Gdybym mogła cofnąć czas, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie mogę. Szkoda.
***
- Beatrice. Beatrice. Beatrice! - ktoś szepcze mi prosto do ucha budząc mnie.
Sina ręka. Cała zakrwawiona. Na mojej poduszce. Sina twarz bez włosów z przerażającym uśmiechem, ociekająca krwią. Nad moją twarzą. Wrzeszczę.
***
Otwieram oczy. Wytrzeszczam je jak tylko mogę, lecz nie krzyczę, nie wzywam pomocy. Żaden koszmar nie jest w stanie mnie przestraszyć. A już na pewno nie postać z horroru, który oglądałam poprzedniej nocy. Pewnie dlatego, że całe moje życie to koszmar.
Siadam na łóżku. Chowam głowę w dłoniach i przypominam sobie sen. Miewałam gorsze. Podnoszę głowę i patrzę na zegar ścienny. Zostało piętnaście minut do rozpoczęcia pierwszej lekcji. Wstaję powoli z łóżka. Zamieniam piżamę na granatowy T-shirt, ramoneskę z ćwiekami i czarne jeansy. Mycie zębów? Nie ogarniam ludzi, którym chce się to robić. Malowanie się? Ohyda. Nie mam zamiaru być jak te wszystkie sztuczne lale.
Wychodzę z małego pokoju i od razu znajduję się w kuchni. Daria, David i Diggie siedzą przy wyspie kuchennej. Mama stoi w szlafroku przy gazówce mieszając gotujące się mleko. Jedyna rzecz, która trzyma mnie przy życiu. Mama. No i trochę rodzeństwo, rzecz jasna.
- Mamo! Miałaś się oszczędzać! Dlaczego gotujesz mleko? - podeszłam do niej szybko.
- Oh, Beatrice, dzieci muszą je mieć do płatków.
Spojrzałam na trzy talerze napełnione czekoladowymi, zbożowymi i cynamonowymi płatkami śniadaniowymi. Nad nimi ujrzałam trzy wesołe buźki uśmiechnięte od ucha do ucha. Ja też się lekko uśmiechnęłam.
Jednak to nie sprawiło, że to co usłyszałam, popadło w niepamięć.
- Mamo - zaczęłam łagodnie. - Tysiąc razy ci mówiłam żebyś...
- "Mnie tak nie nazywała, bo to denerwujące i zarazem żenujące słyszeć tak okropne imię, jakie posiadam" - przerwała i dokończyła za mnie.
- Właśnie.
- Kiedy mnie ogromnie się ono podoba. Tak kazali cię nazwać twoi rodzice.
Oparłam się o blat i trzymałam mocno, żeby nie opaść na podłogę. Moja mama ( lub tata, lecz podejrzewam, że mama ) podrzuciła mnie pod drzwi tego mieszkania, gdy byłam jeszcze niemowlakiem. Leżałam w kartonie owinięta jedynie w ciepły kocyk. Na szyi widniał naszyjnik z księżycem. Obok była dołączona karteczka z napisem " Ma na imię Beatrice". Nie znoszę tego imienia. Głównie dlatego, ze zostało wymyślone przez moich rodziców. Wszyscy mówią do mnie Trish. Nawet nauczyciele. Lecz naszyjnik noszę do dziś.
- Co oni mogą wiedzieć o dzieciach, skoro woleli je porzucić i oddać pod obcy dom? - mruknęłam.
Mama potarła dłonią o moje ramię pocieszająco.
- Ja tam się cieszę, że tak się stało! - rzucił Diggie. Roześmiałam się czochrając go po włosach.
- Ja też! - dorzucił David.
- A ja to najbardziej! - oświadczyła Daria.
Jak to dobrze, że oni zaczynają lekcje później ode mnie. Złote skarby.
- Mleko gotowe! - oznajmiła mama, wyłączając gazówkę. Chwyciła za rączkę rondla chcąc go podnieść, lecz położyłam dłoń na jej ręce.
- Ja to zrobię.
Mama tylko się uśmiechnęła. Wiedziała, że ze mną nie wygra.
- Wzięłaś lekarstwa? - spytałam zalewając płatki białą substancją.
- Tak wzięłam, kochanie.
- W takim razie idź się połóż. Zrobię i zostawię ci kanapki na śniadanie jak zawsze, w chlebaku. Pamiętaj, by zjeść je dopiero godzinę po wzięciu tabletek!
- Wiem, skarbie. Powtarzasz mi to każdego ranka - rzekła idąc prosto, w stronę swojej sypialni.
Odstawiłam rondel do zlewu i zalałam wodą. Wzięłam bułkę z chlebaka. Ugryzłam ją idąc w stronę porzuconego plecaka. Porzuconego przy drzwiach, zupełnie jak ja.
- Do zobaczenia! - krzyknęłam na wychodne. Przeszłam przez korytarz, zeszłam z klatki schodowej i ruszyłam w stronę szkoły jedząc skromne śniadanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz