Strony

piątek, 25 marca 2016

29. "Jestem z krwi i kości, a nie z kredki i ołówka"

Hej! Dzisiaj krócej, ale dość ciekawie. Przynajmniej mam takie wrażenie :D Miłego czytania ;)





Indyk nadziewany, udziec panierowany. Sałatka owocowa, zupa porowa. Krokiety, surówki, i inne przesmaczne dodatki. Wszystko to stało na stole, który wydawał się zaraz ugiąć pod ciężarem tych wszystkich talerzy, misek, półmisek, dzbanków, sosjerek, filiżanek, szklanek, oraz reszty naczyń, których nazw musiałabym długo szukać w mojej pamięci. Większość dań widziałam po raz pierwszy na własne oczy. Wydawało się, że stół zaraz ugnie się pod ciężarem tychże potraw. Połowy nie mogłabym kupić, ponieważ kiedy pracowałam w kawiarni moja wypłata była mniejsza od ich ceny.
Piękna i Bestia siedzieli po przeciwnych stronach trzymetrowego stołu. Arlette i Martin usadowili się obok siebie, po lewej stronie Pięknej. Ja oraz Arthur usiedliśmy po jej prawej stronie, naprzeciwko Czerwonego Szopa i Zidiociałego Kolesia.
Wszyscy jedli, a raczej pochłaniali pożywienie. Byli przy tym niesłychanie cicho. Tymczasem ja wodziłam widelcem po puree ziemniaczanym i soczystym mięsem z kurczaka. Nie miałam ochoty na jedzenie. Dobijało mnie wiszące w powietrzu, omal nie namacalne milczenie. Wbiłam swój wzrok w talerz i czekałam, aż ten wieczór się skończy.
- Dlaczego nie jesz?
Nie ukrywam, że trochę mi zajęło, zanim zorientowałam się, że te pytanie było skierowane właśnie do mnie.
Podniosłam wzrok na kobietę w żółtej sukience za kolana. Miała troskliwy i jednocześnie zdziwiony wyraz twarzy. Ponownie wbiwszy spojrzenie w talerz mruknęłam tylko:
- Nie mam apetytu.
- Ale chyba lepiej zjeść coś teraz, niż być później głodnym? – dodała Piękna.
- Nie powinno się zaczynać zdania od „ale” – odparłam po chwili.
- Jak możesz mówić tak do swojej matki? – powiedział stanowczo Bestia.
Spojrzałam na niego. Miał lekko oburzony wyraz twarzy. Tylko dlaczego? W końcu to ja powinnam być wściekła! Przecież to mnie wciskają do głowy jakieś pierdoły o bajkach!
- W tym pomieszczeniu nie ma moich rodziców. W tym zamku nie ma moich rodziców. Ba, w całej krainie nie ma moich rodziców! To idiotyczne, że wszyscy wokół okłamują mnie i ciągle mówią o nieistniejących bajkach!  – odparłam trochę poddenerwowana.
- Beatrice… - zaczęła Piękna. Nie skończyła, bo jej przerwałam.
- Nie mów tak do mnie! Nienawidzę tego koszmarnego imienia!
- Trish, trochę spokojniej – wyszeptał mi Arthur wprost do ucha, chwytając mnie za dłoń.
Pomogło. Na chwilę się zamknęłam. Na chwilę.
- A więc Trish… - ponownie zaczęła Piękna - ja doskonale rozumiem, co musisz w tej chwili odczuwać. Wszystko jest dla ciebie nowe, niezwykłe, a nawet dziwne, lecz rozejrzyj się! Spójrz prawdzie w oczy; jesteśmy tutaj. Ty także tutaj jesteś. Istniejemy, tak jak każde inne stworzenie na Ziemi i jesteśmy twoimi rodzicami.
Spokojny, powolny ton tylko dodał ognia do pieca. Czułam, że w środku się gotuję. Zacisnęłam pięści najmocniej, jak umiałam. Miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje z wściekłości. Wstałam, uderzyłam ręką w stół i wydarłam się:
- Nie! To nie jest prawda! Prawda jest taka, że moja matka siedzi w domu i się denerwuje! Martwi się o mnie, bo jestem jej córką! Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, gdzie i z kim tuta jestem! Nie znam was! I wcale nie chcę poznać! Wy nie istniejecie, w odróżnieniu ode mnie! Ciągle twierdzicie, że jestem waszą córką, tymczasem ja jestem prawdziwa! Ja jestem z krwi i kości, a nie z kredki i ołówka!
Po tych wrzaskliwych słowach z impetem przewróciłam krzesło, kopniakiem otworzyłam drzwi i  czym prędzej wybiegłam z tego idiotycznego zamku.
Nie wiedziałam, gdzie biegnę. Jednak to mi nie przeszkadzało. Ważne, że biegłam. Miałam wrażenie, że jeśli się zatrzymam, znów będę musiała wywrzeszczeć wszystkim co myślę. A nie miałam już na to siły. Bolało mnie serce, głowa i gardło.
I w takim właśnie transie ciągle biegłam. Niestety, nie miałam jakiejś nadzwyczajnej kondycji. Nic więc dziwnego, że w końcu musiałam się zatrzymać.

