czwartek, 8 września 2016

Hej!
Wiem, wiem. Jak zwykle nie dotrzymałam słowa. Przepraszam, chyba za bardzo pochłonęły mnie wakacje, opóźniony powrót z wakacji i wejście w tryb szkolny.
Przez cały ten długi czas nie napisałam ani jednego zdania. A próbowałam nie raz. Dlatego postanowiłam, że nie dodam tutaj już żadnego posta, tym bardziej, że ciągle coś obiecuję, ale i tak tego nie robię. Ale uszy do góry! Nie zamierzam całkowicie skończyć z tą historią. Ciągle chcę ją pisać, więc stwierdziłam, że napiszę ją od nowa. Pozmieniam parę rzeczy, przeanalizuję swoje błędy i, mam nadzieję, wyjdzie z tego jeszcze lepsza opowieść. Musicie jednak wiedzieć, że póki jej nie skończę, nie opublikuję jej. Lecz gdy koniec nastąpi, na pewno będziecie o tym poinformowani ;)
Dziękuję Wam za wsparcie, ponad 2070 wyświetleń i czytanie moich wypocin. Jeszcze raz przepraszam za moją niesłowność i mam nadzieję, że wkrótce się do Was odezwę ;)

Tymczasem zapraszam na moją inną opowieść "Dookoła miłości". Troszkę "szajsowe", ale czuję, że to może być całkiem niezła historia :)

Do zobaczenia!
Spadam,
Wasza Cometa

sobota, 18 czerwca 2016

38. Odpoczynek i nabranie sił

Hej! 
Wielkimi krokami zbliżają się wakacje! Wakacje, czyli czas odpoczynku i nabrania nowych sił na kolejny rok szkolny. Ja także czuję, ze potrzebuję odpoczynku. Odpoczynku od bloga.
Trochę zmęczyłam się pisaniem tylko dlatego, by zdążyć na czas. To coś okropnego. Mimo, iż ostatnio wróciłam do formy, to i tak nie na długo, więc postanowiłam zawiesić "Dawno, dawno temu i... teraz" aż do 1 września. W ten dzień pojawi się tutaj kolejny post. 
Będę mieć dużo czasu na zebranie dalszych pomysłów i napisanie historii do końca. Mam nadzieję, że mi się uda =).
Wszystkich zawiedzionych przepraszam, jednak pamiętajcie, że już za dwa miesiące będziecie mogli przeczytać duuuuuuuuuuuuuuużo bardziej interesujące posty ;). Proszę, zrozumcie mnie.

Życzę Wam udanych i szczęśliwych wakacji, na których zrelaksujecie się równie dobrze, jak ja zamierzam to zrobić.

Do zobaczenia 1 września!!! ;)


sobota, 11 czerwca 2016

37. Momentalnie zaczęło padać

Hej! Mam za sobą dzienne spóźnienie, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, bo oto napisałam dłuższy i ciekawszy post, który być może zachęci Was do czytania następnych! Oby tak było. Miłego czytania ;)


Muzyka grała w najlepsze. Słychać ją było jakiś kilometr od wielkiej sali balowej, w której była organizowana impreza.
Szliśmy z Martinem kamienną ścieżką. Zaczynało zmierzchać. Mijało nas wiele sportowych aut, starych kabrioletów, a nawet kilka karot. Widać każdy ma swój gust. No bo kto bogatym zabroni?
Kiedy doszliśmy do gigantycznej sali zbudowanej według stylu francuskiego z barokowymi dodatkami, zauważyłam, że przed olbrzymimi schodami, liczącymi chyba ze sto stopni, stoją Arlette i Arthur. Czerwonowłosa miała na sobie śliczną turkusową sukienkę z asymetrycznym, postrzępionym dołem, który przypominał fale morza. Wyglądała obłędnie. Natomiast Arthur wyglądał jak z lat sześćdziesiątych. Biała koszula z krótkim rękawem w malutkie szare kropki oraz czarne spodnie były szczegółem, ale marynarka zarzucona przez ramię i dym z papierosa przyciągały uwagę. Tym bardziej, że oprócz niego jeszcze nikogo tutaj nie przyłapałam na papierosie.
- Cześć – rzuciłam. Ucieszyłam się na widok Arthura, ale nadal byłam zła na Arlette. Pewnie dlatego moje powitanie zabrzmiało chłodno i z wymuszeniem.
- Hej – odparł chłopak przydeptując peta i wydmuchując ostatnie kłęby dymu. – Wyglądasz przepięknie! Jak z katalogu.
Zachciało mi się śmiać. Ton jego głosu był jednocześnie odpychający, jak i przyciągający. Mimo to miałam odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy i z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć:
- Zupełnie tak jak ty.
Arthur odwzajemnił mój uśmiech. Delikatnie, bo z ostrożnością, wyciągnął do mnie rękę i ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko temu.
Staliśmy tak przez chwilę patrząc sobie głęboko w oczy i uśmiechając się do siebie. Niestety, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, ta chwila nie trwała wiecznie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, – odchrząknął Martin – ale musimy pójść na obrady.
- Obrady? Jakie obrady? – zdziwiłam się. O czym jeszcze ten chłopak mi nie powiedział?
- W krainie źle się dzieje. Dlatego przed balem zwołano obrady. Trzeba obgadać parę spraw – objaśniła Arlette.
- Ale dlaczego my musimy tam iść?- schowałam swoją złość do kieszeni na rzecz zaskoczenia.
- Piękna, jesteś córką Belli i Bestii. To oni aktualnie rządzą krainą, więc ty po prostu musisz tam być – powiedział Arthur. Jeden, jedyny raz spodobało mi się, kiedy ktoś powiedział do mnie „Piękna”. Mimo wszystko, mam nadzieję, że ostatni.
- Będziemy cię wspierać – dodała Arlette.
Spojrzałam na nią. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko pełna życzliwości. Przez chwilę zapomniałam o moich urazach i mruknęłam:
- Dzięki.

