drzwi.
Kiedy już miałam naciskać na klamkę, Rachel podbiegła do mnie krzycząc, bym chwilę poczekała.
- Mogę powiedzieć ci tajemnicę? - spytała.
- Jasne. Powiedz.
Poruszyła palcem, żebym nachyliła się. Dziewczynka stanęła na palcach, podparła się moim ramieniem i skierowała swoją buźkę ku mojemu uchu szepcząc:
- Kto się czubi, ten się lubi!
Zanim zdążyłam zareagować, już jej nie było. Odbiegła w tym samym kierunku, w którym przyszła. Ja więc otworzyłam drzwi, wyszłam z domu i trzasnęłam nimi tak mocno, jak tylko mogłam. Kto się czubi ten się lubi? Też coś.
czwartek, 27 sierpnia 2015
8. Satanizm?
Siedziałam na huśtawce w parku. Było już ciemno, lecz nie chciałam wracać do domu. Nie zdobyłam żadnej pracy. Nigdzie mnie nie chcą. Albo potrzebują kogoś na pełen etat, albo nie nadaję się, albo jestem za młoda. Nie znoszę swojego życia.
Nagle widzę, że ktoś wysoki idzie w moją stronę. Twarz tej osoby jednak widzę dopiero, gdy zatrzymuje się dwa metry przede mną. To ten cholerny Martin. A kto inny?
- Trzymaj się ode mnie z daleka - rzekłam cicho, ale stanowczo.
- Spoko. Tylko najpierw ci coś dam.
Wyciągnął rękę w moim kierunku. Trzymał w niej jakąś kartkę. Po chwili, z wielkim wahaniem przejęłam ją i przeczytałam z trudem:
- Potrzebujemy opiekunki do dzieci w godzinach popołudniowych. Płaca do negocjacji.
Niżej podany był adres i numer telefonu.
- Co to jest? - spytałam.
- To twoja praca - odparł i odszedł powolnym krokiem.
Byłam zdumiona i zdezorientowana. Przeczytałam ulotkę jeszcze raz. Opiekunka? To raczej nie w moim stylu. Nie wiedziałam, czy podołam. Ale chyba nie mam nic do stracenia.
Uśmiechnęłam się. Wstałam z huśtawki i poszłam do domu.
***
Z kartką w ręku stałam przed wielką i piękną willą. Do tego wspaniałego domu prowadziła ścieżka z małych kamyczków i wysokie, kamienne schody. Po bokach rozpościerały się cudowne ogrody z kwiatami, krzakami i innymi naturalnymi kompozycjami. Na myśl o pracowaniu w takim miejscu czuję ciarki na plecach. Choć nie wiem czy to pozytywne, czy negatywne, idę w stronę wielkich wrót, nazywanymi także drzwiami wejściowymi.
Naciskam dzwonek. Nie słyszę jego odgłosu, lecz chwilę później otwiera mi kobieta o zadbanej twarzy, delikatnie wymalowanej. Ma na sobie wyjściową, kremową suknię pod kolor ścian zewnętrznych. Lekko siwawe, jasne włosy ma upięte najprawdopodobniej w koka.
- Dzień dobry - mówię.
- Dzień dobry - odpowiada z uśmiechem.
- To ja do pani dzwoniłam. Chciałabym tu pracować jako opiekunka.
- O! To super! Wejdź kochaniutka - zaprasza mnie do środka.
Weszłam do środka i ujrzałam wytworne, równie wysokie jak te na zewnątrz marmurowe schody, ładne, duże płytki na posadzce i tapetowane ściany.
- Ja i mój mąż pracujemy praktycznie cały dzień nie licząc godzinnej przerwy od piętnastej do szesnastej - zaczyna wywód wspinając się na schody, a ja słucham podążając za nią - wtedy odbieramy dzieci ze szkoły i przywozimy je do domu. Rano nie potrzeba nam niani, ponieważ w szkole mają opiekę, a rano jeszcze jesteśmy w domu, także nie wymagamy, byś opuszczała zajęcia. Wystarczy, że od razu po lekcjach będziesz tu przychodziła i przez kolejne trzy godziny zajmowała się dwójką dzieci. Masz doświadczenie w tej branży?
- Nie, ale...
- Nic nie szkodzi nauczysz się - przerwała.
Kobieta skręciła w lewo i szła długim korytarzem. Zastukała do trzecich drzwi na prawo i weszła do pokoju.
Ujrzałam dość duży pokój z ciemnymi ścianami i podłogą. Nie było tu zbyt czysto, a meble były całe w naklejkach. Na łóżku leżał chłopak ze słuchawkami na uszach, Kiedy nas zobaczył, zdjął je i powiedział:
- Cześć.
- Cześć - odparłam.
- Paul, to jest twoja nowa opiekunka. Masz się jej słuchać - oświadczyła jasnowłosa. - Spoko. Nie będzie problemu - rzekł beznamiętnie.
- No ja mam nadzieję.
Wyszłyśmy na korytarz i kobieta zastukała do drugich drzwi na lewo i weszła do środka.
Tym razem zobaczyłam pokój pełen różu i kiczowatości. Tego jeszcze brakowało!
- Rachel, to twoja nowa opiekunka - oznajmia.
- Jaka ładna! - krzyczy dziewczynka.
- Ta... - mruknęłam.
Wyszłyśmy z pokoju i kobieta schodziła ze schodów.
- Paul ma dziewięć lat, a Rachel pięć. Postaraj się dostosować do ich wieku.