Oddychałam ciężko z głową skierowaną ku ziemi. Myślałam, że zaraz wypluję płuca. W końcu wyprostowałam się, nadal dysząc. I wtedy zobaczyłam właśnie TO. Coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.





piątek, 18 marca 2016

28. Sztucznie czerwony szop z okularami.

Miłego czytania ;)





- Oto twoja komnata, panno Beatrice.
Jak na „komnatę” to pokój był urządzony nowocześnie. Jasnoszare ściany, białe panele, puchaty dywan. Białe meble; szafa i komoda, a także biurko przy wysokim oknie z białymi firanami sięgającymi podłogi. Nie obyło się też bez ogromnego łóżka z baldachimem i milionem poduszek. Z sufitu zwisał wielki, czarny żyrandol z szarymi kloszami. W kącie, obok szafy stało prostokątne lustro ze srebrną ramą, a tuż przy stoliku nocnym mieścił się spory regał wypełniony książkami. Po prawej znajdowały się białe drzwi, zapewne prowadzące do łazienki.
      - Jak jeszcze raz powiesz do mnie „panno Beatrice”, to twoja głowa spocznie na piedestale przed zamkiem – orzekłam mało przekonująco, zajęta przeglądaniem pierwszej lepszej książki.
      - Oczywiście, panno Beatrice. Jak więc mam się do ciebie zwracać, panno Beatrice?
   Odwróciłam wzrok od lektury. Spojrzałam groźnie na szeroko uśmiechniętego, niewysokiego blondyna. Ubrany był we frak oraz białe rękawiczki. Miał szmaragdowe oczy i śnieżnobiałe zęby. Wyglądał na około siedemnaście lat.
      - Widać, że jesteś tu nowy – rzuciłam szukając miejsca, w którym skończyłam czytać. – Nie jesteś za młody na lokaja?
      - Jestem. Ale to nie moja wina, że już nie ma brania na tę fuchę.
      - Jednak tobie się podoba – mruknęłam znad książki.
      - Podobają mi się pieniądze – wyszeptał mi wprost do ucha.
      Tak się przestraszyłam, że odruchowo uderzyłam go książką w twardej oprawie prosto w jego przystojną twarz.
- No dobra, już dobra! – niemal krzyczał odsuwając się i przytrzymując zapewne obolały policzek. – Gdybym wiedział, że jesteś taka agresywna, nawet bym się nie zbliżył, słowo! Jejka…
      - Gdybym wiedziała, że jesteś taki arogancki, od razu bym cię wywaliła za drzwi – wypaliłam.
      - Spokojnie, bo ci się zaraz włosy napuszą…
      Uniosłam książkę na znak, że zaraz prawdopodobnie zgarnie drugi raz. Chłopak automatycznie cofnął się i uciekł z komnaty.
Już chciałam się cieszyć, że pozbyłam się zbędnego pasożyta, kiedy w drzwiach ukazała się Czerwonowłosa żmija.
      - Jeju, już na samym początku bijesz i wyganiasz ludzi? – zapytała kpiąco wskazując na drogę ucieczki Theodora.
- Przynajmniej nie znęcam się nad nim psychicznie, jak niektóre rude stworzenia – odparłam odkładając lekturę. Już chyba nic dziś nie przeczytam.
      - Trish, ja nie znęcam się nad tobą psychicznie! To nie moja wina, że ktoś wtargnął do mojego domu i na twoich oczach zamienił mnie w syrenę!
- Syreny nie istnieją – oświadczyłam stanowczo.
      - Ja nie mogę… A ty dalej swoje! Tyle zobaczyłaś i jeszcze nie wierzysz w to wszystko?!
- K[CENZURA], ty sztucznie czerwony szopie z okularami! Przyszłaś tu, żeby się kłócić?!
- Przyszłam tu, żeby się pogodzić, ale to chyba niemożliwe!
      - To wszystko?! Nagadałaś się?! – nie wytrzymałam.
      - Nie!