W mini-sali panował gwar. Wszyscy przekrzykiwali siebie nawzajem. Na środku stał okrągły stół z wyciętym środkiem, wokół którego siedzieli wszyscy bohaterowie znajomych mi bajek. Wszyscy ubrani w przepiękne stroje balowe. Roszpunka, Alladyn, Śpiąca Królewna, Kopciuszek, Mulan, Piotruś Pan i wiele innych postaci.
Odszukałam wzrokiem Piękną i Bestię siedzących na drugim końcu sali. Wyglądali na bezradnych. Bella miała minę chorego szczeniaka, a Bestia palcami masował sobie skronie.
Zdecydowałam się do nich podejść. To wcale nie było takie proste, ponieważ minęło trochę czasu zanim ludzie stojący przede mną usłyszeli, jak krzyczę, żeby się przesunęli, a kiedy już mnie zauważyli, bo nadepnęli na moje żółte trampki, to marszczyli brwi próbując skojarzyć sobie kim jestem. Nikt mnie tu nie znał, choć ja rozpoznawałam wszystkich doskonale.
Prawie każdy miał coś charakterystycznego dla swojej baśniowej opowieści. Królewna Śnieżka miała bladą skórę, czarne włosy, czerwoną opaskę na włosach i naszyjnik z soczyście czerwonym jabłkiem. Pocachontas wyróżniała się indiańskim wyglądem oraz niebieskim naszyjnikiem z szarym kamieniem. Głowę Tarzana zdobiły dredy, ramiona – mięsnie no i chodził jakoś tak po małpiemu. Dzwonnik z Notre Dame był niski, garbaty i posiadał wielki nos.
Gdy dotarłam po wielkich męczarniach do celu, Piękna uśmiechnęła się widocznie zmęczona hałasem.
- Co tu się dzieje? – zapytałam przekrzykując tłum.
- Zwołaliśmy obrady. Niestety, każdy na siłę chce przekonać resztę do swojego zdania – odkrzyknęła. - Jeszcze nigdy w krainie nie działo się tak źle, jak teraz i jeszcze nigdy obrady nie były tak głośne i nieuporządkowane. Skończyły mi się pomysły. No bo co jeszcze mogłabym zrobić żeby ich uciszyć?
Do głowy wpadł mi niesamowity pomysł. Trochę przesadny, ale to przecież cała ja.
Po dłuższej chwili doszłam do przyjaciół. Powiedziałam, że trzeba uciszyć tych krzykaczy. Zdradziłam im swój plan, który wydawał się być dla nim planem doskonałym. Ochoczo wzięli się do roboty.
Poszłam na przeciwną stronę budynku. Stałam teraz między Meridą Waleczną a Alicją z Krainy Czarów. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ja, Martin, Arthur i Arlette staliśmy w czterech różnych stronach świata. Daliśmy sobie znak, po czym synchronicznie weszliśmy na stół i zaczęliśmy głośno gwizdać.
Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Zaczęliśmy więc krzyczeć, żeby wszyscy się uciszyli. Nawet groźne okrzyki Arthura nic nie dały – ludzie jedynie patrzyli na nas jak na bandę debili.
Nie wiedziałam co robić. Pomyślałam sobie, że skoro są to bohaterowie bajek, to najpewniej są kulturalni i zwrócą uwagę na to, iż grupka młodzieży musi ich uciszać. Myliłam się. Wpadłam jeszcze na pomysł, by zacząć biec dookoła stołu, jednak porozrzucane bezładnie papiery i szklanki pełne wody nie dopuściły do realizacji.
Wtem zobaczyłam, jak Arlette zaczyna wrzeszczeć coś w stronę swojego brata. Kiedy Arthur usłyszał już jej słowa, rzucił do niej jakiś mały przedmiot. Dziewczyna bez trudu złapała to coś. Następnie postawiła krzesło na stół, weszła na nie i przyłożyła to coś do małego punktu na suficie. Nagle wszystko pojęłam.
To coś to była zapalniczka, a ten punkt, to spryskiwacz anty-pożarowy.
Momentalnie zaczęło padać. Uruchomił się każdy spryskiwacz, więc nie było mowy o tym, żeby ktoś wyszedł stąd suchy. Zobaczyłam, jak Arthur biegnie w stronę drzwi i zaryglowuje je deską. Następnie wysypuje na niego jakiś pyłek, po którym deska zmieniła swój drewniany kolor na jaskrawozielony.
Tłum postaci z bajek dobiega do drzwi, jednak nikt nie jest w stanie otworzyć drzwi. Nawet sam Tarzan nie daje rady.
Po chwili paniki deszcz ustaje. Podchodzę więc do stołu i staję na nim.
- Ludzie! Nie możemy tak na siebie wrzeszczeć i nie słuchać tego, co mówią inni! – krzyczę. – Jesteście bohaterami baśni o odwadze, sprawiedliwości, uczciwości oraz szanowania drugiego człowieka, ale jakoś nie było tego dzisiaj widać. Nauczmy się słuchać siebie nawzajem! Zwłaszcza teraz, gdy Dreamland przeżywa trudne chwile! Ludzie, ogarnijcie się!
Wszyscy patrzyli na mnie z zamyśleniem. Jasne było, że dogłębnie zastanawiają się nad tym, co właśnie powiedziałam. Jednakże dziwnie się czułam, kiedy każdy na mnie patrzył. Moja pewność siebie bardzo szybka zeszła ze mnie niczym powietrze z przebitej opony.
Wtem Bella przydreptała do mnie w swoich mokrych włosach opadających jej na twarz. Stanęła przede mną i rzekła:

- To jest Beauty. Nasza córka. 


niedziela, 5 czerwca 2016

36. Skąd to się wzięło pod moim łóżkiem?

Hej! Z opóźnieniem, (za które serdecznie przepraszam) ale jestem. Ten wpis już na pewno będzie wstępem do wielkiej akcji! Myślałam, że już teraz będzie się działo, ale trzeba poczekać jeszcze trochę. Potem to już same ciekawe wpisy, obiecuję! Miłego czytania ;)






