Siedziałam na huśtawce w parku. Było już ciemno, lecz nie chciałam wracać do domu. Nie zdobyłam żadnej pracy. Nigdzie mnie nie chcą. Albo potrzebują kogoś na pełen etat, albo nie nadaję się, albo jestem za młoda. Nie znoszę swojego życia.
Nagle widzę, że ktoś wysoki idzie w moją stronę. Twarz tej osoby jednak widzę dopiero, gdy zatrzymuje się dwa metry przede mną. To ten cholerny Martin. A kto inny?
- Trzymaj się ode mnie z daleka - rzekłam cicho, ale stanowczo.
- Spoko. Tylko najpierw ci coś dam.
Wyciągnął rękę w moim kierunku. Trzymał w niej jakąś kartkę. Po chwili, z wielkim wahaniem przejęłam ją i przeczytałam z trudem:
- Potrzebujemy opiekunki do dzieci w godzinach popołudniowych. Płaca do negocjacji.
Niżej podany był adres i numer telefonu.
- Co to jest? - spytałam.
- To twoja praca - odparł i odszedł powolnym krokiem.
Byłam zdumiona i zdezorientowana. Przeczytałam ulotkę jeszcze raz. Opiekunka? To raczej nie w moim stylu. Nie wiedziałam, czy podołam. Ale chyba nie mam nic do stracenia.
Uśmiechnęłam się. Wstałam z huśtawki i poszłam do domu.
***
Z kartką w ręku stałam przed wielką i piękną willą. Do tego wspaniałego domu prowadziła ścieżka z małych kamyczków i wysokie, kamienne schody. Po bokach rozpościerały się cudowne ogrody z kwiatami, krzakami i innymi naturalnymi kompozycjami. Na myśl o pracowaniu w takim miejscu czuję ciarki na plecach. Choć nie wiem czy to pozytywne, czy negatywne, idę w stronę wielkich wrót, nazywanymi także drzwiami wejściowymi.
Naciskam dzwonek. Nie słyszę jego odgłosu, lecz chwilę później otwiera mi kobieta o zadbanej twarzy, delikatnie wymalowanej. Ma na sobie wyjściową, kremową suknię pod kolor ścian zewnętrznych. Lekko siwawe, jasne włosy ma upięte najprawdopodobniej w koka.
- Dzień dobry - mówię.
- Dzień dobry - odpowiada z uśmiechem.
- To ja do pani dzwoniłam. Chciałabym tu pracować jako opiekunka.
- O! To super! Wejdź kochaniutka - zaprasza mnie do środka.
Weszłam do środka i ujrzałam wytworne, równie wysokie jak te na zewnątrz marmurowe schody, ładne, duże płytki na posadzce i tapetowane ściany.
- Ja i mój mąż pracujemy praktycznie cały dzień nie licząc godzinnej przerwy od piętnastej do szesnastej - zaczyna wywód wspinając się na schody, a ja słucham podążając za nią - wtedy odbieramy dzieci ze szkoły i przywozimy je do domu. Rano nie potrzeba nam niani, ponieważ w szkole mają opiekę, a rano jeszcze jesteśmy w domu, także nie wymagamy, byś opuszczała zajęcia. Wystarczy, że od razu po lekcjach będziesz tu przychodziła i przez kolejne trzy godziny zajmowała się dwójką dzieci. Masz doświadczenie w tej branży?
- Nie, ale...
- Nic nie szkodzi nauczysz się - przerwała.
Kobieta skręciła w lewo i szła długim korytarzem. Zastukała do trzecich drzwi na prawo i weszła do pokoju.
Ujrzałam dość duży pokój z ciemnymi ścianami i podłogą. Nie było tu zbyt czysto, a meble były całe w naklejkach. Na łóżku leżał chłopak ze słuchawkami na uszach, Kiedy nas zobaczył, zdjął je i powiedział:
- Cześć.
- Cześć - odparłam.