- Jasne.
- A i mam jeszcze kilka pytań - przystanęła.
- Proszę pytać - powiedziałam.
Kobieta przypatrzyła się dokładnie mojemu stroju. Rozpięta koszula khaki z różnymi łatami i ćwiekami, czarna bluzka z nadrukowanym metalowym zespołem, ciemne, dziurawe jeansy i buty glanopodobne. W sumie mogłam ubrać się inaczej.
- Należysz do jakiejś sekty?
- Co? Nie!
- Satanizm?
- Nigdy w życiu!
- Złe towarzystwo?
- Nie!
- Narkotyki?
- Absolutnie nie!
- Alkohol?
- Tylko czasami w małej ilości - przyznałam.
- Och... papierosy?
- Nie!
- No dobrze. Jestem w stanie tolerować tę "małą ilość", jednak tutaj masz całkowity zakaz, rozumiesz?
- Oczywiście.
- Dobrze. W takim razie ile chcesz zarabiać? Pięćset? Sześćset?
Zamurowało mnie. Nie liczyłam na tak dużo pieniędzy! Jednak widząc tą całą willę, sądzę, że mogłabym zarabiać więcej.
- Tysiąc.
Kobieta przekrzywiła głowę. O nie! A jeśli mnie nie przyjmie? Co ja zrobiłam?!
- No dobrze. Dostaniesz wypłatę na koniec miesiąca - odparła.
- To super. Bardzo dziękuję - powiedziałam z ulgą.
- No, w końcu tu pracujesz ... yyy... Jak masz na imię? - spytała mrużąc oczy.
- Trish.
- Trish. W końcu tu pracujesz Trish!
Skierowała się do drzwi wejściowych. Dodała jeszcze na wychodne:
- Tak w ogóle, to nazywam się Rebecca Rebetle.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
7. To nie są wiersze
Budzę się z czerwonymi, niewyspanymi oczami. Nie mogłam zasnąć. Byłam przejęta całą tą sytuacją. Obok mnie znajduję jeszcze śpiącą Darię. Sprawdziłam, która jest godzina. Szósta rano. Mogłyśmy jeszcze spać. Tyle, że ja miałam z tym problem.
Rozejrzałam się po pokoju. Jedno duże łóżko, na którym śpimy było po prawej stronie. Nad nim było okno, a obok mieścił się stolik nocny. Po lewej stronie od drzwi stała stara toaletka, którą mama miała jeszcze po babci. Odrabiałam na niej lekcje. Naprzeciw niej była równie stara szafa. To wszystko, co miałyśmy w pokoju. Ściany pierwotnie były białe, ale w tej chwili, jak wszędzie zresztą, są tak brudne, że są szare.
Wzięłam z parapetu mój telefon. Kupiłam sobie pierwszy lepszy, żeby mama mogła do mnie zawsze zadzwonić w razie czego.
Na nim była godzina ósma dwadzieścia. Spojrzałam na wiszący zegar. Sekundnik się nie ruszał. Baterie musiały się wyczerpać. O nie, dzieci spóźnią się do szkoły!
- Daria! Daria wstawaj! Szybko!
- Co...? - powiedziała zaspana.
- Jest dwadzieścia po ósmej!
Pognałam do pokoju chłopców.
- Wstawać! - krzyczałam - Pobudka! Spóźnicie się do szkoły! Dwadzieścia po ósmej!
Pobiegłam do kuchni. Wzięłam płatki i zimne mleko. Nie ma czasu na ciepłe. Zalałam trzy talerze wypełnione płatkami i postawiłam na wyspę.
Weszłam do pokoju. Szybko przebrałam się w jeansy, jasną bluzkę i katanę. Wzięłam plecak i ruszyłam do szkoły. Nie chciałam być z niej wyrzucona.
Biegłam jak szalona. Kiedy w końcu przeszłam cała zdyszana przez próg klasy, wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była zwariowanym gorylem.
- Bardzo... przepraszam... za... spóźnienie - wysapałam opierając się na kolanach. Po tych słowach podniosłam się i usiadłam w mojej ławce.
Teraz klasa patrzyła na mnie, jakbym uzdrowiła trędowatego. Wieloryb, nasza nauczycielka też. Nazywamy ją tak, bo... no cóż, gruba jest. I zawsze ubiera się na niebiesko. Zawsze.
Tylko Martin patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Odwróciłam głowę. Nie chciałam na niego patrzeć.
Dzwonek zadzwonił. No nie! Przyszłam na koniec lekcji! Klapnęłam się w czoło i przejechałam dłonią w dół twarzy.
- Trish, zostań - oświadczyła Wieloryb.
Podeszłam i oparłam się o pierwszą ławkę. Kiedy wszyscy wyszli, nauczycielka przemówiła:
- Spóźnienie. Znowu. Jak tak dalej pójdzie, to...
- Wywalą mnie ze szkoły - urwałam. - Wiem o tym. Jednak dzisiaj to był czysty przypadek. Zegar, który zwykle mnie budzi, stanął. Nic za to nie mogę. Przykro mi. Proszę tego nie zgłaszać. To będzie ostatni raz.
Patrzyła na mnie tymi swoimi wielorybimi oczami zastanawiając się nad popozycją.
- Dobra, - rzekła po chwili - niech będzie. Ale następnym razem nie wpiszę ci spóźnienia, tylko nieobecność.
- Dobrze, poprawię się. Obiecuję.