-Nie.
-Tak.
-Nie!
-Tak!
-NIE!
-Trish, do jasnej cholery wyjdź stamtąd!
Powoli otworzyłam drzwi łazienki. W żółwim tempie stanęłam przed nimi. Martin siedział na łóżku. Na mój widok jego nieco zdenerwowana mina zelżała. Patrzył na mnie bez słowa, co jeszcze bardziej mnie frustrowało.
Miałam na sobie żółtą sukienkę z dwoma falbankami, wstążką w pasie i górą całą w cekinach. Nie było to dla mnie proste. Nie pamiętam kiedy ostatnio nosiłam sukienkę, czy nawet spódniczkę. To chyba było jakieś dziesięć lat temu… Nigdy nie lubiłam typowo dziewczęcych rzeczy. Zawsze czułam się w nich bezbronna i niewinna, a te niechciane przeze mnie uczucia sprawiały, że miałam ochotę wymiotować.
- Powiedz coś! – nakazałam. Moja twarz pewnie przypominała dziecko, które zaraz miało się rozpłakać. Najgorsza chwila w moim życiu…
- Wow… - wydusił Marty.
- Powiedz coś konkretnego! – powiedziałam podchodząc do niego.
- Wyglądasz pięknie. Beauty po prostu – uśmiechnął się.
Mimo zdenerwowania, odwzajemniłam uśmiech i grzmotnęłam go w ramię.
- Mam coś dla ciebie – rzekł chłopak sięgając pod moje łóżko.
Zdziwiłam się. No bo co on takiego może mi dać? I skąd to się wzięło pod moim łóżkiem?
Marty wyciągnął szare pudełko. Takie do przechowywania butów. Otworzył je i pokazał mi zawartość. W środku były niskie, żółte trampki.
- Pomyślałem sobie, że skoro już ubrałaś sukienkę, to na pewno nie będziesz chciała nosić szpilek. Kupiłem ci więc żółte trampki. Będą pasować do sukienki. No, przynajmniej kolorystycznie.
Wzięłam pudełko do ręki. Wyjęłam buty i, opierając się o chłopaka, założyłam je na bose dotychczas nogi. Pasowały idealnie. Jakby ktoś specjalnie stworzył je dla mnie.
Ucieszyłam się. Sukienkę jeszcze bym jakoś przetrzymała, ale szpilki? Przecież ja nawet nie umiem w tym chodzić!
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – krzyczałam przytulając się do chłopaka.
- Jeju, gdybym wiedział, że tak się ucieszysz, to już dawno bym ci kupił te tenisówki.

***  

Muzyka grała w najlepsze. Słychać ją było jakiś kilometr od wielkiej sali balowej, w której była organizowana impreza.
Szliśmy z Martinem kamienną ścieżką. Zaczynało zmierzchać. Mijało nas wiele sportowych aut, starych kabrioletów, a nawet kilka karot. Widać każdy ma swój gust. No bo kto bogatym zabroni?
Kiedy doszliśmy do gigantycznej sali zbudowanej według stylu francuskiego z barokowymi dodatkami, zauważyłam, że przed olbrzymimi schodami, liczącymi chyba ze sto stopni, stoją Arlette i Arthur. Czerwonowłosa miała na sobie śliczną turkusową sukienkę z asymetrycznym, postrzępionym dołem, który przypominał fale morza. Wyglądała obłędnie. Natomiast Arthur wyglądał jak z lat sześćdziesiątych. Biała koszula z krótkim rękawem w malutkie szare kropki oraz czarne spodnie były szczegółem, ale marynarka zarzucona przez ramię i dym z papierosa przyciągały uwagę. Tym bardziej, że oprócz niego jeszcze nikogo tutaj nie przyłapałam na papierosie.
- Cześć – rzuciłam. Ucieszyłam się na widok Arthura, ale nadal byłam zła na Arlette. Pewnie dlatego moje powitanie zabrzmiało chłodno i z wymuszeniem.
- Hej – odparł chłopak przydeptując peta i wydmuchując ostatnie kłęby dymu. – Wyglądasz przepięknie! Jak z katalogu.
Zachciało mi się śmiać. Ton jego głosu był jednocześnie odpychający, jak i przyciągający. Mimo to miałam odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy i z zalotnym uśmiechem odpowiedzieć:
- Zupełnie tak jak ty.
Arthur odwzajemnił mój uśmiech. Delikatnie, bo z ostrożnością, wyciągnął do mnie rękę i ujął moją dłoń. Nie miałam nic przeciwko temu.
Staliśmy tak przez chwilę patrząc sobie głęboko w oczy i uśmiechając się do siebie. Niestety, ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, ta chwila nie trwała wiecznie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, – odchrząknął Martin – ale musimy pójść na obrady.
- Obrady? Jakie obrady? – zdziwiłam się. O czym jeszcze ten chłopak mi nie powiedział?
- W krainie źle się dzieje. Dlatego przed balem zwołano obrady. Trzeba obgadać parę spraw – objaśniła Arlette.
- Ale dlaczego my musimy tam iść?- schowałam swoją złość do kieszeni na rzecz zaskoczenia.
- Piękna, jesteś córką Belli i Bestii. To oni aktualnie rządzą krainą, więc ty po prostu musisz tam być – powiedział Arthur. Jeden, jedyny raz spodobało mi się, kiedy ktoś powiedział do mnie „Piękna”. Mimo wszystko, mam nadzieję, że ostatni.
- Będziemy cię wspierać – dodała Arlette.
Spojrzałam na nią. Dziewczyna uśmiechała się do mnie lekko pełna życzliwości. Przez chwilę zapomniałam o moich urazach i mruknęłam:

