Szliśmy korytarzem zamku rozmawiając się i śmiejąc,
jakbyśmy nigdy nie przerwali naszej przyjaźni. W pewnym momencie dosłownie
wybuchłam śmiechem, zamykając przy tym oczy. Jednak wciąż szłam dalej. Łatwo
można sobie wyobrazić, jaka byłam zdziwiona, gdy opanowawszy się spostrzegłam,
że nikt nie idzie obok mnie. Zostałam sama.
Obróciłam się. Zobaczyłam Martina, który stał jakieś sześć
metrów ode mnie. Natychmiast zrozumiałam, co się dzieje. Chłopak stał obok
drzwi prowadzących do jadalni.
- Chodźmy się najeść – rzekł.
- Nie jestem pewna czy rodzina królewska będzie chciała
mnie widzieć – odparłam patrząc na podłogę.
Martin podszedł do mnie. Słyszałam jego kroki. Gdy nadal
patrząc na kolorowy dywan ujrzałam jego buty, poczułam, jak chłopak podnosi
moją głowę za pomocą palców dotykających podbródek.
- Trish, przecież ty jesteś członkiem rodziny królewskiej.
Na pewno nie chowają co do ciebie żalu.
- Przestań – cofnęłam się. – Nie chcę słyszeć, że oni są
moją rodziną, póki nie zobaczę jakiegoś dowodu, jasne? – powiedziałam stanowczo,
aczkolwiek łagodnie. No, przynajmniej jak na mnie.
- Jasne. Jak słońce – odrzekł. – A teraz chodźmy, bo zaraz
padniesz z głodu.
Nie chciałam tam wchodzić i konfrontować się na nowo z tak naprawdę
obcymi mi ludźmi. Może i są moimi rodzicami, ale to nie zmienia przecież faktu,
że ich nie znam. Praktycznie widzę ich pierwszy raz w życiu.
Jednakże w oczach chłopaka było coś takiego…
przyciągającego. To coś sprawiało, że nie mogłam oderwać od nich wzroku i
jednocześnie nie mogłam nie zgodzić się na to, by im odmówić. Po prostu
musiałam wejść do środka i zmierzyć się ze swoim lękiem, tak jak było trzeba.
Martin otworzył mosiężne drzwi. Przy stole siedzieli już
wszyscy oprócz nas. Przełknęłam ślinę, gdy spostrzegłam, że każdy wzrok jest
skierowany na mnie.
- Dzień dobry… - powiedziałam cicho pospiesznie siadając na
swoje miejsce.
- Dzień dobry – odrzekła lekko zmieszana reszta.
Nie czułam się komfortowo. Za to kiedy tylko ujrzałam te wszystkie
wyśmienite potrawy (czyt. naleśniki), poczułam jak bardzo jestem głodna.
Nałożyłam sobie na talerz kilka sztuk puszystych placków i polałam je
czekoladowym sosem.
Podczas gdy wcinałam ostatni kęs, usłyszałam nieśmiałe
pytanie:
- Jak ci się spało?
- Em… dobrze… - odparłam. No bo co miałam powiedzieć? Że
spałam na kościelnej ławce?
- To dobrze… - powiedziała Piękna.
- Rano byłam na spacerze – zaczęłam. – Zobaczyłam plakat
wyborczy. Podpytałam Martina i zorientowałam się, że niedługo są wybory na
Królestwo Przewodnie.
- Racja, zostało coraz mniej czasu do głosowania –
potwierdziła Piękna. – Dobrze, że zaczęłaś ten temat, bo mam dla was dobrą
wiadomość! Wyprawiamy bal dziś wieczorem, specjalnie dla wyborców. Naturalnie,
wy też jesteście zaproszeni. Zaczynamy o osiemnastej!
- Zaraz, zaraz – wtrąciłam. – Bal? Ja nigdy nie byłam na
balu!
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na imprezie, na którą
trzeba ubrać sukienkę. I, szczerze powiedziawszy, nie tęsknię za tymi czasami.
- To będziesz pierwszy raz! Na pewno ci się spodoba! –
Piękna była wyraźnie podekscytowana tym wieczornym wydarzeniem – Och, pamiętam
czasy, gdy po raz pierwszy udałam się na bal… miałam wtedy czternaście lat. Sala
była przyozdobiona białymi jedwabiami i szarymi cyrkoniami, co idealnie
współgrało z moją jasną suknią z kołnierzykiem i…
- Bella, przestań – przerwał jej Bestia. - Nie sądzę, by
młodzież chciała słuchać o tym, co działo się jakieś czterdzieści lat temu.
Zakrztusiłam się sokiem jabłkowym i prawie wyplułam go na
mój talerz oraz na wszystko to, co było w jego pobliżu. Bestia zaczął się
śmiać, a Martin, Arlette i Arthur próbowali ukryć swoje śmiechy, lecz niestety,
zrobili to całkowicie nieudolnie. Ja natomiast nie wiedziałam jak zareagować.
- Dyret! Jak możesz! – Piękna niemal krzyknęła, było jednak
widać, że ma do siebie dystans i po chwili sama zaczęła się śmiać.
Jadalnia wypełniła się wesołą atmosferą. Wkrótce i ja
dołączyłam do zbiorowej radości próbując złapać przy tym oddech.
- Tak dla sprostowania, mam dużo mniej na karku niż
pięćdziesiąt cztery lata – oznajmiła Bella ze śmiechem.