Wyszłam z klasy kierując się do biblioteki. Arlette już tam czekała.
- Cześć - powiedziałam rzucając torbę na stół i siadając na krześle w mój ulubiony sposób.
- Siema. Co ty taka zdenerwowana? I czerwona? - wypytywała.
- Wywalą mnie ze szkoły - oświadczyłam.
- Co?! Dlaczego?! - Czerwonowłosa panikowała.
- Znowu spóźniłam się na lekcje. Jesz z dwa razy i wylatuję. Nie mogę wylecieć ze szkoły. Mama mnie zabije, a potem będę musiała iść pieszo na drugi koniec miasta.
- O Dragonie... - westchnęła Arlette.
Dziewczyna uwielbiała smoki. No i piosenkarza Dragona.
- Ta... Muszę przestać się spóźniać i wagarować. Katastrofa.
- Tragedia! Kurde, szkoda. Nawet nie zdążyłyśmy wagarować razem - żaliła się.
- Właśnie. Ale to na jakiś czas. Może za trzy miesiące, na końcówce roku szkolnego uda nam się uciec z budy. Na razie nie, bo muszę tu zostać - powiedziałam smutno.
- No trudno... Jakoś przeżyjemy ten kryzys. Chciałabym być z tobą w klasie, a nie chodzić do drugiej a. Tam są same kujony, głupki i blondynki.
- U mnie wystarczy, że jest jeden głupek i jedna blondi i już jest piekło. Ale ja dam im wszystkim popalić! Wyobrażasz sobie, że przez tego Martina wywalili mnie z roboty?!
- Co ty gadasz! Jak ja mu przywalę... - Czerwonowłosa wstała ze stolika i przybrała pozycję bojową.
- Nie! - krzyknęłam na całą bibliotekę. Tym razem nikt na mnie nie syczał.
- Czemu? - Arlette wzruszyła ramionami zdziwiona.
- Z tego co wiem... - zaczęłam. Sama nie wiedziałam dlaczego tak zaprotestowałam - Z tego co wiem, to dostałaś naganę za kolor twoich włosów. Jeśli go uderzysz, dostaniesz kolejną, a wtedy też będziesz miała ultimatum. Nie ryzykuj.
- W sumie racja... - dziewczyna najwidoczniej to kupiła.
Rozejrzałam się po pokoju. Jedno duże łóżko, na którym śpimy było po prawej stronie. Nad nim było okno, a obok mieścił się stolik nocny. Po lewej stronie od drzwi stała stara toaletka, którą mama miała jeszcze po babci. Odrabiałam na niej lekcje. Naprzeciw niej była równie stara szafa. To wszystko, co miałyśmy w pokoju. Ściany pierwotnie były białe, ale w tej chwili, jak wszędzie zresztą, są tak brudne, że są szare.
Wzięłam z parapetu mój telefon. Kupiłam sobie pierwszy lepszy, żeby mama mogła do mnie zawsze zadzwonić w razie czego.
Na nim była godzina ósma dwadzieścia. Spojrzałam na wiszący zegar. Sekundnik się nie ruszał. Baterie musiały się wyczerpać. O nie, dzieci spóźnią się do szkoły!
- Daria! Daria wstawaj! Szybko!
- Co...? - powiedziała zaspana.
- Jest dwadzieścia po ósmej!
Pognałam do pokoju chłopców.
- Wstawać! - krzyczałam - Pobudka! Spóźnicie się do szkoły! Dwadzieścia po ósmej!
Pobiegłam do kuchni. Wzięłam płatki i zimne mleko. Nie ma czasu na ciepłe. Zalałam trzy talerze wypełnione płatkami i postawiłam na wyspę.
Weszłam do pokoju. Szybko przebrałam się w jeansy, jasną bluzkę i katanę. Wzięłam plecak i ruszyłam do szkoły. Nie chciałam być z niej wyrzucona.
Biegłam jak szalona. Kiedy w końcu przeszłam cała zdyszana przez próg klasy, wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była zwariowanym gorylem.
- Bardzo... przepraszam... za... spóźnienie - wysapałam opierając się na kolanach. Po tych słowach podniosłam się i usiadłam w mojej ławce.
Teraz klasa patrzyła na mnie, jakbym uzdrowiła trędowatego. Wieloryb, nasza nauczycielka też. Nazywamy ją tak, bo... no cóż, gruba jest. I zawsze ubiera się na niebiesko. Zawsze.
Tylko Martin patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Odwróciłam głowę. Nie chciałam na niego patrzeć.
Dzwonek zadzwonił. No nie! Przyszłam na koniec lekcji! Klapnęłam się w czoło i przejechałam dłonią w dół twarzy.
- Trish, zostań - oświadczyła Wieloryb.
Podeszłam i oparłam się o pierwszą ławkę. Kiedy wszyscy wyszli, nauczycielka przemówiła:
- Spóźnienie. Znowu. Jak tak dalej pójdzie, to...
- Wywalą mnie ze szkoły - urwałam. - Wiem o tym. Jednak dzisiaj to był czysty przypadek. Zegar, który zwykle mnie budzi, stanął. Nic za to nie mogę. Przykro mi. Proszę tego nie zgłaszać. To będzie ostatni raz.
Patrzyła na mnie tymi swoimi wielorybimi oczami zastanawiając się nad popozycją.
- Dobra, - rzekła po chwili - niech będzie. Ale następnym razem nie wpiszę ci spóźnienia, tylko nieobecność.