- Dzięki.



piątek, 27 maja 2016

35. Ametystowy pyłek - 500 dreasów

Hej! Wróciłam! I chociaż nie wiem na jak długo, to podejrzewam, że następny wpis jeszcze będzie systematyczny. Będę musiała zajrzeć do mich kończących się zapasów weny =D Dzisiejszy wpis jest krótki i mało ciekawy, właściwie taki informacyjny, ale kiedy dojdę do balu, to na pewno będzie się działo! Troszkę cierpliwości. Miłego czytania ;)



- Skoro ta kobieta jest twoją matką, to kim dla ciebie jest pani Rebecca? – spytałam siedząc na moim łóżku.
- Ta kobieta to Tiana – odparł Martin siedząc na fotelu. - Jestem synem Tiany i Naveena, już kiedyś ci o tym mówiłem. A Rebecca to moja ciotka, siostra Tiany. Ona nigdy nie chciała mieszkać w Dreamlandzie, więc przeniosła się do świata ludzi. W trakcie, gdy ściągałem cię tutaj, zamieszkałem u ciotki.
- Więc Paul i Rachel to…
- Moi kuzyni.
- Ile rzeczy ja jeszcze o tobie się dowiem? – zapytałam opierając głowę o stelaż.
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie – powiedział Martin uśmiechając się.
- Ona zwracała się do ciebie „Marty” – przypomniałam sobie.
- Ta… To takie rodzinne przezwisko… Nigdy go nie lubiłem.
- Ok, zapamiętam to sobie. Będę cię dręczyć – zaśmiałam się.
- To ja będę mówić do ciebie „Beauty” – oznajmił.
- Beauty? Twoja mama chyba tak do mnie powiedziała…
- Wszyscy kiedyś na ciebie tak mówili. Po mamie.
Lepszego przezwiska już nie dało się wymyślić.
Nagle dotarło do mnie, co się stało z wazą.
- Martin, a jak to zrobiłeś z tym naczyniem? – spytałam.
- Och… teraz najtrudniejsze – zaczął. – Dreamland nie byłyby Dreamlandem, gdyby nie magia. I to była właśnie magia. Na ogół raczej wyszliśmy z przyzwyczajenia do magicznych wyczynów, jednak zdarza się, że bywa potrzebna.
- To ja też mogę jej używać? – zapytałam.
W mojej głowie pojawiły się tysiące dotąd nieosiągalnych przeze mnie rzeczy. Mogłabym je mieć w ciągu niecałej minuty dzięki ruchu rąk.
- Nie, to nie takie proste – moje fantazje prysły. – Trzeba przejść coś jakby… kurs czarowania, żeby się tego nauczyć. Poza tym najpierw musiałabyś załatwić sobie pyłek. Bez pyłku nie ma magii.
- A co to za pyłek?
- Magiczny pyłek wytwarzają wróżki. Są różne jego rodzaje. Najlepiej jest mieć je wszystkie, bo do danych czarów potrzebne są odpowiednie pyłki. Niestety, nie wszystkie są takie tanie. Przykładowo, za pół kilograma ametystowego pyłku płaci się około pięćset dreasów.
- Dreasów? Co to jest? – zdziwiłam się.
- Dreas to nasz waluta, zbliżona wartością do jednego euro.
- No dobrze… Jeju, jeszcze tyle nie wiem o tej krainie…
- Spokojnie, wszystkiego się dowiesz. Chociaż lepiej będzie, jeśli zaczniemy się przygotować do balu, bo zostało już kilka godzin, a ty nadal nie wiesz, co ubierzesz!
- Tylko nie to…


