Uprzedzam, że nie wiem kiedy pojawi się następny wpis. Nie jest jeszcze skończony, a szkolnych obowiązków tylko przybywa! :( Także nic nie wiadomo, ale postaram się jak najszybciej się ogarnąć. W "wynagrodzeniu" dałam dzisiaj trochę dłuższy post, a tak właściwie to dwa w jednym. Miłego czytania ;)
Następnego dnia unikałam ich obydwu. Spędzali razem przerwy, to zdążyłam zauważyć. Na lekcji polskiego dostałam liścik od Martina, ale zanim w ogóle go otwarłam, rozdarłam karteczkę. Na tyle części ile się dało, a następnie wyrzuciłam przez okno. Nie, nie siedziałam pod oknem. Po prostu wstałam, podeszłam do okna i wyrzuciłam papierki.
- Sorry - powiedziałam wracając do ławki.
Coś musiałam powiedzieć, jeśli cała klasa patrzy na ciebie z uniesioną brwią, nauczycielka karcącym wzrokiem, Wróg Numer Jeden (CeCe) z zażenowaniem, a Wróg Numer Dwa z bólem szczeniaka.
Usiadłam i zaczęłam notować.
Tak było przez następne trzy dni. Postanowiłam wtedy, że dłużej nie mogę ich unikać, że tak dalej być nie może. Weszłam więc do biblioteki, gdzie znalazłam Arlette w MOJEJ ulubionej pozycji, w MOJEJ ulubionej miejscówce czytającą MOJĄ ulubioną książkę.
- Cześć! - uśmiechnęła się na mój widok - Ty i Martin mieliście rację. "Mały Książę" to wspaniała książka. To właśnie on mi ją polecił. Wiesz, że...?
- Zjeżdżaj stąd - ucięłam jej gadaninę.
Cała biblioteka spojrzała wtedy na mnie. "CO?! Arlette i Trish, postrachy szkoły, skłócone?!", pomyśleli pewnie. Ale mam to głęboko gdzieś. Tam, gdzie słońce nie dochodzi.
- Ale... - zaczęła.
- Po prostu spadaj - skończyłam.
Czerwonowłosa wstała.
- To też moja miejscówka! - oznajmiła stanowczo.
- Byłam tu pierwsza - oświadczyłam.
Nachyliła się i wyszeptała:
- A ja byłam tu druga.
Zrobiłam to samo. Nachyliłam się i wyszeptałam:
- Spływaj, syrenko.
Oczy miała jak spodki. Wyprostowała się po chwili.
- Uważaj, nie zmień się w CeCe - powiedziała i opuściła bibliotekę.
***
Szłam korytarzem w stronę szafki. Kiedy wykręciłam kod i otworzyłam ją, usłyszałam klaskanie. Spojrzałam w prawo. Ujrzałam gębę, której wolałabym nie widzieć.
- Proszę, proszę, proszę. Biedna Trish odrzucona przez przyjaciółkę i chłopaka? - CeCe udawała przejętą.
- To nie był mój chłopak! I nigdy mnie nie będzie! A co do porzucania, to ja sama ich porzuciłam! - wyrzuciłam jej prosto w wymalowaną, sztuczną twarz.
- Oooo... Ale tak jak twoi rodzice ciebie, czy w inny sposób? - wypaliła Cecile.
Tego było za wiele. Byłam tyle lat przez nią prześladowania, zawsze miałam to w nosie. Ale teraz ostro przesadziła! Tylko ja mogę przeklinać moich biologicznych rodziców! Tylko ja mogę oczerniać ich do woli! Ona nie ma tego prawa! I nigdy nie będzie go mieć!
Chwyciłam więc jej blond kudły i targałam je, ciągnęłam popychając ją jednocześnie na ścianę. Wkładałam w to bardzo wiele siły i pracy. Wrzeszczałam przy tym jak opętana. Bo byłam opętana. Opętana piekielną wściekłością. Ale nie była to moja wina. Tutaj działała prowokacja. Sama tego chciała! Sztuczna żmija przeniknięta złem do szpiku kości!
- Tego chciałaś, co?! Tego chciałaś durna laleczko?! - wrzeszczałam na cały głos - To twoja wina! Sprowokowałaś mnie, więc masz! Masz to, na co zasługujesz! Spróbuj jeszcze raz mi dokuczyć, to pożałujesz jeszcze bardziej! Skończysz w piekle!
Wokół nas zebrało się grono gapiów. Nie obchodziło mnie to jednak, chciałam po prostu w końcu ją skompromitować! Zgnieść jak jabłko i wyrzucić do kosza! Zrównać z ziemią!
Wtem poczułam jak ktoś łapie mnie w talii i odciąga od mojej ofiary. Ja dalej jednak wymachiwałam nogami i rękami w nadziei, że jeszcze doskoczę do tej malowanej, pustej idiotki i porządnie skopię jej tyłek. Ale to się nie stało, niestety.
- Trish! Trish! Ogarnij się! - ktoś wołał potrząsając moim ciałem.
Słyszałam głosy lecz jakby z oddali. Pragnęłam tylko zadać cierpienie tej istocie, która, wedle mnie, nie powinna żyć.
Zaraz, zaraz! Stop! Co się ze mną dzieje?!
Przestraszona moją rządzą krwi przestałam się wierzgać.
- Trish?
Obróciłam głowę w stronę słyszalnego głosu. Dostrzegłam Martina. Następnie zobaczyłam, że jesteśmy w jakiejś pustej klasie. Staliśmy przy szafach, które stały naprzeciw tablicy, za wszystkimi ławkami.
- Spokojnie... - powiedział cicho odgarniając mi włosy z mojej twarzy.
Wciąż trzymał mnie w swoich ramionach. Nie do końca wiedziałam co to wszystko ma znaczyć.