- Dobrze, poprawię się. Obiecuję.
Wyszłam z klasy kierując się do biblioteki. Arlette już tam czekała.
- Cześć - powiedziałam rzucając torbę na stół i siadając na krześle w mój ulubiony sposób.
- Siema. Co ty taka zdenerwowana? I czerwona? - wypytywała.
- Wywalą mnie ze szkoły - oświadczyłam.
- Co?! Dlaczego?! - Czerwonowłosa panikowała.
- Znowu spóźniłam się na lekcje. Jesz z dwa razy i wylatuję. Nie mogę wylecieć ze szkoły. Mama mnie zabije, a potem będę musiała iść pieszo na drugi koniec miasta.
- O Dragonie... - westchnęła Arlette.
Dziewczyna uwielbiała smoki. No i piosenkarza Dragona.
- Ta... Muszę przestać się spóźniać i wagarować. Katastrofa.
- Tragedia! Kurde, szkoda. Nawet nie zdążyłyśmy wagarować razem - żaliła się.
- Właśnie. Ale to na jakiś czas. Może za trzy miesiące, na końcówce roku szkolnego uda nam się uciec z budy. Na razie nie, bo muszę tu zostać - powiedziałam smutno.
- No trudno... Jakoś przeżyjemy ten kryzys. Chciałabym być z tobą w klasie, a nie chodzić do drugiej a. Tam są same kujony, głupki i blondynki.
- U mnie wystarczy, że jest jeden głupek i jedna blondi i już jest piekło. Ale ja dam im wszystkim popalić! Wyobrażasz sobie, że przez tego Martina wywalili mnie z roboty?!
- Co ty gadasz! Jak ja mu przywalę... - Czerwonowłosa wstała ze stolika i przybrała pozycję bojową.
- Nie! - krzyknęłam na całą bibliotekę. Tym razem nikt na mnie nie syczał.
- Czemu? - Arlette wzruszyła ramionami zdziwiona.
- Z tego co wiem... - zaczęłam. Sama nie wiedziałam dlaczego tak zaprotestowałam - Z tego co wiem, to dostałaś naganę za kolor twoich włosów. Jeśli go uderzysz, dostaniesz kolejną, a wtedy też będziesz miała ultimatum. Nie ryzykuj.
- W sumie racja... - dziewczyna najwidoczniej to kupiła.
***
- Ej Trish!
Znajomy głos. Ile bym dała, by stał się zupełnie nieznajomym!
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! - wyparowałam.
- Chyba wypadł ci zeszyt z torby. Znalazłem pod dwójką.
Chłopak podał mi duży brulion spięty drucianymi kółkami.
- Ale... On nie jest podpisany. Skąd wiedziałeś, że jest mój? - spytałam zdezorientowana.
- No... Zobaczyłem odrysowany twój naszyjnik na okładce. Otworzyłem notatnik i rozpoznałem twoje pismo.
- Aha - powiedziałam odwracając się. - Swoją drogą - zawołał, a ja odwróciłam się - ładne piszesz wiersze.
To nie wiersze! To są przypadkowe, rymujące się wersy, które akurat przyszły mi do głowy, a ja je zapisałam... No dobra, to są wiersze. Ale nie mam do nich sentymentu. Jak jakieś fajne zdania wpadną mi do głowy, to je zapisuję i tyle.
Najgorsze jest to, że on je czytał! Miałam ochotę wyrwać mu wszystkie włosy, wydłubać oczy i wypalić usta.
- Ty durny psycholu! Jak możesz czytać moje notatki?! Nienawidzę cię! Jesteś najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła! - krzyczałam.
- Dzięki, miło mi to słyszeć, od kogoś, kto prawie oblał mnie koktajlem - rzucił.
Miarka się przebrała. Ten koleś był nie do zniesienia! Jeszcze nikogo takiego nie spotkałam w życiu, kto miałby tyle pyskowatości, przemądrzałości i takiego temperamentu!
- Masz tupet! Ale ja nie chcę cie znać! Od chwili, kiedy cię poznałam, wszystko się w moim życiu wali! Wszystko! Przez ciebie grozi mi wydalenie ze szkoły, przez ciebie wylali mnie z pracy! Wszystko, co złe mi się przytrafia, jest przez ciebie! - wypaliłam.
- Och... Przepraszam... Nie wiedziałem... Przykro mi - wydusił zdziwiony.
- Przykro ci. Przykro ci, że świat mi się wali. Że nie mogę utrzymać rodziny. Że mogę już nigdy więcej nie zobaczyć twojej facjaty i chodzić do innej szkoły. Przykro ci.
Pokręciłam głową i odeszłam szybko w kierunku biblioteki. Mam już go dość. Mam wszystkich dość. Mam wszystkiego dość!
sobota, 22 sierpnia 2015
6. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie
- Trish, musimy porozmawiać - oznajmiła mama, kiedy weszłam posępna do domu.
Dokładnie to samo powiedział mój szef, gdy wezwał mnie do swojego gabinetu.
- Trish, musimy porozmawiać - oznajmił mój szef, kiedy zaciągałam rolety w kawiarence.
- Już idę - rzekłam domyślając się, że dostanę niezły opieprz za to, co zrobiłam dwie godziny temu.
- Usiądź - rozkazał.
Usiadłam na fotelu stojącym naprzeciw jego biurka, przed którym siedział na krześle. Oprócz tego w gabinecie stała szafa, dwie komody i duży regał, a także dwuosobowa kanapa.