Ametyst - kamień szlachetny

piątek, 6 maja 2016

34. Magiczna kraina

Hej! Macie może zapasy dodatkowej weny? Mnie chyba się kończą. Nie wiem, co będzie dalej, ale jest kiepsko. Trzymajcie kciuki. Miłego czytania ;)



- Nie… nie… kategorycznie nie!
Martin rzucił brzydką, srebrną, ołówkową sukienkę na pozostałe inne brzydkie sukienki leżące na stole. Ta srebrna była już ostatnia.
- Trish, to co ty masz zamiar ubrać? – zapytał zrezygnowany opierając się o stół.
- Coś, co w nazwie nie ma „suk” ani „enka” – odparłam zakładając ręce.
- Zostało ci tylko „i”. Nie ma żadnego ubrania o nazwie „i”.
- Wyciągnij wnioski – rzekłam.
- Hm… czyli pójdziesz nago?
Wybałuszyłam oczy. Wzięłam to co było pod ręką (wzięłam poduszkę, ponieważ siedziałam na łóżku) i powoli podeszłam do niego pokazując, że w każdym momencie mogę użyć mojej „zabójczej” broni.
- O nie, zaraz umrę! – powiedział teatralnym głosem.
Chłopak otrzymał pierwszy cios. Trafiłam w ramię. Drugi cios. Tym razem brzuch. Martin zaczął uciekać. Ja natomiast zaczęłam go gonić.
Moja ofiara wybiegła z komnaty. Podejrzewam, że miał plan zamku w małym palcu, więc pewnie doskonale wiedział, gdzie biegnie. Ja jednak opierałam się tylko na tym, co widziałam.
Moja raczej słaba kondycja szybko dała o sobie znać. Po jakichś osiemdziesięciu metrach korytarza i zbiegania w dół po schodach czułam, że dłużej już tak nie mogę. Niewiele myśląc, zdecydowałam się rzucić poduszką, aby zadać ostatni cios. Oczywiście nie trafiłam w cel. Nie byłby to taki problem, nawet nie spodziewałam się, że trafię. Nie spodziewałam się także, że trafię w jakąś niebiesko-białą wazę.
Naczynie zachwiało się niebezpiecznie. Domyśliłam się już, co zaraz się stanie. Rzuciłam się pod postument, żeby złapać tę misterną dekorację. Jednak ja, niczym zupełny nieudacznik, tylko pogorszyłam sprawę. Moja noga zahaczyła o postument, na którym stała waza. Naczynie spadło na ciemno drewnianą posadzkę z głośnym hukiem.
Pocierając ręką obolałe miejsca na ciele po moim nieudanym skoku podniosłam się i przykucnęłam obok katastrofy. Najprawdopodobniej porcelanowe kawałki starej wazy były tak małe, że sklejenie tego zajęłoby mi najpewniej cały tydzień. Nie miałam tyle czasu.
- Trish! Coś ty narobiła?
Spojrzałam na stojącego przede mną Martina. Poczułam, że blednę. Na pewno wyglądałam jak malutkie, przestraszone dziecko. Jednakże Martin wydawał się być uosobieniem spokoju, mimo groźnego tonu.
- Chciałam rzucić w ciebie. Nie wiedziałam, że pocisk trafi w coś co jest cenne! – wyrzuciłam sarkastycznym głosem.
- Szczere – mruknął. – To była waza, którą twoi rodzice dostali na rocznicę ślubu od księżniczki Mulan. To miało chyba z trzy tysiące lat!
Nagle zza drzwi znajdujących się niedaleko masakry usłyszeliśmy śmiech i kobiecy głos, który ewidentnie się do nas zbliżał. Byłam już przerażona do granic możliwości.
Zobaczyłam, jak klamka lekko się porusza. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na Martina. Kompletnie nie wiedziałam co robić.
Nagle chłopak wykonał jakiś dziwny ruch ręką. Ujrzałam coś niezwykłego i niemożliwego zarazem. Malutkie kawałeczki stłuczonego naczynia momentalnie złożyły się w całość, a następnie powędrowały na podest. Drzwi otwarły się.
- Marty! – wykrzyknęła wysoka, elegancko ubrana kobieta zauważając Martina. Pocałowała go w policzek odgarniając przy tym swoje blond popielate włosy.
- Mamo – odparł Martin.
Całkowicie zaskoczona i zdezorientowana wstałam powoli z podłogi. Co tu się dzieje? Czy ja kiedykolwiek ogarnę, co się dzieje w tej magicznej krainie?
- Przyjechałam z ojcem na bal i na obrady. O – zdziwiła się spostrzegając bladą szatynkę stojącą pod ścianą – a to jest pewnie Beauty!
- Mamo, poznaj Trish. Trish, poznaj moją mamę.
Uścisnęłam dłoń szeroko uśmiechniętej kobiety, mamrocząc słowa powitania.
- Trish. Piękny pseudonim. No, kochani, muszę już lecieć. Kto by pomyślał, że tyle zajmuje zrobienie wszystkich formalności?
Kobieta zniknęła tak szybko, jak tylko się pojawiła. Patrzyłam tępo na Martina. Co tu się właściwie wydarzyło?
- Będę musiał długo się tłumaczyć, prawda? – spytał z nietęgą miną.
- Z pewnością – odparłam.