      - To mów i stąd spadaj, jeśli już koniecznie musisz!
     - Przestań się ciągle wściekać na Martina!!! On chce dla ciebie dobrze, robi wszystko, byś go zauważyła, żebyś oswoiła się z tą chorą sytuacją, żebyś była szczęśliwa!!! A ty nadal go nie doceniasz! Nie doceniasz tego, co on dla ciebie robi!!! Tymczasem on tak się stara! A ty?! K[CENZURA] obrazę majestatu odwalasz!!! Wielka księżniczka!!! Tyle, że bez koronacji!!! – wykrzyczała z siebie.
                - No i co z tego, że chce dla mnie dobrze?! Czy ja go o to prosiłam?! Sama mogę się sobą zając, nie potrzebuję zidiociałych kolesi!!! Napatoczył się k[CENZURA] i myśli, że jak zobaczę tę jego ładną buźkę pierwszy raz, to od razu będę na niego lecieć, jak jakaś podniecona p[CENZURA]!!!
     - Ty nawet nie wiesz o czym ty gadasz! Serio myślisz, że w szkole widziałaś go pierwszy raz?! - wrzeszczała Arlette wymachując dłońmi.
- A nie?!
- Nie!!!
Arlette westchnęła ciężko i ucichła. Patrzyła tylko na mnie wściekła, jakby żałowała tego, co powiedziała. Jej milczenie jednak zdenerwowało mnie jeszcze bardziej, niż gdyby krzyczała na mnie aż do pęknięcia moich bębenek usznych. Wypaliłam więc:
- No wyduś to z siebie!!!
Czerwonowłosa chwyciła się za przegrodę nosową znów wzdychając. Następnie podniosła głowę do góry odganiając przy tym czerwone loki. W końcu spojrzała na mnie i przemówiła, tym razem spokojnym i opanowanym głosem:
- Kiedy byłaś małym dzieciakiem, spędzałaś tu, w naszej krainie, bardzo dużo czasu. Praktycznie jak najwięcej się dało. Któregoś dnia jednak znudziło ci się siedzenie w kuchni i ukradkiem wyszłaś z zamku. Ukryłaś się w karecie i tym sposobem przypadkowo przewieziono cię do zamku państwa Rebetle. Spotkałaś Martina i zaczęliście się bawić. Kiedy twoi rodzice już cię znaleźli i zobaczyli, jak dobrze się bawiłaś, odtąd codziennie do niego przyjeżdżałaś lub on do ciebie. Byliście najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze i wszędzie byliście razem. Mówiono o was papużki-nierozłączki.
Potrzebowałam chwili na przetworzenie tego wszystkiego. Przez moment nawet wydawało mi się, że nad moją głową było napisane "Loading" i ładujące się kółeczko.
- Przestań kłamać jędzo!!! - wykrzyknęłam po przyjęciu informacji do mózgu.
- Nie kłamię!!! Mówię jak było naprawdę!!! To ty musisz przestać go nienawidzić!
- A co ty jesteś?! Jego niańka, czy obrońca?! Sam nie mógł przyjść i mi o tym opowiedzieć?! A może go k[CENZURA] kochasz?! – wrzasnęłam kpiąco bez opamiętania, głośniej niż Arlette.
Nic nie powiedziała. Jednak jej szerokie oczy i zaciśnięte usta mówiły same za siebie.
- Ty go kochasz – szepnęłam.
Energicznie kręciła głową, unikając mojego wzroku.
- No powiedz coś do cholery!!! – krzyknęłam.
- Już powiedziałam wszystko, co chciałam!!!– odparła kierując się ku drzwiom.
Odwróciłam się przytrzymując głowę. Kłamliwa zołza mówi mi co mam robić. Kocha mojego wroga. Kolesia, którego z całego serca nienawidzę. Kolesia, który ponoć był moim najlepszym przyjacielem... I jeszcze nazwała mnie księżniczką! Mnie księżniczką! MNIE!
- A – i jeszcze jedno – powiedziała zatrzymując się w progu. – Moje włosy nie są sztuczne!
I wyszła.