- To co powiem, nie będzie przyjemne - ostrzegł.
- Tak, wiem, że zawiniłam - przyznałam.
- To świetnie. Jednak nie o to chodzi. Nie do końca.
- A o co? - spytałam zdumiona.
- Kawiarenka ma coraz mniej gości. Co za tym idzie, mniej pieniędzy. Nie mogę już mieć tylu pracowników, bo całkiem zbankrutuję. Wiem, jaką masz sytuację rodzinną, ale tylko ty jesteś tu na pół etatu, pracujesz tu najkrócej ze wszystkich. A ten dzisiejszy wypadek...
- Ale to był pierwszy raz! - zaprotestowałam ze łzami w oczach.
- Wiem. Niestety był też ostatnim. Przykro mi. Muszę cię zwolnić.
Cały świat mi się zawalił. Szłam bardzo wolno w stronę domu. Co jakiś czas wycierałam łzę spływającą po moim policzku. Jak ja teraz utrzymam rodzinę? Muszę znaleźć jakąś pracę i to szybko.
Różne myśli kłębiły się w mojej głowie aż do wejścia przez próg domu.
- O czym musimy porozmawiać, mamo? - spytałam cicho.
- Dzwonił twój nauczyciel. Skarżył się na ciebie. Kochanie, dlaczego jesteś taka opryskliwa?
- Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, mamo.
- Twój nauczyciel jest opryskliwy?
- Nie do końca, mamo.
- To jak to jest?
- Oni mnie nie rozumieją, mamo. Myślą, że jeśli ktoś dobrze się uczy, ma być też grzeczny. Ale ja za dużo mam na głowie, mamo. Czasami opuszczam lekcję, żeby iść do pracy, czasami z innych ważnych powodów. Nie chcę być kimś, kim nie jestem. Chcę być sobą, mamo.
- Przecież za każdym razem, gdy próbuję cię odciążyć, nie pozwalasz mi. Trish, jeszcze trochę opuszczonych lekcji i naprawdę zostaniesz wyrzucona ze szkoły! Zwolnij się z pracy i nie wagaruj.
- Już na to za późno, mamo!
Rozpłakałam się i przytuliłam do niej.
- Słonko, co się dzieje? Usiądź na kanapę.
Usiadłam a ona obok mnie.
- Straciłam pracę. Nie wiem jak mam was teraz utrzymać! - wyżaliłam się.
- Trish, ty wcale nie musisz nas utrzymywać. Dajemy radę bez twojej pracy. Leki działają. Niedługo ja sama będę mogła się gdzieś zatrudnić.
- Nie! To wykluczone! Musisz odpoczywać! Choroba to nie żart!
- Wiem, ale...
- Żadnego ale! Nie chcę słyszeć sprzeciwu! Nie martw się, znajdę jakąś inną pracę. Będzie nam się żyć dobrze - obiecałam pochlipując i zaraz potem zamknęłam się w pokoju.
Całe szczęście, że moja siostra, z którą dzielę pokój bawi się z resztą rodzeństwa w sypialni chłopców. Nie zniosłabym tego, gdyby widziała mnie w takim stanie.
Dokładnie to samo powiedział mój szef, gdy wezwał mnie do swojego gabinetu.
- Trish, musimy porozmawiać - oznajmił mój szef, kiedy zaciągałam rolety w kawiarence.
- Już idę - rzekłam domyślając się, że dostanę niezły opieprz za to, co zrobiłam dwie godziny temu.
- Usiądź - rozkazał.
Usiadłam na fotelu stojącym naprzeciw jego biurka, przed którym siedział na krześle. Oprócz tego w gabinecie stała szafa, dwie komody i duży regał, a także dwuosobowa kanapa.
- To co powiem, nie będzie przyjemne - ostrzegł.
- Tak, wiem, że zawiniłam - przyznałam.
- To świetnie. Jednak nie o to chodzi. Nie do końca.
- A o co? - spytałam zdumiona.
- Kawiarenka ma coraz mniej gości. Co za tym idzie, mniej pieniędzy. Nie mogę już mieć tylu pracowników, bo całkiem zbankrutuję. Wiem, jaką masz sytuację rodzinną, ale tylko ty jesteś tu na pół etatu, pracujesz tu najkrócej ze wszystkich. A ten dzisiejszy wypadek...
- Ale to był pierwszy raz! - zaprotestowałam ze łzami w oczach.
- Wiem. Niestety był też ostatnim. Przykro mi. Muszę cię zwolnić.
Cały świat mi się zawalił. Szłam bardzo wolno w stronę domu. Co jakiś czas wycierałam łzę spływającą po moim policzku. Jak ja teraz utrzymam rodzinę? Muszę znaleźć jakąś pracę i to szybko.
Różne myśli kłębiły się w mojej głowie aż do wejścia przez próg domu.
- O czym musimy porozmawiać, mamo? - spytałam cicho.
- Dzwonił twój nauczyciel. Skarżył się na ciebie. Kochanie, dlaczego jesteś taka opryskliwa?
- Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, mamo.
- Twój nauczyciel jest opryskliwy?
- Nie do końca, mamo.
- To jak to jest?
- Oni mnie nie rozumieją, mamo. Myślą, że jeśli ktoś dobrze się uczy, ma być też grzeczny. Ale ja za dużo mam na głowie, mamo. Czasami opuszczam lekcję, żeby iść do pracy, czasami z innych ważnych powodów. Nie chcę być kimś, kim nie jestem. Chcę być sobą, mamo.