piątek, 22 kwietnia 2016

33. Mniej niż pięćdziesiąt cztery

Hej! Niestety ciągle nie mam zbyt wiele czasu na pisanie, tyle się ostatnio wydarzyło... Jednak zdążyłam napisać krótki tekst. Nie ma zbyt dużo akcji, jest raczej wstępem do następnego wpisu, lecz dobrze będzie, jeśli przeczytacie ten króciutki rozdzialik. Miłego czytania ;)



Szliśmy korytarzem zamku rozmawiając się i śmiejąc, jakbyśmy nigdy nie przerwali naszej przyjaźni. W pewnym momencie dosłownie wybuchłam śmiechem, zamykając przy tym oczy. Jednak wciąż szłam dalej. Łatwo można sobie wyobrazić, jaka byłam zdziwiona, gdy opanowawszy się spostrzegłam, że nikt nie idzie obok mnie. Zostałam sama.
Obróciłam się. Zobaczyłam Martina, który stał jakieś sześć metrów ode mnie. Natychmiast zrozumiałam, co się dzieje. Chłopak stał obok drzwi prowadzących do jadalni.
- Chodźmy się najeść – rzekł.
- Nie jestem pewna czy rodzina królewska będzie chciała mnie widzieć – odparłam patrząc na podłogę.
Martin podszedł do mnie. Słyszałam jego kroki. Gdy nadal patrząc na kolorowy dywan ujrzałam jego buty, poczułam, jak chłopak podnosi moją głowę za pomocą palców dotykających podbródek.
- Trish, przecież ty jesteś członkiem rodziny królewskiej. Na pewno nie chowają co do ciebie żalu.
- Przestań – cofnęłam się. – Nie chcę słyszeć, że oni są moją rodziną, póki nie zobaczę jakiegoś dowodu, jasne? – powiedziałam stanowczo, aczkolwiek łagodnie. No, przynajmniej jak na mnie.
- Jasne. Jak słońce – odrzekł. – A teraz chodźmy, bo zaraz padniesz z głodu.
Nie chciałam tam wchodzić i konfrontować się na nowo z tak naprawdę obcymi mi ludźmi. Może i są moimi rodzicami, ale to nie zmienia przecież faktu, że ich nie znam. Praktycznie widzę ich pierwszy raz w życiu.
Jednakże w oczach chłopaka było coś takiego… przyciągającego. To coś sprawiało, że nie mogłam oderwać od nich wzroku i jednocześnie nie mogłam nie zgodzić się na to, by im odmówić. Po prostu musiałam wejść do środka i zmierzyć się ze swoim lękiem, tak jak było trzeba.
Martin otworzył mosiężne drzwi. Przy stole siedzieli już wszyscy oprócz nas. Przełknęłam ślinę, gdy spostrzegłam, że każdy wzrok jest skierowany na mnie.
- Dzień dobry… - powiedziałam cicho pospiesznie siadając na swoje miejsce.
- Dzień dobry – odrzekła lekko zmieszana reszta.
Nie czułam się komfortowo. Za to kiedy tylko ujrzałam te wszystkie wyśmienite potrawy (czyt. naleśniki), poczułam jak bardzo jestem głodna. Nałożyłam sobie na talerz kilka sztuk puszystych placków i polałam je czekoladowym sosem.
Podczas gdy wcinałam ostatni kęs, usłyszałam nieśmiałe pytanie:
- Jak ci się spało?
- Em… dobrze… - odparłam. No bo co miałam powiedzieć? Że spałam na kościelnej ławce?
- To dobrze… - powiedziała Piękna.
- Rano byłam na spacerze – zaczęłam. – Zobaczyłam plakat wyborczy. Podpytałam Martina i zorientowałam się, że niedługo są wybory na Królestwo Przewodnie.
- Racja, zostało coraz mniej czasu do głosowania – potwierdziła Piękna. – Dobrze, że zaczęłaś ten temat, bo mam dla was dobrą wiadomość! Wyprawiamy bal dziś wieczorem, specjalnie dla wyborców. Naturalnie, wy też jesteście zaproszeni. Zaczynamy o osiemnastej!
- Zaraz, zaraz – wtrąciłam. – Bal? Ja nigdy nie byłam na balu!
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na imprezie, na którą trzeba ubrać sukienkę. I, szczerze powiedziawszy, nie tęsknię za tymi czasami.
- To będziesz pierwszy raz! Na pewno ci się spodoba! – Piękna była wyraźnie podekscytowana tym wieczornym wydarzeniem – Och, pamiętam czasy, gdy po raz pierwszy udałam się na bal… miałam wtedy czternaście lat. Sala była przyozdobiona białymi jedwabiami i szarymi cyrkoniami, co idealnie współgrało z moją jasną suknią z kołnierzykiem i…
- Bella, przestań – przerwał jej Bestia. - Nie sądzę, by młodzież chciała słuchać o tym, co działo się jakieś czterdzieści lat temu.
Zakrztusiłam się sokiem jabłkowym i prawie wyplułam go na mój talerz oraz na wszystko to, co było w jego pobliżu. Bestia zaczął się śmiać, a Martin, Arlette i Arthur próbowali ukryć swoje śmiechy, lecz niestety, zrobili to całkowicie nieudolnie. Ja natomiast nie wiedziałam jak zareagować.
- Dyret! Jak możesz! – Piękna niemal krzyknęła, było jednak widać, że ma do siebie dystans i po chwili sama zaczęła się śmiać.
Jadalnia wypełniła się wesołą atmosferą. Wkrótce i ja dołączyłam do zbiorowej radości próbując złapać przy tym oddech.

- Tak dla sprostowania, mam dużo mniej na karku niż pięćdziesiąt cztery lata – oznajmiła Bella ze śmiechem.