piątek, 21 sierpnia 2015

5. Truskawkowa katastrofa

Mówiłam, ze długo nie trzeba będzie czekać... Jednak trochę się pozmieniało, trochę przedłużyło i tak wyszło, że wstawiam dopiero dzisiaj. Cieszcie się czytaniem ;)


   Od śmierci taty nie mamy zbyt wiele pieniędzy. Świadczą o tym pozdzierane, brudne tapety i zniszczone meble. Zwłaszcza, że mama poważnie choruje. Jej renta nie jest zbyt wysoka, nie starcza na leki, żywność, rachunki, ubrania i inne wydatki. Renta po ojcu trochę nam ułatwia życie, ale to i tak za mało. Moja praca w kafejce internetowej sprawia, że jest nam dużo lżej. Co prawda to tylko pół etatu, ale zawsze coś.
    W kafejce witam się z resztą pracowników, zakładam fartuch i staję za ladą.
    Po sprzedaniu kilku ciast na ladzie jest pełno okruszków. Odwracam się, żeby wyjąć szmatkę. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek.
    - Już idę! - zakomunikowałam.
    Stanęłam przodem do klienta. No nie!
    - To znowu ty?! - niemal wrzasnęłam.
    Przede mną stał uśmiechnięty od ucha do ucha Martin. Jak zwykle zresztą.
    - To znowu ja - wzruszył ramionami. - To co? Powiesz mi, na którym piętrze mieszkasz?
    - Ani mi się śni. Zamawiasz coś, czy zamierzasz dalej hamować kolejkę.
    Chłopak obejrzał się za siebie.
    - Jaką kolejkę? Za mną nikogo nie ma - oświadczył.
    - A szkoda - powiedziałam.
    - Masz takie ładne iskierki w oczach, kiedy się wściekasz - powiedział.
    - Martin, spadaj stąd - syknęłam.
    - O, chyba po raz pierwszy wypowiedziałaś moje imię. To jakiś cud.
    Posuwa się za daleko. Mam go już serdecznie dość! Położyłam łokcie na ladzie i podpierając głowę dłońmi rzekłam słodko:
    - Może koktajl na koszt firmy? Masz ochotę?
    - W sumie byłoby fajnie - odparł z tym swoim zadziornym uśmiechem.
    Podeszłam do maszyny, nacisnęłam guzik i do szklanki wlał się truskawkowy koktajl. Włożyłam do środka słomkę i wracając do "klienta" wylałam całą zawartość w jego stronę.
    Niestety. Mój przeciwnik najprawdopodobniej przewidział to i w odpowiednim momencie nachylił się, a wtedy truskawkowa bomba trafiła w przygrubawego, łysego pana, który nie przewidział, że jego zamówienie przybierze taki zwrot akcji.
    - O nie... - powiedziałam zakrywając usta dłońmi i wyłupiając oczy - Bardzo pana przepraszam!
    Wyszłam zza lady z chusteczkami i zaczęłam go wycierać.
    - Tak mi przykro! - rzuciłam.
    - Mnie chyba bardziej... - odrzekł zdezorientowany całą sytuacją.
    - Jeszcze raz przepraszam. To nie miało tak być - ciągnęłam.
    - Po prostu daj mi kostkę placka z adwokatem.
    - Już daję.
    Po zapłacie za zamówienie mężczyzna powiedział jeszcze:
    - Nienawidzę truskawek.
    I wyszedł.
    - To wszystko przez ciebie! - skierowałam się do Najbardziej Durnego ze Wszystkich Durniów.
    - Nie zwalaj wszystkiego na mnie - Martin śmiał się do łez - Ja tylko zamówiłem koktajl.
    - Ty... - zaczęłam.
    - Do zobaczenia jutro w szkole! - krzyknął wychodząc.
    Ukryłam twarz w dłoniach. Ten koleś sprawia, że wszystko idzie źle!

2 komentarze:

  1. Co za dupek!!!
    To niestety wszystko co mam do napisania
    Sorry
    ~ Cameleon

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahahaha :D Nie wiem dlaczego, ale rozbawiło mnie to. W sumie, masz rację. Krótko, zwięźle i na temat ;)

    OdpowiedzUsuń