- Przecież za każdym razem, gdy próbuję cię odciążyć, nie pozwalasz mi. Trish, jeszcze trochę opuszczonych lekcji i naprawdę zostaniesz wyrzucona ze szkoły! Zwolnij się z pracy i nie wagaruj.
- Już na to za późno, mamo!
Rozpłakałam się i przytuliłam do niej.
- Słonko, co się dzieje? Usiądź na kanapę.
Usiadłam a ona obok mnie.
- Straciłam pracę. Nie wiem jak mam was teraz utrzymać! - wyżaliłam się.
- Trish, ty wcale nie musisz nas utrzymywać. Dajemy radę bez twojej pracy. Leki działają. Niedługo ja sama będę mogła się gdzieś zatrudnić.
- Nie! To wykluczone! Musisz odpoczywać! Choroba to nie żart!
- Wiem, ale...
- Żadnego ale! Nie chcę słyszeć sprzeciwu! Nie martw się, znajdę jakąś inną pracę. Będzie nam się żyć dobrze - obiecałam pochlipując i zaraz potem zamknęłam się w pokoju.
Całe szczęście, że moja siostra, z którą dzielę pokój bawi się z resztą rodzeństwa w sypialni chłopców. Nie zniosłabym tego, gdyby widziała mnie w takim stanie.
piątek, 21 sierpnia 2015
5. Truskawkowa katastrofa
Mówiłam, ze długo nie trzeba będzie czekać... Jednak trochę się pozmieniało, trochę przedłużyło i tak wyszło, że wstawiam dopiero dzisiaj. Cieszcie się czytaniem ;)
Od śmierci taty nie mamy zbyt wiele pieniędzy. Świadczą o tym pozdzierane, brudne tapety i zniszczone meble. Zwłaszcza, że mama poważnie choruje. Jej renta nie jest zbyt wysoka, nie starcza na leki, żywność, rachunki, ubrania i inne wydatki. Renta po ojcu trochę nam ułatwia życie, ale to i tak za mało. Moja praca w kafejce internetowej sprawia, że jest nam dużo lżej. Co prawda to tylko pół etatu, ale zawsze coś.
W kafejce witam się z resztą pracowników, zakładam fartuch i staję za ladą.
Po sprzedaniu kilku ciast na ladzie jest pełno okruszków. Odwracam się, żeby wyjąć szmatkę. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek.
- Już idę! - zakomunikowałam.
Stanęłam przodem do klienta. No nie!
- To znowu ty?! - niemal wrzasnęłam.
Przede mną stał uśmiechnięty od ucha do ucha Martin. Jak zwykle zresztą.
- To znowu ja - wzruszył ramionami. - To co? Powiesz mi, na którym piętrze mieszkasz?
- Ani mi się śni. Zamawiasz coś, czy zamierzasz dalej hamować kolejkę.
Chłopak obejrzał się za siebie.
- Jaką kolejkę? Za mną nikogo nie ma - oświadczył.
- A szkoda - powiedziałam.
- Masz takie ładne iskierki w oczach, kiedy się wściekasz - powiedział.
- Martin, spadaj stąd - syknęłam.
- O, chyba po raz pierwszy wypowiedziałaś moje imię. To jakiś cud.
Posuwa się za daleko. Mam go już serdecznie dość! Położyłam łokcie na ladzie i podpierając głowę dłońmi rzekłam słodko:
- Może koktajl na koszt firmy? Masz ochotę?
- W sumie byłoby fajnie - odparł z tym swoim zadziornym uśmiechem.
Podeszłam do maszyny, nacisnęłam guzik i do szklanki wlał się truskawkowy koktajl. Włożyłam do środka słomkę i wracając do "klienta" wylałam całą zawartość w jego stronę.
Niestety. Mój przeciwnik najprawdopodobniej przewidział to i w odpowiednim momencie nachylił się, a wtedy truskawkowa bomba trafiła w przygrubawego, łysego pana, który nie przewidział, że jego zamówienie przybierze taki zwrot akcji.
- O nie... - powiedziałam zakrywając usta dłońmi i wyłupiając oczy - Bardzo pana przepraszam!
Wyszłam zza lady z chusteczkami i zaczęłam go wycierać.
- Tak mi przykro! - rzuciłam.
- Mnie chyba bardziej... - odrzekł zdezorientowany całą sytuacją.
- Jeszcze raz przepraszam. To nie miało tak być - ciągnęłam.
- Po prostu daj mi kostkę placka z adwokatem.
- Już daję.
Po zapłacie za zamówienie mężczyzna powiedział jeszcze:
- Nienawidzę truskawek.
I wyszedł.
- To wszystko przez ciebie! - skierowałam się do Najbardziej Durnego ze Wszystkich Durniów.
- Nie zwalaj wszystkiego na mnie - Martin śmiał się do łez - Ja tylko zamówiłem koktajl.
- Ty... - zaczęłam.
- Do zobaczenia jutro w szkole! - krzyknął wychodząc.
Ukryłam twarz w dłoniach. Ten koleś sprawia, że wszystko idzie źle!
Od śmierci taty nie mamy zbyt wiele pieniędzy. Świadczą o tym pozdzierane, brudne tapety i zniszczone meble. Zwłaszcza, że mama poważnie choruje. Jej renta nie jest zbyt wysoka, nie starcza na leki, żywność, rachunki, ubrania i inne wydatki. Renta po ojcu trochę nam ułatwia życie, ale to i tak za mało. Moja praca w kafejce internetowej sprawia, że jest nam dużo lżej. Co prawda to tylko pół etatu, ale zawsze coś.
W kafejce witam się z resztą pracowników, zakładam fartuch i staję za ladą.
Po sprzedaniu kilku ciast na ladzie jest pełno okruszków. Odwracam się, żeby wyjąć szmatkę. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek.
- Już idę! - zakomunikowałam.
Stanęłam przodem do klienta. No nie!
- To znowu ty?! - niemal wrzasnęłam.
Przede mną stał uśmiechnięty od ucha do ucha Martin. Jak zwykle zresztą.
- To znowu ja - wzruszył ramionami. - To co? Powiesz mi, na którym piętrze mieszkasz?
- Ani mi się śni. Zamawiasz coś, czy zamierzasz dalej hamować kolejkę.
Chłopak obejrzał się za siebie.
- Jaką kolejkę? Za mną nikogo nie ma - oświadczył.
- A szkoda - powiedziałam.
- Masz takie ładne iskierki w oczach, kiedy się wściekasz - powiedział.
- Martin, spadaj stąd - syknęłam.
- O, chyba po raz pierwszy wypowiedziałaś moje imię. To jakiś cud.
Posuwa się za daleko. Mam go już serdecznie dość! Położyłam łokcie na ladzie i podpierając głowę dłońmi rzekłam słodko:
- Może koktajl na koszt firmy? Masz ochotę?
- W sumie byłoby fajnie - odparł z tym swoim zadziornym uśmiechem.
Podeszłam do maszyny, nacisnęłam guzik i do szklanki wlał się truskawkowy koktajl. Włożyłam do środka słomkę i wracając do "klienta" wylałam całą zawartość w jego stronę.
Niestety. Mój przeciwnik najprawdopodobniej przewidział to i w odpowiednim momencie nachylił się, a wtedy truskawkowa bomba trafiła w przygrubawego, łysego pana, który nie przewidział, że jego zamówienie przybierze taki zwrot akcji.
- O nie... - powiedziałam zakrywając usta dłońmi i wyłupiając oczy - Bardzo pana przepraszam!
Wyszłam zza lady z chusteczkami i zaczęłam go wycierać.
- Tak mi przykro! - rzuciłam.
- Mnie chyba bardziej... - odrzekł zdezorientowany całą sytuacją.
- Jeszcze raz przepraszam. To nie miało tak być - ciągnęłam.
- Po prostu daj mi kostkę placka z adwokatem.
- Już daję.
Po zapłacie za zamówienie mężczyzna powiedział jeszcze:
- Nienawidzę truskawek.
I wyszedł.
- To wszystko przez ciebie! - skierowałam się do Najbardziej Durnego ze Wszystkich Durniów.
- Nie zwalaj wszystkiego na mnie - Martin śmiał się do łez - Ja tylko zamówiłem koktajl.
- Ty... - zaczęłam.
- Do zobaczenia jutro w szkole! - krzyknął wychodząc.
Ukryłam twarz w dłoniach. Ten koleś sprawia, że wszystko idzie źle!
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
4. Pozbawiona drugiego śniadania = pozbawiona chęci do rozmowy
Wracając do domu jadłam jabłko. Właśnie wgryzałam się w soczysty owoc, gdy wypadł mi z rąk. Dlaczego? Bo ten durny Martin podbiegł do mnie i krzyknął mi "Buuuuuu" do ucha!!!
- Odbiło ci?! Kto jest taki wredny, żeby pozbawiać mnie drugiego śniadania?!
Uklękłam i wzięłam jabłko. Tymczasem ON wybuchnął śmiechem.
- Z czego się śmiejesz idioto?! - wypaliłam.
- Jesteś zabawna - wydusił przez śmiech.
- Doprawdy? A to jest zabawne?! - popchnęłam go z całej siły jaką tylko miałam. Przewrócił się lądując na swoich czterech literach. Zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
- I to bardzo! - wydusił.
- Jesteś jakiś nawiedzony! Powinieneś się leczyć! - rzuciłam zmierzając szybkim krokiem ku domowi.
- Hej! Poczekaj! Nie obrażaj się!
Niestety, Martin nie dawał za wygraną. Znowu. Dogonił mnie. Znowu!
- Nie wściekaj się! Po prostu ładnie wyglądasz, kiedy się denerwujesz - oznajmił.
- Daj mi spokój - odparłam.
- Dlaczego nas podsłuchiwałaś? - spytał.
- Co?! - stanęłam.
- No, wtedy w bibliotece. Podsłuchiwałaś mnie i tą dziewczynę... jak ona miała na imię? Celine? Felice?
Roześmiałam się. Felice? Czy jest jakieś gorsze imię? A, no tak. Moje. Ale Felice to i tak totalna porażka.
- Felice? Serio? Cecile. Ona ma na imię Cecile - zdołałam wydusić poprzez śmiech.
- Właśnie. To jak? Dlaczego podsłuchiwałaś?
Uśmiech mi zrzedł. Ruszyłam do przodu.
- Sama nie wiem - mruknęłam.
- No to następnym razem muszę pamiętać, by zanim zacznę z kimś rozmawiać, powinienem się rozejrzeć, czy nie ma cię w pobliżu - powiedział żartobliwie.
- Daj mi już spokój dobra?! - powiedziałam zatrzymując się. Następnie skręciłam w krótką dróżkę prowadzącą do drzwi głównych w moim bloku.
- Ej Trish! - zawołał, kiedy otwierałam mosiężne wrota.
- Czego?! - wrzasnęłam odwracając się w jego stronę.
- Na którym piętrze mieszkasz? - spytał z uśmiechem.
W odpowiedzi zrobiłam krok do tyłu i puściłam klamkę. Drzwi powoli zatrzasnęły się. Uśmiechnęłam się słodko przez szybę, a następnie zrobiłam minę, w którą skład wchodziły znużenie, wrogość i zdenerwowanie. Tak, długo ćwiczyłam ten wyraz twarzy.
Kiedy otworzyłam drzwi od mieszkania, zobaczyłam, że mama ogląda telewizję.
- Cześć mamo! - powiedziałam z uśmiechem, już uspokojona.
- Cześć!
Wrzuciłam torbę szkolną na łóżko, a następnie poszłam do kuchni. Z szafki, w której są leki, wzięłam mały słoiczek i kartonik. Ze słoiczka wyjęłam dwie podłużne, dwukolorowe pigułki, a z kartonika kwadratową tabletkę. Zaniosłam lekarstwa mamie, wraz ze szklanką wody.
- Już prawie czwarta, mamo.
- Och, dziękuję. Jak ty o mnie dbasz! - powiedziała kładąc swoją dłoń na moim policzku.
- Ktoś musi - odparłam - Mamo, idę do pracy. Jestem prawie spóźniona. W lodówce jest jeszcze zupa od wczoraj. Powinna wam starczyć na obiad.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Pa! - odpowiedziałam wychodząc. Jak dobrze, że moja praca jest w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie będę musiała widzieć tego palanta.
- Odbiło ci?! Kto jest taki wredny, żeby pozbawiać mnie drugiego śniadania?!
Uklękłam i wzięłam jabłko. Tymczasem ON wybuchnął śmiechem.
- Z czego się śmiejesz idioto?! - wypaliłam.
- Jesteś zabawna - wydusił przez śmiech.
- Doprawdy? A to jest zabawne?! - popchnęłam go z całej siły jaką tylko miałam. Przewrócił się lądując na swoich czterech literach. Zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
- I to bardzo! - wydusił.
- Jesteś jakiś nawiedzony! Powinieneś się leczyć! - rzuciłam zmierzając szybkim krokiem ku domowi.
- Hej! Poczekaj! Nie obrażaj się!
Niestety, Martin nie dawał za wygraną. Znowu. Dogonił mnie. Znowu!
- Nie wściekaj się! Po prostu ładnie wyglądasz, kiedy się denerwujesz - oznajmił.
- Daj mi spokój - odparłam.
- Dlaczego nas podsłuchiwałaś? - spytał.
- Co?! - stanęłam.
- No, wtedy w bibliotece. Podsłuchiwałaś mnie i tą dziewczynę... jak ona miała na imię? Celine? Felice?
Roześmiałam się. Felice? Czy jest jakieś gorsze imię? A, no tak. Moje. Ale Felice to i tak totalna porażka.
- Felice? Serio? Cecile. Ona ma na imię Cecile - zdołałam wydusić poprzez śmiech.
- Właśnie. To jak? Dlaczego podsłuchiwałaś?
Uśmiech mi zrzedł. Ruszyłam do przodu.
- Sama nie wiem - mruknęłam.
- No to następnym razem muszę pamiętać, by zanim zacznę z kimś rozmawiać, powinienem się rozejrzeć, czy nie ma cię w pobliżu - powiedział żartobliwie.
- Daj mi już spokój dobra?! - powiedziałam zatrzymując się. Następnie skręciłam w krótką dróżkę prowadzącą do drzwi głównych w moim bloku.
- Ej Trish! - zawołał, kiedy otwierałam mosiężne wrota.
- Czego?! - wrzasnęłam odwracając się w jego stronę.
- Na którym piętrze mieszkasz? - spytał z uśmiechem.
W odpowiedzi zrobiłam krok do tyłu i puściłam klamkę. Drzwi powoli zatrzasnęły się. Uśmiechnęłam się słodko przez szybę, a następnie zrobiłam minę, w którą skład wchodziły znużenie, wrogość i zdenerwowanie. Tak, długo ćwiczyłam ten wyraz twarzy.
Kiedy otworzyłam drzwi od mieszkania, zobaczyłam, że mama ogląda telewizję.
- Cześć mamo! - powiedziałam z uśmiechem, już uspokojona.
- Cześć!
Wrzuciłam torbę szkolną na łóżko, a następnie poszłam do kuchni. Z szafki, w której są leki, wzięłam mały słoiczek i kartonik. Ze słoiczka wyjęłam dwie podłużne, dwukolorowe pigułki, a z kartonika kwadratową tabletkę. Zaniosłam lekarstwa mamie, wraz ze szklanką wody.
- Już prawie czwarta, mamo.
- Och, dziękuję. Jak ty o mnie dbasz! - powiedziała kładąc swoją dłoń na moim policzku.
- Ktoś musi - odparłam - Mamo, idę do pracy. Jestem prawie spóźniona. W lodówce jest jeszcze zupa od wczoraj. Powinna wam starczyć na obiad.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Pa! - odpowiedziałam wychodząc. Jak dobrze, że moja praca jest w przeciwnym kierunku do szkoły. Nie będę musiała widzieć tego palanta.
Subskrybuj:
Posty (Atom)