sobota, 12 marca 2016

27. Mnie też miło panią poznać

Hej! Bardzo przepraszam, że nie wrzuciłam nic wczoraj, lecz nie mogłam wejść na stronę bloggera! Nie wiem, co konkretnie było przyczyną, nie mogłam otworzyć strony. Na szczęście dziś wszystko jest w porządku, więc dodaję kolejnego posta. Miłego czytania ;)



Szliśmy już kilka minut w stronę miasta. Martin z przodu szedł jakiś zdenerwowany, zirytowany. Mało mnie obchodził powód jego zachowania. Arlette próbowała za nim nadążyć, chyba chciała poprawić mu humor. Za nimi ja pełzłam wolno niczym żółw. Cały czas zastanawiałam się, co ja tu robię. Wtedy przekręcałam głowę w bok i automatycznie nasuwała mi się odpowiedź. Tylko przez niego. A może dla niego? Wszystko mi jedno, wiem jedynie, że gdyby Arthur nie szedł obok, nie byłoby mnie tutaj.
Nie, nie trzymaliśmy się za ręce. Chwilę po tym, jak zgodziłam się pójść i „poznać prawdę”, wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku. Szybko tego pożałowałam. Nawet nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Chyba wystarczy mi wrażeń jak na jeden dzień…
Po jakichś piętnastu minutach milczącej wędrówki doszliśmy do wysokiego i grubego muru z czarną, gustowną bramą. Była niemal gigantyczna, wyższa od muru. Na wysokości twarzy widniała duża litera „C” z czymś w kształcie niskiego krystalizatora.
- Podaj mi twój wisior – zażądał Martin wyciągając do mnie rękę.
- Niby do czego ci on potrzebny? – spytałam podejrzliwie.
- Daj, to zobaczysz.
- Ani mi się śni!
Martin westchnąwszy ciężko złapał się za przegrodę nosową. W tym samym czasie Arlette podeszła do mnie i oznajmiła:
- Jeśli chcemy przejść przez bramę, musimy wyjąć kamień z twojego naszyjnika i włożyć go tutaj – wskazała palcem „coś w kształcie niskiego krystalizatora”. – Wtedy brama automatycznie się otworzy. To coś w rodzaju klucza.
Obejrzałam mój naszyjnik. Delikatnie, z niepewnością wyjęłam paznokciami kamień. Nawet nie wiedziałam, że tak można! Przyglądałam mu się z zachwytem. Był piękny, zawsze o tym wiedziałam, lecz nigdy tego nie doceniałam. Wyglądał tak, jakby cały wszechświat został w nim zamknięty.
      Ostrożnie włożyłam go tam, gdzie trzeba. Kamień zabłyszczał się, rozjaśnił, po czym wrócił do normalnych kolorów. Brama otwarła się szeroko.
      Wyjęłam kamień i umieściłam w naszyjniku.
      - Komu w drogę, temu czas – rzekł Martin i przeszedł przez wejście.
      Za nim ruszyła Arlette. Arthur wykonał dwa kroki, jednak zorientowawszy się, że ja stoję w miejscu, obrócił się do mnie i wyciągnął do mnie rękę.
      Ciepło i troska w jego oczach sprawiła, że mimo lekkiego zmieszania ujęłam jego dłoń i pozwoliłam się przeprowadzić przez wejście.