- Paul, to jest twoja nowa opiekunka. Masz się jej słuchać - oświadczyła jasnowłosa. - Spoko. Nie będzie problemu - rzekł beznamiętnie.
- No ja mam nadzieję.
Wyszłyśmy na korytarz i kobieta zastukała do drugich drzwi na lewo i weszła do środka.
Tym razem zobaczyłam pokój pełen różu i kiczowatości. Tego jeszcze brakowało!
- Rachel, to twoja nowa opiekunka - oznajmia.
- Jaka ładna! - krzyczy dziewczynka.
- Ta... - mruknęłam.
Wyszłyśmy z pokoju i kobieta schodziła ze schodów.
- Paul ma dziewięć lat, a Rachel pięć. Postaraj się dostosować do ich wieku.
- Jasne.
- A i mam jeszcze kilka pytań - przystanęła.
- Proszę pytać - powiedziałam.
Kobieta przypatrzyła się dokładnie mojemu stroju. Rozpięta koszula khaki z różnymi łatami i ćwiekami, czarna bluzka z nadrukowanym metalowym zespołem, ciemne, dziurawe jeansy i buty glanopodobne. W sumie mogłam ubrać się inaczej.
- Należysz do jakiejś sekty?
- Co? Nie!
- Satanizm?
- Nigdy w życiu!
- Złe towarzystwo?
- Nie!
- Narkotyki?
- Absolutnie nie!
- Alkohol?
- Tylko czasami w małej ilości - przyznałam.
- Och... papierosy?
- Nie!
- No dobrze. Jestem w stanie tolerować tę "małą ilość", jednak tutaj masz całkowity zakaz, rozumiesz?
- Oczywiście.
- Dobrze. W takim razie ile chcesz zarabiać? Pięćset? Sześćset?
Zamurowało mnie. Nie liczyłam na tak dużo pieniędzy! Jednak widząc tą całą willę, sądzę, że mogłabym zarabiać więcej.
- Tysiąc.
Kobieta przekrzywiła głowę. O nie! A jeśli mnie nie przyjmie? Co ja zrobiłam?!
- No dobrze. Dostaniesz wypłatę na koniec miesiąca - odparła.
- To super. Bardzo dziękuję - powiedziałam z ulgą.
- No, w końcu tu pracujesz ... yyy... Jak masz na imię? - spytała mrużąc oczy.
- Trish.
- Trish. W końcu tu pracujesz Trish!
Skierowała się do drzwi wejściowych. Dodała jeszcze na wychodne:
- Tak w ogóle, to nazywam się Rebecca Rebetle.
Przedstawiła się na koniec? Eee ... Aha ...
OdpowiedzUsuńPrzeprosiny w postaci kartki z propozycją pracy nic nie dały. Nadal nienawidzę tego ... czegoś. Mam go dość!
Dzieci już polubiłam. Chłopak taki spoko, a dziewczynka urrocza! ^^ mam nadzieję że będą razem szukać przygód!
~ Cameleon
Jestem mega ciekawa, czy w następnym wpisie nadal będziesz je lubić ;) Co do przygód...... Zobaczymy :)
UsuńCometa
Ten blog i pomysł na tą historię jest niesamowity!
OdpowiedzUsuńGorąco zachęcam cię do zgłoszenia bloga do rejestru blogów:
"Czytać znaczy żyć drug raz".
http://czytac-zyc-drugi-raz-rejestrblogow.blogspot.com/
Rejestr powstał niedawno i zachęca do rozpowszechniania niesamowitych prac.
♥♥♥
Dziękuję za miłe i jednocześnie wiele znaczące dla mnie słowa. Mój blog został już dodany do rejestru blogów "Daj się ponieść wyobraźni", ale do Twojego rejestru również się zgłosiłam. Mam nadzieję, że mnie przyjmiesz, i że dalej będziesz śledzić losy Trish. Pozdrawiam!
UsuńCometa