      ***




      Trzymając się za ręce stanęliśmy przed majestatycznym zamkiem. Wieże małe, duże, baszty, wrota. To wszystko zapierało dech w piersiach. Widać było na pierwszy rzut oka, że ten wspaniały pałac został zbudowany przez kogoś, kto ma wielki talent.
      Martin podszedł do … rycerza? Pilnującego? Nie wiem jak to nazwać, w każdym razie był to mężczyzna w zbroi (tak, on był w zbroi!) stojący przed wrotami z błyszczącym w słońcu toporem. Chłopak szepnął mu coś na ucho i już po chwili pokaźne drzwi otwarły się.
   Przed naszymi twarzami ukazały się schody. Drewniane schody ze sporymi stopniami. Martin ruszył do góry, wraz z nim Arlette.
 - Gdzie idziemy? – krzyknęłam przydeptując na pierwszy schodek.
 - Chodź, to zobaczysz – odkrzyknął Martin.
 Dlaczego ten koleś zawsze musi działać mi na nerwy?!
 - Nie przejmuj się, pewnie ma zły dzień – rzekł Arthur, jakby czytał mi w myślach.
 Po paru minutach doszliśmy do jakiejś komnaty. Imponujące okno, ciemnozielona tapeta i dębowa podłoga nadawały temu pomieszczeniu to „coś”. W środku prawie nie było mebli oprócz starej szafy i okrągłego, niewielkiego stolika.
 - Musimy tutaj poczekać – oznajmił Martin, kiedy byliśmy już w środku. – Zaraz do nas przyjdą.
 - Kto przyjdzie? – zapytałam.
      Nie dostałam jednak odpowiedzi. Koleś nie zdążył nawet otworzyć ust, bo nagle usłyszeliśmy skrzypiące drzwi. Wszyscy odwrócili się w ich stronę. Zobaczyliśmy kobietę o kasztanowych włosach w żółtej sukience oraz długowłosego (jak na facetów) mężczyznę w garniturze.
      Kobiecie drżały perfekcyjnie czerwone usta, a oczy miała przeszklone. Mężczyzna miał skupioną twarz. Kobieta sprawiała wrażenie, jakby chciała naprawić całe zło tego świata, ale nie wiedziała jak używać ręki, poza miętoleniem rąbka sukienki. Mężczyzna bawił się swoimi palcami, unikając kontaktu wzrokowego.
      - To naprawdę ty? – wyszeptała kobieta, kiedy już jej sukienka wymagała już prasowania.
      Wiedziałam, że te pytanie było skierowane do mnie. Jednakże ja tylko założyłam ręce, zmarszczyłam brwi i zacisnęłam wargi.
      Widząc moją reakcję, kobieta podeszła do mnie i po prostu mnie przytuliła. Ja, stojąc niczym słup, nie miałam pojęcia jak się zachować. Chwilę później ściągnęłam delikatnie jej ręce z moich pleców i odsunęłam się.
      - Mnie też miło panią widzieć… - bąknęłam tylko.
      - Panią…? – powtórzyła cichutko przekrzywiając głowę.
      - Na pewno jesteście zmęczeni podróżą – mężczyzna przejął kontrolę, kładąc dłoń na plecach kobiety. – Pokojowy Theodor pokaże wam przydzielone wam komnaty. Spotkamy się na kolacji o dziewiętnastej. Będziecie mieć czas na odpoczynek.
      Nikt nic nie powiedział. Mężczyzna jednak nie czekał na odpowiedź.
      - Chodź, Bello – rzekł do ucha kobiecie w żółtej sukience.
      Jeszcze przez chwilę patrzyła na mnie oczyma pełnymi bólu. Jednak chwilę później podążyła za ręką mężczyzny stojącego u jej boku.
      Nawet kiedy wyszli, nie mogłam wymówić ani jednego słowa. Nie wiedziałam, co powiedzieć na to, że przed chwilą poznałam Piękną i Bestię. Żadna reakcja nie wydawała mi się właściwa na to, że właśnie poznałam postaci z bajki.




piątek, 4 marca 2016

26. Zamiast drobnej dłoni cały świat

Hej! Miało być dłużej, niestety nie dokończyłam następnego wpisu, więc musicie wytrzymać do następnego tygodnia. Miłego czytania ;)



Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Otworzyłam oczy i ujrzałam cudownie błękitne niebo, przeplatane czysto białymi chmurami. Zorientowałam się, że leżę na soczyście zielonej trawie. Podniosłam głowę i powoli usiadłam. Rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam piękny krajobraz. Łąka pełna pagórków i drzew, a nawet kwiatów. Jedynymi dźwiękami przerywającymi ciszę, były śpiew ptaków i łagodny powiew wiatru. W oddali majaczyło miasto.
- Wstań.
Stanowczy, acz przyjemny dla uszu głos wyrwał mnie z zachwytu nad tak ślicznie naturalnym miejscem. Gwałtownie odwróciłam głowę. Przede mną klęczał Arthur. Uśmiechnął się wyciągając do mnie rękę. Chwyciłam ją i za jej pomocą wstałam.
- Czy ja umarłam? – spytałam oglądając ten raj.
- Nie, no coś ty – zaśmiał się Arthur.
- To gdzie my jesteśmy? – zapytałam nie mając więcej opcji.
- Na Łące Merlina.
Tego nie powiedział Arthur. Usłyszałam głos, którego bardzo, ale to bardzo nie chciałam słyszeć. Czasem wystarczy, że ta przeklęta osoba oddycha tym samym powietrzem co ja, żebym zaczęła się na nią wściekać.
Muszę jednak przyznać, że właśnie dzięki Martinowi przypomniało mi się, co się działo zanim wylądowałam w ogrodzie Eden. Jakaś dziwaczna retrospekcja, wir i bolesne spotkanie z ziemią.
- Pamiętam, ze wskoczyłam w … nie bardzo wiem, jak to nazwać… portal? No, ale ja to ja. A co wy tutaj robicie? – zdziwiłam się.
- Myślisz, że zostawilibyśmy cię na pastwę losu w bajkowej krainie? – powiedziała Arlette przytulając mnie. Nie odwzajemniłam uścisku, więc dziewczyna się odsunęła.
- Bajkowej krainie? – powtórzyłam jej słowa.
- Tak. Łąka Merlina to jedna z krain, w której mieszkają postacie z bajek i baśni – oznajmił Martin.
- Co za brednie. Czy wy kiedykolwiek spoważniejecie? –powiedziałam przewracając oczami.
Odwróciłam się i zamierzałam pójść sobie daleko od nich, lecz natknęłam się na Arthura, który stał za mną.
- Arthur, chodźmy stąd, nie lubię być okłamywana – rzekłam prosząc, by poszedł ze mną.
On jednak tylko patrzył z troską w moje oczy. Dopiero gdy zmarszczyłam brwi, wyczekując jego odpowiedzi, chłopak przemówił:
- Nie jesteś okłamywana.
Moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. I to nie pierwszy raz. Za każdym razem, kiedy obracam je z powrotem, ono ponownie cię odwraca. Syzyfowa praca.
Mogło teraz zdarzyć się wszystko, ale nigdy bym się nie spodziewała, że usłyszę z ust Czarnookiego takie słowa, w takim znaczeniu. Przecież on właśnie potwierdził, że wierzy w te bzdury. Nie mogę w to uwierzyć. Ja już nawet nie wiem w co mam wierzyć…
- Ty?! I ty, Brutusie, przeciwko mnie?! – krzyknęłam w jego twarz.
- Nie jestem przeciwko tobie – oświadczył łagodnym głosem nie przejmując się moim gniewem.
- Jak to nie?! Najpierw mówisz, jak nie wierzysz w te wszystkie pierdoły, a teraz?! Nagle zmieniłeś zdanie?!
Chłopak westchnął.
- Nie powiedziałem, że nie wierzę. Powiedziałem, że nie wierzyłbym. Nie wierzyłbym, gdybym nie znał prawdy. Teraz to ty musisz poznać całą prawdę. Najpierw jednak musimy dojść do tego miasta. Obiecuję, że zaraz po tym pójdziemy dowiedzieć się wszystkiego, czego tylko będziesz chciała. Zaufaj mi.
Kiedy wypowiadał dwa ostatnie słowa, moim ciałem wstrząsnął dreszcz. A było to spowodowane tym, że ten chłopak chwycił mnie za rękę. Arthur chwycił mnie za rękę. I nie puścił jej. Mocną ją trzymał, jakby zamiast drobnej dłoni, miał w środku cały świat.